Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opowiadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opowiadania. Pokaż wszystkie posty

Taniec nocny między wspomnieniami a teraźniejszością - opowiadanie

 



 

Wyjrzał przez okno, odchylił firankę, przetarł brudną szybę.

    – Kiedy to ja myłem okna? – Zadał pytanie, na które nie potrafił sam sobie odpowiedzieć – nieważne. Pójdę na nocny spacer – od jakiegoś czasu lubił wędrować po Starachowicach w mrocznym czasie, kiedy ulice puste. Niekiedy pies przebiegnie, latem jeż lub inny zwierzak typu kuna – czemu kuny nie widziałem zimą?

    Zakładał buty. Złość w nim wzbierała, szarpał trzewiki.

     – Kiedy ja sobie kupie łyżkę do butów?

    Pytanie za pytaniem biegały po mieszkaniu. Zamknął drzwi. Klucz przekręcił dwukrotnie. Na parterze przed wyjściem z klatki poprawił kołnierz wojskowej kurtki. Paweł z charakteru i poglądów jest pacyfistą, ale strój wojskowy lubi, moda militarna jest mu bliska. Powietrze drgało jak przed wybuchem gorąca pomimo wiosennego chłodu, noc wiosenna, gwiaździste niebo, lampy połyskują, blade światło. Rozgląda się po chodniku i wąskiej ulicy, osiedlowej.

       – Myśliwski podobno napisał wszyskie swoje książki na okrągłym małym stoliku. Co mi do głowy przyszło z tym pisarzem?

        Okrył się mocniej kurtką, mocniej naciągnął czapkę. Ruszył w kierunku miasta. Z osiedla mógł iść w miasto lub w las. Dziś wybrał miejską stronę. Choć las nocą jest bezpieczniejszy. Wśród ludzi Paweł czuje się nieswojo, strach paraliżował go niejednokrotnie, kiedy musi wchodzić w interakcje. Paweł miał poczucie inności, odróżnia się od społeczeństwa, mieszka, bez rodziny, co na starym osiedlu jest traktowane, jako dziwactwo. Snuł się po nocach.

        – Ten świat, to życie, nie jest dla mnie.

       Wyobraża sobie sosnowy las, igliwie pod nogami strzela, szeleści, wydaje ciepło i roznosi kurz, z oddali majaczą dostojne buki, dęby. Świat bezludny. Być, obojętnie gdzie, najlepiej w lesie, myślał. Szedł jak zawsze w kierunku parku miejskiego. W centrum Starachowic pozostał las, przekształcony w park. Oświetlonymi alejkami miło jest chodzić.

        – Czemu wspominam, czemu nie planuję, czemu żyję tylko tu i teraz. Kiedyś. Tak gadam całymi dniami. Kiedyś. To było, tamto było. Gadam, chodząc po mieście. Czas zamilknąć. Zacząć działać, przestać żyć przeszłością. Tu i teraz jestem, w tym jest siła, jest moc. Warto być, przecież nie jestem jeszcze taki stary. Zdrowy jestem, ilu kumpli już gryzie ziemię. Chodzę, po nocach, wspominam dzieciństwo.  Rodziny są ważne, dzieci, wnuki, ich troski są ważne. Ważny jest czas, obecny czas przed wojną. Już niedługo tu tymi ulicami będą jeździły czołgi, wpierw nasze, sojusznicze, później wrogie. Pomyśleć, iż dożyję, kiedy słowo wojna stanie się najczęściej wymawianym w rozmowach, będzie krwiste, ciepłe i dosadne. Internet epatuje wojną. Straszą mnie? Straszą nas? – Pomyślał o papierosie. Nie pali już chyba z dwie dekady, ale podczas nocnych spacerów czuje zapach dymu tytoniowego, a dłonie szukają po kieszeniach paczki papierosów.

