Zaklęte wspomnienia w słońcu

 

 


 

                Sławek stał przed remizą. Mały z oczami kocimi, niewypowiedzianymi. Palił papierosa. Sporty bez ustnika. Kto dał taką głupią nazwę dla papierosów? Parny wieczór, wakacyjny, żniwny. Kapela ala-ludowa bębniła, tłukła w instrumenty. Grali utwory Bayer Full, Akcenty i innych kapel disco polowych. Podałem mu rękę. Poczułem w dłoniach małe sztywne palce, szorstkie poduszki dłoni jak papier ścierny. W garściach  była praca, robota, pot i znój i była, niesamowite, delikatność. Taka ukryta za zasłoną.  Sławek, jako jedyny ze wsi chłop niezabijający zwierząt. Oczywiście mięso jadł, ale kury nie uśmiercił, przy świniobiciu nie uczestniczył. Wynajmował rzeźnika, który robił mokrą robotę. Następnie Sławek przystępował do zadania. Ze świniom schodziło mu 4 godziny pracy. Pocił się przy tym niemiłosiernie. Używał dużo wrzątku, parzył ścierwo wieprza jak dla wielu ponad miarę.

- cześć – powiedziałem już nie trzymając go za dłoń. Przyglądał się mojej twarzy. Sondował, czy już coś piłem.

- mam, co nie, co – wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki, butelkę wina.

- od czegoś trzeba zacząć- wyciągnąłem rękę po wino marki wino. Trunek popularny w PRL. Młodzi pili go na każdej imprezie. Trunek o owocowym smaku, który nie miał nic wspólnego z winem. Głównym składnikiem były nadgnite owoce, sfermentowane z dodatkiem spirytusu. Mocno pociągnąłem łyk, w gardle poczułem nieprzyjemne pieczenia, ale w żołdaku ciepła energia rozchodziła się znakomicie.

Oddając butelkę zgadnąłem – dziewuchy są?

- no jak! Już Cukierskie są, i Jadźka, Dorota, Agata, Marzena

- a twoja siostra

- ty Paweł ją zostaw w spokoju, zawrócisz w głowie, wytarmosisz w sianie i pojedziesz do tych swoich Starachowic.

- no, ale lepiej swój niż obcy

- bo przywalę – zamachnął się Sławek – w oczach miał złość. Tak naprawdę to strapienie, Aneta jak to się mówi ma swoje lata jest straszą od Sławka o, dwa, czyli ma już 23 wiosny. Jeszcze jeden rok i wejdzie w okres staropanieństwa. Niekiedy wspomniał, iż kreci się jakiś amant. Tylko Sławek widział jakieś jego wady, a to, że gołodupiec, to najmocniejszy argument, aby się nie zgodzić, a to mieszczuch robotnik z fabryki mieszkający w bloku taki jak ja. Sławek miał zawsze swoje zdanie, częstokroć oderwane od rzeczywistości.

Stanąłem w drzwiach. Oparłem się o futrynę. Obserwowałem.

 

 Sobota wieczorem w małej wsi na Mazowszu. Wszyscy mieszkańcy czekali na tę noc - na wiejską zabawę. Remiza położona w centrum wsi była przygotowana na tę okazję. Złote, kolorowe girlandy były zawieszone na ścianach, a okna były ozdobione kolorowymi lampeczkami. W środku remizy stał duży stół z serami, kiełbasami i chlebem, a przy ścianie ustawiono beczkę piwa. Wszyscy uczestnicy wiejskiej zabawy już czekali, aby zacząć tańczyć i bawić się do białego rana.

Kiedy muzycy rozpoczęli granie muzyki, ludzie zaczęli tańczyć. Na parkiecie pojawiły się pary, które bawiły się w rytm muzyki. Wszyscy mieli na sobie swoje najlepsze stroje, a kobiety miały ozdobione włosy w piękne fryzury. W tle słychać było śmiech i głośne rozmowy ludzi, którzy bawili się dobrze.

Z każdą kolejną piosenką parkiet był coraz bardziej zapełniony tańczącymi ludźmi. Nastroje były wspaniałe, a atmosfera na wiejskiej zabawie była niezapomniana. Kiedy o świcie kończyła się impreza, wszyscy byli zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi i zadowoleni z niesamowitej zabawy. Po krzakach, rowach dogorywali ci, co przeholowali z alkoholem. Chrapali, stękali, wymiotowali. Cierpieli, w cichości zarzekali się, że nigdy w życiu. Oczywiście do następnego razu.

