Irlandczyk Martina Scorsese opowiada o gagsterze

              





Kiedy siadasz do oglądania filmu wyreżyserowanego przez mistrza kina gangsterskiego masz w głowie efektowne sceny przynależne do tego gatunku. Niestety Martin Scorsese jest nieprzenikniony. Prezentuje nam film, w którym przemoc jest na drugim planie. Do tego celu zatrudnia aktorów – gangsterów 100-lecia filmu, czyli De Niro, Al Pacino i Joe Pescie. Znakomici aktorzy w wieku emerytalnym znakomicie nadawali się do tego obrazu.

    Irlandczyk to film nie o zbrodni a przyjaźni, zasadach i tym, z czym każdy z nas się kiedyś będzie musiał zmierzyć, czyli odchodzeniu i rozliczeniu się z przeszłością. Zaraz po zakończeniu oglądania filmu miałem jedną myśl, czemu ten film został nakręcony tak długi? Po ochłonięciu już wiem, odchodzenie to proces, który trwa całe życie. Irlandczyk główny bohater opowiada o swoim życiu w kręgach mafii. Poznajemy prozaiczność zbrodni. Egzekutor nie ma wyrzutów sumienia, traktuje zadania jak zlecenie, które dają mu kapitał do prowadzenia rodziny. W chwilach ostatnich przed księdzem przyznaje się, że jednego w życiu żałuje – telefonu do wdowy po zabitym przez niego chlebodawcy.

                Stare przysłowie sprawdza się w opowieści przestawione w dramacie. Zaczynasz od kozika a kończysz na morderstwie. Kryminalista nie zauważalnie pokonuje kolejne szczeble w drabinie poznawania smaku przestępstwa. Za każdym razem jego skóra twardnieje, zbrodnia nie dociera do sumienia.

                Warto film obejrzeć, aby poszperać w ludzkich sumieniach. Mam jedno, ale do realizacji filmu. Komputerowe odmładzanie głównych bohaterów nie przypadło mi do gustu. Lepszym rozwiązaniem byłoby, by w scenach retrospekcji zagrali młodzi aktorzy.

                „Słyszałem, że malujesz domy”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane

Twarzą w twarz z wyzwaniami: Nowa droga Starachowic po wyborach

                  Wybory za nami, rozpoczęły się kłótnie o podział politycznego stołu. W Radzie Miasta jest wszystko jasne. W Powiecie b...