         – Nie ma już papierosów, jakie paliłem. Marsów. Zaraz uczyłem się na sportach, popularnych, klubowych. Marsy to końcówka. Ostatnią paczkę, jaką kupiłem to walety mentolowe. No i nie palę. Płuca zdrowe, wdech pewny. Chcę być zdrowy. Długo żyć, patrzeć, obserwować świat, swoje osiedle, zmiany, ludzi. Ciekawość – stanął na skraju parku, zadziwiające ciepło płynęło od alejek, spoglądnął w świecące okna domów pobudowanych na skraju, szukał ruchu, oznak życia.

        – Świecą światło, po co? Nie ma ruchu, nie ma oznak życia. Powinni zgasić. Wyłączyć wyłącznikiem przy drzwiach. Szkoda na darmo wypalać żarówkę. Może ktoś czyta, jak ja, siedząc w fotelu. Światło jest potrzebne do obserwowania, do poznawania – odwrócił się na pięcie, zrobił w tył zwrot zgodnie z regulaminem musztry, wychowawca młodego wojska.

            – Szkoliłem rekrutów, wbijałem do głowy zasady wojskowe. Stary już jestem, nie zostało we mnie nic z wojskowego, młodego chłopaka, który wymyk robił od niechcenia – światło latarni tworzyło cień, zasłony, przebłyski. Paweł spokojnym krokiem wdzierał się, w promienie świtała, rozbijał prześwity, mieszał światło z cieniem. Stał się malarzem szarości.  Ławka wilgotna, spodnie kleją się do szczebli, zimno przenika do pośladków, pociera dłonie, policzki.

             – Natura udaje przymrozek, w wiosenną noc. Kiedyś to były zimy. Co ty chcesz od obecnych zim, tak ci brakuje śniegu, zawiei, zasypanych chodników, niedrożnych dróg? O co ci chodzi? Zima, po co ci zima? Chcesz z wnukiem iść na sanki? – Skrzywił usta w grymasie bólu. – Nie chcę z nikim iść, z nikim rozmawiać – czapkę, nasunął mocno na czoło, poprawił z tyłu.