 

 

 

 

 

 

Naprzeciwko siedzieli młodzi ludzie, przytuleni do siebie, słońce głaskało ich policzki, cienie kładły się na blasku oczu. Pociąg spokojnie podążał, zawoził nas do celu. Każdy podróżował w swojej wyjątkowej sprawie. Młodzi wyglądali na zakochanych, poza sobą nie potrzebowali niczego. Westchnął Paweł. Zakochanym być. Nieosiągalny dla niego stan. Stary już jest, a miłości nie poznał. Zresztą czas szybciej zaczął biegnąć. Krótka informacja o trzustce. Teraz Paweł wie, iż on to nie tylko, co widać słychać, ale również całe wnętrze, trzewia. Czas toczy sie kołem nieuniknionego i mówi, jeszcze możesz to zrobić, niewiele jest sekund, minut, godzin, ale próbuj. Miłości nie pozna tego był świadom. Czas przeciekał przez palce. Trzeba dać czas czasowi. Chłonął widoki za okna. Już niedługo nie zobaczy świata, który mu towarzyszy prawie 60 lat. Przyjdzie  na inny byt, istnienie.  

Stacja kolejowa. Radom. Miasto robotników z 1976 roku. Warchołów, zadymiarzy. Rządy Edwarda Gierka zatrząsały się w posadach. W zachodnim świecie bili barwa, dźwięki klaskania uderzył w Moskwę. Poprawił się na siedzeniu. Za oknem pusty dworzec, podróżni zmienili środek lokomocji. Wspominał Sławka.

 - Czemu Sławek, przybiegł do moich myśli. Co to myśl jest. Przybiega, rozsiadła się jak u siebie i zamęcza wspomnieniami, marzeniami, planami, zadziwieniem. Po cholerne myśli, a tym bardziej wspomnienia. Kiedy naukowcy odkryją fakt, który potwierdzi, iż zwierzęta też myślą? Ile lat już nie żyje Sławek? Będzie ze 20? Nie byłem na pogrzebie, grobu nie odwiedziłem, zdrowaśki nie omówiłem. Czemu właśnie teraz, kiedy podróżuje przyszedł do mnie i zasiadł obok mnie? W pociągu nie potrzebuje wspomnień. Lubię obserwować pasażerów. Tak jak tą zakochaną parę. Jak kobietę z dzieckiem śpiącym w jej ramionach, jak kierownika pociągu stojącego przy wyjściu z wagonu. Właśnie, czemu on tam stoi? Sławek, kumpel. Spotykaliśmy się kilka razy w roku, kiedy jechałem na wieś. Sławek to sąsiad mojej ukochanej Babci. Od niepamiętnych czasów go znałem. Uczyliśmy się chodzić, biegać, jeździć na rowerze, pływać. Razem. Pamiętam jak kiedyś na zabawę, przyjechali milicjanci. Nysę postawili za remizą. Weszli od tyłu. Poczatowali się winem grzanym w kotle. Sławka ich zachowanie rozsierdziło, dobiegł do nich, wytrącił butelkę i przyłożył po razie, krew jak z wulkanu wybuchła z ich nosów, pochlapała ścianę i podłogę. Ta na ścianie była jaśniejsza. Do dziś nie wiem, czy zmiana koloru wynika od jej pochodzenia, czy od nikłego światła rozchodzącego się od żarówki zakurzonej.  Bili go przed wejście, równo, rytmicznie po cały ciele, guma znaczyła ścieżki na jego plecach. Zakrywał głowę, stał i czekał jak się zmęczą. Aneta wołała zrób coś. Co ja miałem zrobić, swoje plecy nastawić. Leżał później przy bramie, pił wino i krzyczał, żaden milicjant nie będzie mojego ruszał. Wtedy byłem w polach z Anetą, straciła dziewictwo. Już nigdy nie powtórzyliśmy tego. Szybko wyszła za mąż. Szło jej 24 lata. Staropanieństwo na wsi było źle widziane. Marek dbał o nią z tego, co mi mówiono. Też zamknął oczy, dwa lata temu. Tak, dwa lata jak go nie ma. Aneta stała nad trumną, delikatnie głaskała sukno, na którym leżał Marek. Opuchnięta, cicha bez szlochania, płakania, łkania. Śmierć uwolniła Marka i ją od cierpienia, była zadowolona. 