        – Zapomniałem rękawiczek. Ochraniacze dłoni są potrzebne, powinienem chodzić z torbą przewieszoną na ramieniu, taką, jaką miał Hłasko, albo Stachura. Myśliwskiego nie widziałem z torbą. W takiej sakwie miałbym potrzebne przybory np. czapkę, rękawiczki. Może notes? Co ja mam zapisywać? Myśli? Złote myśli Pawła na spacerze nocnym? Ech stary już jestem. Emerytura. Mówili, będziesz miał dużo czasu, zrobisz to, co od lat nie robiłeś. Chodzę na nocne spacery. Tyle zrobiłem. Nie planowałem zmian, zmian chcieli inni, w coś mnie wciągali w jakieś inne życie. To ich nabieganie, szukanie, zdobywanie, rozmawianie, uśmiechanie się, dotykanie. Ja tego nie chcę. Dotyk boli, dotyk sprawia uczucie, wstręt. Obrzydliwość. Rozmawiać, mówić, co u ciebie, opowiadać, kłaniać się. Mówią o rodzinie, polityce, sporcie i o zdrowiu. Tyle mówią, gdzie ich boli, dotykają tych miejsc, utyskują, głaszczą się po łydkach, kręgosłupach. Ja głupi poszedłem do lekarza, poprosiłem o badania, pytał, co pana boli, nic mnie nie boli, nie jestem chory, ale chcę mieć temat do rozmowy. Zrobił badania – jest pan zdrów, jeszcze wiele lat pan pożyje – powiedział. Ucieszyłem się. Nie ma, z czego. Co mam powiedzieć sąsiadce z przeciwka, iż nie jestem chory. Ona ma, nie wiem, co ma, idzie i stęka, mówi, że Bogu starość się nie udała. Mój Bóg nie wypowiada się, nie ocenia, słucha, mnie słucha, a ja nie mówię, że się mu udało, lub nie. Tyle miałem zrobić z wolnym czasem. O! Czytać miałem, nic się w tym temacie nie zmieniło. Miałem chodzić w odwiedziny. O nie ja taki głupi nie jestem. Zaraz byłyby rewizyty, odwiedziny, przynoszenie ciasta, układanie kwiatów w wazonie. Spoglądanie w okno i sprawdzanie czystość, takim niby delikatnym spojrzeniem, mimochodem, policzenie niepotrzebnych smug, westchnienie. Tak, tak, kobiety chciałby myć okna, mężczyźni podpowiadaliby, jakie to samotne znają kobiety i jak bym sobie wziął taką o np. z sąsiedniego bloku, to miałbym czyste okna, bez smug.  Samotny mężczyzna ma brudne okna. I o co chodzi? Brudne to brudne. Lubię, co ja lubię? Chodzić po mieście, spacerować, obserwować rytm tego małego miasta. Stać na skrzyżowaniu, witką uderzać o udo i rozglądać się. Omijać wzrok ludzi, unikać uśmiechu, martwą twarzą ze wzrokiem bladym prześwietlać miasto, rytm, strukturę budynków, cienie słońca, deszcz zmywający naleciały kurz, robić miejsce idącym mieszkańcom, śpieszącym się. Szukać na niebie chmur. Kształtów. Lubię spacerować, iść przed siebie. Fajnie iść, miasto się zmienia, budują, przebudowują, odtwarzają i niszczą, śmiecą. Miasto żyje, las tak szybko się nie zmienia, trwa. Drzewa, runo leśne nie chwali się zmianami, nie ogłasza, nie komunikuje o sytuacji. Spacerując leśnymi ścieżkami, trzeba wysilać zmysły, aby dostrzec inność, odmienności, zapowiedzi zmian. Ludzie ciągle budują, rozbudowują, przy tym kłócą się niemiłosiernie. Kto jest lepszy, kto wie lepiej, komu należy się posłuch. Organizują plebiscyty, kto ma zarządzać, kto ma rację, kogo jest na wierzchu, mówią o swych altruistycznych intencjach. A gówno prawda idą  po pieniądze, chęć bycia wyżej w hierarchii. Opowiadają o swoich zasługach, co już zrobili, co zmienią, jaki po sobie zostawiają dorobek. Konkurenci opowiadają o błędach, opowiadają, jacy są szlachetni, gdzie nie byli, czego nie widzieli. Dyskredytacja całościowa przeciwników. Głośno mówią, wyrzucają z ust opary, plują na przeciwników. Czyhają na potknięcia. Najważniejsze, że wszyscy są prawdomówni, choć w różny sposób mówią o tych samych tematach. Najważniejsze, że chcą to wszystko dla nas, im nie  chodzi o swoje dobro, tylko nasze. A ja żyję sam dla siebie i ma w dupie ich obietnice. Widzę uśmiechnięte twarze na plakatach, czytam hasła i się głośno śmieje. Mój Bóg ich rozliczy, co do joty. Za kłamstwa, malwersacje, kumoterstwo. Ile kobiet idzie po władze, uczciwie obiecują dbanie o mnie, moją rodzinę, niepełnosprawnych, starszych, chorych i nic za to nie chcą. Kłamią. Tak oni kłamią, chcą pracować i zarabiać pieniędzy. Praca ich polega na obiecywaniu.

 

 


Zaklęte wspomnienia w słońcu. Rozdział 2


               

 

    

                  

 Zaklęte wspomnienia w słońcu. Rozdział 1

 

                Paweł rozkładał badania na ławie. Przesunął kubek kawy w róg stołu. Kolonoskopia, badanie kału, badania z krwi – czytał nagłówki.

                ­-mam raka jelita grubego – powiedział, przyglądając się zapisanym kartką-  Na szczycie  położył, zalecenie profesora z Warszawy- Usuniecie guza, radioterapia, chemioterapia -pisał  i dużo mówił, abym się nie martwił. Po rezonansie będziemy wiedzieli więcej itp. Po co? Czy potrzebuję wiedzy o mojej chorobie? Ona jest moja, umiejscowiła się jak kurze jako w jelitach. Czas przyspieszył. Planowanie, wybieganie w przyszłość, zakończyło się diagnozą. Umrę i tyle. – podszedł do balkonu, wyglądał na cichą osiedlową ulicę, pojedyncze osoby szły za swoimi sprawami. Przypomniał siebie film Balkonowy Pawła Łozińskiego.

- przecież ja też tak mogę rozmawiać z ludźmi, opisać osiedle z perspektywy balkonu, jestem na zwolnieniu lekarskim,  mam czas. Nie będę rozmawiał, będę odpisywał przechodniów.

                Z szafki wydostał zeszyt, kupiony wiele lat temu nie wiadomo po co, kartki pożółkłe, z zagiętym rogami.

Siadł na balkonie, rozłożył zeszyt, mrówki biegały po stoliku, złość je roznosiła. Traktowały Pawła za intruza.

                Trzymał długopis nad kartką.

                - jestem głupi, stoję nad swoim grobek i chcę pisać. Grafomanem na starość chcę zostać.

                Powietrze drgało w przestrachu, słowa wypowiadane przez Pawła wzbudzały lek wśród otoczenia. Wiatr uderzał o osłonę, przed słońce, owo cicho rozkładało blask, mrówki w złośliwości swej gryzły ręce Pawła.

Zaklęte wspomnienia w słońcu

 

 


 

                Sławek stał przed remizą. Mały z oczami kocimi, niewypowiedzianymi. Palił papierosa. Sporty bez ustnika. Kto dał taką głupią nazwę dla papierosów? Parny wieczór, wakacyjny, żniwny. Kapela ala-ludowa bębniła, tłukła w instrumenty. Grali utwory Bayer Full, Akcenty i innych kapel disco polowych. Podałem mu rękę. Poczułem w dłoniach małe sztywne palce, szorstkie poduszki dłoni jak papier ścierny. W garściach  była praca, robota, pot i znój i była, niesamowite, delikatność. Taka ukryta za zasłoną.  Sławek, jako jedyny ze wsi chłop niezabijający zwierząt. Oczywiście mięso jadł, ale kury nie uśmiercił, przy świniobiciu nie uczestniczył. Wynajmował rzeźnika, który robił mokrą robotę. Następnie Sławek przystępował do zadania. Ze świniom schodziło mu 4 godziny pracy. Pocił się przy tym niemiłosiernie. Używał dużo wrzątku, parzył ścierwo wieprza jak dla wielu ponad miarę.

- cześć – powiedziałem już nie trzymając go za dłoń. Przyglądał się mojej twarzy. Sondował, czy już coś piłem.

- mam, co nie, co – wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki, butelkę wina.

- od czegoś trzeba zacząć- wyciągnąłem rękę po wino marki wino. Trunek popularny w PRL. Młodzi pili go na każdej imprezie. Trunek o owocowym smaku, który nie miał nic wspólnego z winem. Głównym składnikiem były nadgnite owoce, sfermentowane z dodatkiem spirytusu. Mocno pociągnąłem łyk, w gardle poczułem nieprzyjemne pieczenia, ale w żołdaku ciepła energia rozchodziła się znakomicie.

Oddając butelkę zgadnąłem – dziewuchy są?

- no jak! Już Cukierskie są, i Jadźka, Dorota, Agata, Marzena

- a twoja siostra

- ty Paweł ją zostaw w spokoju, zawrócisz w głowie, wytarmosisz w sianie i pojedziesz do tych swoich Starachowic.

- no, ale lepiej swój niż obcy

- bo przywalę – zamachnął się Sławek – w oczach miał złość. Tak naprawdę to strapienie, Aneta jak to się mówi ma swoje lata jest straszą od Sławka o, dwa, czyli ma już 23 wiosny. Jeszcze jeden rok i wejdzie w okres staropanieństwa. Niekiedy wspomniał, iż kreci się jakiś amant. Tylko Sławek widział jakieś jego wady, a to, że gołodupiec, to najmocniejszy argument, aby się nie zgodzić, a to mieszczuch robotnik z fabryki mieszkający w bloku taki jak ja. Sławek miał zawsze swoje zdanie, częstokroć oderwane od rzeczywistości.