Wspominam, a przecież jadę załatwiać przyszłość. Planuje, realizuje i staje się przyszłość, która jest wiecznie teraźniejszością. Gładzę aktówkę, jakbym chciał w ten sposób sprawdzić, czy mam wszystkie dokumenty.

 

Sławek wchodząc do izby powiedział – pochwalony – siadł na ławce przy piecu chlebowym. Nie podszedł do mnie, aby się przywitać. Spojrzał na Babcie, moją ukochaną. – Wygońcie tego Pawła z chałupy, tyle ciekawości na świecie, a on dulczy w izbie u was.

- no i racja dulczy. Ino pole go tera interesuje. Robota, żniwa, to chyba i dobrze – wyrokowała Babcia.

Milczałem nie znając kontekstu rozmowy. Co Sławkowi chodziło po tej kędzierzawej głowie. Kiedyś często dostawał gnid. W jego włosach miały cichy, bezpieczny dom. Matka go goliła na łyso, chodził tak z pokaleczoną łysą łepetyną. Cala wieś wiedziała, że dzieciak od Pastuszków miał gnidy. Teraz z obawy, aby nie wydarzyło się to znów, myję głowę szamponem pokrzywowym.   W zimnej deszczowej wodzie.

- wyjdziemy – powiedział i machnął na mnie ręką.

Staliśmy w sieni, półmroku i kusz tworzył aurę tandetnego horroru. Pomimo, iż był dzień, ba południe w sieni było chłodno, szaro z zapachem stęchlizny wydobywającym się z piwnicy, w której gniły resztki ziemniaków zeszłorocznych.

Pogładził się po głowie, wbił suche mocne palce w pęki włosów, pociągną je mocno jakby chciał wydobyć słowa z wnętrza czaszki.

- jedziemy w niedziel na giełdę do Słomczyna!

- do Słomczyna, samochód  chcesz kupić?

- jaki samochód. Będą dziewczyny

- jakie dziewczyny?

- no wiesz przecież

Starałem się pokojarzyć słowa, które wypowiedział do mnie Sławek. Milczałem.

- jedziemy – zapytał ponownie

- no. Ile taka przyjemność kosztuje.

- mówią, ze pięćdziesiąt złotych. Do tego bus z Iłży. Zabawa będzie wieczorem.

- no tak – Postanowiłem zrobić sobie żart ze Sławka – no wiesz, ja tak w ogóle to wolę twoją Anetę.

Pchnął mnie z całej siły, oparłem się o kredens po jeszcze babci mojej Babci, ledwo stał, pootrzymywały go ściany, korniki nie miały już, co jeść.  Porzuciły tą stołówkę. Przeniosły się na drugą stronę sieni, gdzie skrobały stary kuchenny kredens. Bo ten, na który poleciał był pokojowy.

- kurwa odczep się od niej. Nie jest dla ciebie. Z tobą będzie jej źle.

 

Warszawa stolica polski. Piękne miasto. Paweł źle się czuł. O jakiegoś czasu, określenie śmieszne i nie precyzyjne.  Pamiętać, kiedy się to zaczęło. Kiedy zaczął odczuwać dyskomfort w oddawaniu stolca. Od kiedy robienie kupy w kiblu stało się problemem. Od kiedy odbyt zaczął go swędzić, od kiedy pieczenie doskwierało i od kiedy krew w kale stała się normą.

Wróćmy do Warszawy. Miasto, ah stolica Polski, pełna ludzi, którzy w noszą na ten teren wory swojej materialności. Rozkładają ją i chwalą - "To ja mam więcej, to ja mam lepiej". Są też ci, co rozkładają swoje wory intelektualne, kulturalne, artystyczne - "Wołają ja jestem, nie chce posiadać".  Z czasem posiadają, ale nadal krzyczą, że nie chcą poosiadać.

 

Staliśmy przed autobusem, przystosowanym na burdel. Płaciło się, po wybraniu kurewki. Sutener otwierał drzwi i można było zabawić się z młodą rumuńską dziewczyną, niekiedy Ukrainką, Białorusinką. Sławek wybrał wysoką kobietę. Dobrze zbudowaną. Wybór wskazywał, iż kierował się okiem gospodarza. Prawdziwy chłop lubi moc, chce ściskać, dłońmi, ramionami, przywierać do ciała, które równie mocne jest. Seks to walka jak u krów, czy świń. Raz dwa i koniec, bez ceregieli.

- już – powiedziałem jak po minucie wzszedł z autobusu. Czerwony, to blady jak babciny obrus na stole.

- nie mogę! – To był płacz.  Oto czerstwy chłop,  przyznaje się do porażki.

               

 

Sławek się zapił. Kilka lat temu znaleźne, go w swoim barłogu. Usnął. Wątroba powiedziała mam dość.

                Nigdy nie założył rodziny. Samotnik, odludek.

                - Sławek, kurwa. Wiem, teraz wiem, czemu tak się stało. Tu w tym pociągu, podczas podróży do lekarza onkologa zrozumiałem, że ty kochałeś inaczej, kochałeś mężczyzn. Przypomniałem sobie jak mnie, gładziłeś po ramionach. Wielokrotnie czułem na karku twój ciepły, kwaśny oddech. Nigdy po męsku nie poklepałeś po ramieniu, delikatnie muskałeś, moje ciało.  Zrozumiałem, że nie przystawałeś to świata. Ciekawe, czy znalazłeś podobnego do siebie? Czy kochałeś się? Seks jest fajny, zajebisty. Nie zaznaliśmy miłość.

 

Jeden dzień na raz. Potrzeba życia tu i teraz.

 


Jeden dzień na raz”. To zdanie usłyszałem na jednym z mitingów AA. Jeden dzień to okres większej całości. Całość świadczy o moim życiu. Czemu dzień mam przeżyć na raz? Czym będę dłużej trzeźwy, utrzymam abstynencje, to moje życie stanie się wartościowsze, ciekawsze, będę wzorem dla innych.

Tak myślałem i liczyłem dni, miesiące lata bez alkoholu. Chlubiłem się tym, organizowałem rocznicowe mitingi, częstowałem tortem. Pomimo poznania hasła z początku tekstu, to jednak go nie rozumiałem. Co ono oznacza, że zamiast rozpamiętywać przeszłość lub martwić się o przyszłość? Żyć dniem dzisiejszym, 24 godzinami.

Ta filozofia jest bardzo ważna dla mnie, ponieważ często toczę wewnętrzną batalię z samym sobą i trudno jest im wyjść z pułapki myślenia o przeszłości lub przyszłości. Żyjąc w teraźniejszości i podejmując dobre decyzje, mogą zmienić swoje życie i przestać uzależniać się od szkodliwych substancji.

Hasło „Żyć 24 godzinami” (używanie zamiennie) przypomina nam, że każdy dzień jest nową szansą na zmiany i że nawet najtrudniejsza sytuacja może być pokonana, jeśli podchodzimy do niej z pozytywną i konstruktywną postawą.

Dobrym uzupełnieniem jest zasada HALT, to popularne narzędzie wykorzystywane w terapii uzależnień, które pomaga osobom uzależnionym przedłużyć okresy abstynencji. Skrót HALT pochodzi od słów Hungry, Angry, Lonely, Tired, co oznacza: głodny, zły, samotny, zmęczony.

Zasada HALT mówi, że jeśli czujemy się głodni, zagniewani, samotni lub zmęczeni, to jesteśmy w stanie emocjonalnym, który może skłonić nas do sięgnięcia po szkodliwe substancje, takie jak alkohol lub narkotyki. Dlatego ważne jest, aby na bieżąco dbać o swoje potrzeby fizyczne i emocjonalne.

Osoby, które stosują zasadę HALT,  dbają o swoje ciało i emocje, jedzą zdrowe posiłki, regularnie odpoczywają, uprawiają aktywność fizyczną, a także utrzymują pozytywne relacje z innymi ludźmi. W ten sposób mogą uniknąć pułapki negatywnych emocji i wyzwań, które mogą prowadzić do nawrotu uzależnienia.