Stanąłem w drzwiach. Oparłem się o futrynę. Obserwowałem.

 

 Sobota wieczorem w małej wsi na Mazowszu. Wszyscy mieszkańcy czekali na tę noc - na wiejską zabawę. Remiza położona w centrum wsi była przygotowana na tę okazję. Złote, kolorowe girlandy były zawieszone na ścianach, a okna były ozdobione kolorowymi lampeczkami. W środku remizy stał duży stół z serami, kiełbasami i chlebem, a przy ścianie ustawiono beczkę piwa. Wszyscy uczestnicy wiejskiej zabawy już czekali, aby zacząć tańczyć i bawić się do białego rana.

Kiedy muzycy rozpoczęli granie muzyki, ludzie zaczęli tańczyć. Na parkiecie pojawiły się pary, które bawiły się w rytm muzyki. Wszyscy mieli na sobie swoje najlepsze stroje, a kobiety miały ozdobione włosy w piękne fryzury. W tle słychać było śmiech i głośne rozmowy ludzi, którzy bawili się dobrze.

Z każdą kolejną piosenką parkiet był coraz bardziej zapełniony tańczącymi ludźmi. Nastroje były wspaniałe, a atmosfera na wiejskiej zabawie była niezapomniana. Kiedy o świcie kończyła się impreza, wszyscy byli zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi i zadowoleni z niesamowitej zabawy. Po krzakach, rowach dogorywali ci, co przeholowali z alkoholem. Chrapali, stękali, wymiotowali. Cierpieli, w cichości zarzekali się, że nigdy w życiu. Oczywiście do następnego razu.

 

 

 

 

 

 

Naprzeciwko siedzieli młodzi ludzie, przytuleni do siebie, słońce głaskało ich policzki, cienie kładły się na blasku oczu. Pociąg spokojnie podążał, zawoził nas do celu. Każdy podróżował w swojej wyjątkowej sprawie. Młodzi wyglądali na zakochanych, poza sobą nie potrzebowali niczego. Westchnął Paweł. Zakochanym być. Nieosiągalny dla niego stan. Stary już jest, a miłości nie poznał. Zresztą czas szybciej zaczął biegnąć. Krótka informacja o trzustce. Teraz Paweł wie, iż on to nie tylko, co widać słychać, ale również całe wnętrze, trzewia. Czas toczy sie kołem nieuniknionego i mówi, jeszcze możesz to zrobić, niewiele jest sekund, minut, godzin, ale próbuj. Miłości nie pozna tego był świadom. Czas przeciekał przez palce. Trzeba dać czas czasowi. Chłonął widoki za okna. Już niedługo nie zobaczy świata, który mu towarzyszy prawie 60 lat. Przyjdzie  na inny byt, istnienie.  

Stacja kolejowa. Radom. Miasto robotników z 1976 roku. Warchołów, zadymiarzy. Rządy Edwarda Gierka zatrząsały się w posadach. W zachodnim świecie bili barwa, dźwięki klaskania uderzył w Moskwę. Poprawił się na siedzeniu. Za oknem pusty dworzec, podróżni zmienili środek lokomocji. Wspominał Sławka.