Zasada HALT jest prosta i łatwa do zapamiętania, a jednocześnie skuteczna w zapobieganiu nawrotom uzależnienia. Może być przydatna dla każdej osoby, która chce dbać o swoje zdrowie i unikać negatywnych stanów emocjonalnych.

Prostota programu HALT polega dbaniu o swój stan tu i teraz. Czyli jeżeli czuje się, głodny nie odkładam posiłku na późniejszą porę. Staram się układać plan dnia, w który posiłek jest na ważnym miejscu. Unikam osób, które mnie frustrują, otaczam się sprzyjającymi mi osobami. Unikam byłych kolegów od kieliszka. Dziele dzień na trzy fazy. Czyli czas pracy, odpoczynku, posiłku. 

Dla mojego trzeźwienia najważniejsze są relacje z innymi. Poczynając od bliskich, znajomych, współpracowników, sąsiadów. Żyjąc teraźniejszością, i nie wracam do przeszłości, nie rozpatruje, jakie relacje miałem. Ważne jest dzisiejsze moje podeście. Otwartość, roztropność, pokora, empatia tym się kieruje w relacjach. Czy osiągnąłem sukces? Nie trzeźwieje dla sukcesu. Jestem trzeźwy, aby móc uśmiechać się do ludzi.

 

Jak nie zabiłem swojego ojca i jak tego żałuję sztuka opowiadajaca o procesie odchodzenia w cierpieniu.


 

 

 

Eutanazja (od gr. εὐθανασία, euthanasia – „dobra śmierć”) – pozbawienie życia osoby nieuleczalnie chorej i cierpiącej, na żądanie jej lub jej najbliższej rodziny.

 

 

 

                Po długiej przerwie odwiedziłem Teatr im Stefana Żeromskiego w Kielcach. Nadal teatr korzysta ze sceny tymczasowej znajdującej się Wojewódzkim Domu Kultury. Wchodząc na widownie, miałem nadzieję, że prowizorka sceny zostanie wynagrodzona dobrym spektaklem.

                Mateusz Pluta przeniósł na deski teatru swoją opowieść  o umieraniu. Jak nie zabiłem swojego ojca i jak tego żałuję, opowiada nam proces odchodzenia w cierpieniu. To ostatni etap procesu życia. Rodzimy się, aby umrzeć. Pomiędzy tymi etapami jest tzw. życie.

                Bohater chory na raka trzustki, umiera. Śmierć powoli dobiera się do materialnego bytu, krok za krokiem pozbawia komfortu życia. Dzień po dniu niszczy komórkę za komórką, sprawia cierpienie. Dociera do emocji, uczuć, do kwintesencji istnienia. Choroba, którą Śmieć wykorzystuje do zabijania, rozprzestrzenia się na domowników. Bliscy, żona, dzieci nie zarażają się rakiem trzustki, pomimo to  cierpią wraz z umierającym. Bezradność, bezsilność, bezduszność, z tym się borykają.

                Odchodzenie nigdy nie jest na miejscu, nie ma odpowiedniej pory na nią. Umieranie rozpoczyna się cierpieniem i kończy się bezgranicznym cierpieniem.

                Czy mamy prawo do przerwania tego procesu?

                To pytanie zadaje autor. Wnioski wyciąga z własnego doświadczenia związanego z umieranie ojca. Opowiada, nie uciekając od szczegółów intymnych, osobistych. Wyraża to językiem wielokroć wulgarnym, korzysta też z sarkazmu i komedii. Pytanie, czy zalegalizować eutanazje zawisło nad publicznością. Mateusz Pluta wyłuszcza swoje poglądy, aby utwierdzić w słuszności, iż zabicie jest dobrym rozwiązaniem w sytuacji agonii i niewyobrażalnego cierpienia. Mateusz Pakuła zadał pytanie, a ja nie znam odpowiedzi. Rozpocznijmy dyskusje. Na pewno cierpienie nie uszlachetnia. Cierpienie do godnej śmierci nie jest potrzebne.

 

Polecane

Powieści noblisty Jon Fosse pt. Drugie imię. Septologia 1-2

      Co czyni nas tym, kim jesteśmy?                   Bohaterzy powieści noblisty Jon Fosse pt. Drugie imię. Septologia 1-2 to malar...