 - Czemu Sławek, przybiegł do moich myśli. Co to myśl jest. Przybiega, rozsiadła się jak u siebie i zamęcza wspomnieniami, marzeniami, planami, zadziwieniem. Po cholerne myśli, a tym bardziej wspomnienia. Kiedy naukowcy odkryją fakt, który potwierdzi, iż zwierzęta też myślą? Ile lat już nie żyje Sławek? Będzie ze 20? Nie byłem na pogrzebie, grobu nie odwiedziłem, zdrowaśki nie omówiłem. Czemu właśnie teraz, kiedy podróżuje przyszedł do mnie i zasiadł obok mnie? W pociągu nie potrzebuje wspomnień. Lubię obserwować pasażerów. Tak jak tą zakochaną parę. Jak kobietę z dzieckiem śpiącym w jej ramionach, jak kierownika pociągu stojącego przy wyjściu z wagonu. Właśnie, czemu on tam stoi? Sławek, kumpel. Spotykaliśmy się kilka razy w roku, kiedy jechałem na wieś. Sławek to sąsiad mojej ukochanej Babci. Od niepamiętnych czasów go znałem. Uczyliśmy się chodzić, biegać, jeździć na rowerze, pływać. Razem. Pamiętam jak kiedyś na zabawę, przyjechali milicjanci. Nysę postawili za remizą. Weszli od tyłu. Poczatowali się winem grzanym w kotle. Sławka ich zachowanie rozsierdziło, dobiegł do nich, wytrącił butelkę i przyłożył po razie, krew jak z wulkanu wybuchła z ich nosów, pochlapała ścianę i podłogę. Ta na ścianie była jaśniejsza. Do dziś nie wiem, czy zmiana koloru wynika od jej pochodzenia, czy od nikłego światła rozchodzącego się od żarówki zakurzonej.  Bili go przed wejście, równo, rytmicznie po cały ciele, guma znaczyła ścieżki na jego plecach. Zakrywał głowę, stał i czekał jak się zmęczą. Aneta wołała zrób coś. Co ja miałem zrobić, swoje plecy nastawić. Leżał później przy bramie, pił wino i krzyczał, żaden milicjant nie będzie mojego ruszał. Wtedy byłem w polach z Anetą, straciła dziewictwo. Już nigdy nie powtórzyliśmy tego. Szybko wyszła za mąż. Szło jej 24 lata. Staropanieństwo na wsi było źle widziane. Marek dbał o nią z tego, co mi mówiono. Też zamknął oczy, dwa lata temu. Tak, dwa lata jak go nie ma. Aneta stała nad trumną, delikatnie głaskała sukno, na którym leżał Marek. Opuchnięta, cicha bez szlochania, płakania, łkania. Śmierć uwolniła Marka i ją od cierpienia, była zadowolona. 

Wspominam, a przecież jadę załatwiać przyszłość. Planuje, realizuje i staje się przyszłość, która jest wiecznie teraźniejszością. Gładzę aktówkę, jakbym chciał w ten sposób sprawdzić, czy mam wszystkie dokumenty.

 

Sławek wchodząc do izby powiedział – pochwalony – siadł na ławce przy piecu chlebowym. Nie podszedł do mnie, aby się przywitać. Spojrzał na Babcie, moją ukochaną. – Wygońcie tego Pawła z chałupy, tyle ciekawości na świecie, a on dulczy w izbie u was.

- no i racja dulczy. Ino pole go tera interesuje. Robota, żniwa, to chyba i dobrze – wyrokowała Babcia.

Milczałem nie znając kontekstu rozmowy. Co Sławkowi chodziło po tej kędzierzawej głowie. Kiedyś często dostawał gnid. W jego włosach miały cichy, bezpieczny dom. Matka go goliła na łyso, chodził tak z pokaleczoną łysą łepetyną. Cala wieś wiedziała, że dzieciak od Pastuszków miał gnidy. Teraz z obawy, aby nie wydarzyło się to znów, myję głowę szamponem pokrzywowym.   W zimnej deszczowej wodzie.

- wyjdziemy – powiedział i machnął na mnie ręką.

Staliśmy w sieni, półmroku i kusz tworzył aurę tandetnego horroru. Pomimo, iż był dzień, ba południe w sieni było chłodno, szaro z zapachem stęchlizny wydobywającym się z piwnicy, w której gniły resztki ziemniaków zeszłorocznych.

Pogładził się po głowie, wbił suche mocne palce w pęki włosów, pociągną je mocno jakby chciał wydobyć słowa z wnętrza czaszki.

- jedziemy w niedziel na giełdę do Słomczyna!

- do Słomczyna, samochód  chcesz kupić?

- jaki samochód. Będą dziewczyny

- jakie dziewczyny?

- no wiesz przecież

Starałem się pokojarzyć słowa, które wypowiedział do mnie Sławek. Milczałem.

- jedziemy – zapytał ponownie

- no. Ile taka przyjemność kosztuje.

- mówią, ze pięćdziesiąt złotych. Do tego bus z Iłży. Zabawa będzie wieczorem.

- no tak – Postanowiłem zrobić sobie żart ze Sławka – no wiesz, ja tak w ogóle to wolę twoją Anetę.

Pchnął mnie z całej siły, oparłem się o kredens po jeszcze babci mojej Babci, ledwo stał, pootrzymywały go ściany, korniki nie miały już, co jeść.  Porzuciły tą stołówkę. Przeniosły się na drugą stronę sieni, gdzie skrobały stary kuchenny kredens. Bo ten, na który poleciał był pokojowy.

- kurwa odczep się od niej. Nie jest dla ciebie. Z tobą będzie jej źle.

 

Warszawa stolica polski. Piękne miasto. Paweł źle się czuł. O jakiegoś czasu, określenie śmieszne i nie precyzyjne.  Pamiętać, kiedy się to zaczęło. Kiedy zaczął odczuwać dyskomfort w oddawaniu stolca. Od kiedy robienie kupy w kiblu stało się problemem. Od kiedy odbyt zaczął go swędzić, od kiedy pieczenie doskwierało i od kiedy krew w kale stała się normą.

Wróćmy do Warszawy. Miasto, ah stolica Polski, pełna ludzi, którzy w noszą na ten teren wory swojej materialności. Rozkładają ją i chwalą - "To ja mam więcej, to ja mam lepiej". Są też ci, co rozkładają swoje wory intelektualne, kulturalne, artystyczne - "Wołają ja jestem, nie chce posiadać".  Z czasem posiadają, ale nadal krzyczą, że nie chcą poosiadać.

 

Staliśmy przed autobusem, przystosowanym na burdel. Płaciło się, po wybraniu kurewki. Sutener otwierał drzwi i można było zabawić się z młodą rumuńską dziewczyną, niekiedy Ukrainką, Białorusinką. Sławek wybrał wysoką kobietę. Dobrze zbudowaną. Wybór wskazywał, iż kierował się okiem gospodarza. Prawdziwy chłop lubi moc, chce ściskać, dłońmi, ramionami, przywierać do ciała, które równie mocne jest. Seks to walka jak u krów, czy świń. Raz dwa i koniec, bez ceregieli.

- już – powiedziałem jak po minucie wzszedł z autobusu. Czerwony, to blady jak babciny obrus na stole.

- nie mogę! – To był płacz.  Oto czerstwy chłop,  przyznaje się do porażki.

               

 

Sławek się zapił. Kilka lat temu znaleźne, go w swoim barłogu. Usnął. Wątroba powiedziała mam dość.

                Nigdy nie założył rodziny. Samotnik, odludek.

                - Sławek, kurwa. Wiem, teraz wiem, czemu tak się stało. Tu w tym pociągu, podczas podróży do lekarza onkologa zrozumiałem, że ty kochałeś inaczej, kochałeś mężczyzn. Przypomniałem sobie jak mnie, gładziłeś po ramionach. Wielokrotnie czułem na karku twój ciepły, kwaśny oddech. Nigdy po męsku nie poklepałeś po ramieniu, delikatnie muskałeś, moje ciało.  Zrozumiałem, że nie przystawałeś to świata. Ciekawe, czy znalazłeś podobnego do siebie? Czy kochałeś się? Seks jest fajny, zajebisty. Nie zaznaliśmy miłość.

 

Polecane

Powieści noblisty Jon Fosse pt. Drugie imię. Septologia 1-2

      Co czyni nas tym, kim jesteśmy?                   Bohaterzy powieści noblisty Jon Fosse pt. Drugie imię. Septologia 1-2 to malar...