Jestem alkoholikiem i mogę się napić alkoholu

        


 

         Choroba alkoholowa objawia się nieumiejętnością kontrolowania spożywania alkoholu. Alkoholik utracił możliwość kontroli ilości spożywanych trunków zawierających procenty. To pokrótce o chorobie.

                Nauka rozszerza się. Szuka nowych nieznanych miejsc, węszy, zachwyca się, zaskakuje sama siebie. Od kilku lat terapeuci, psychologowie, psychiatrzy dążą do znalezienia leku, terapii, która pomoże w chorobie pacjentowi. Na powierzchnię z ukrycia wyłania się terapia wymarzona dla uzależnionego, czyli nauka kontrolowanego picia. Każda choroba nieuleczalna i śmiertelna wymaga zmiany stylu życia, w każdym aspekcie. Podobnie jest z chorobą alkoholową. Naukowcy jednak próbują opracować metodę pozywającą spożywać alkohol i nie ponosić konsekwencji. Aby tak się stało, trzeba zachować umiar. Takowej terapii nie przechodziłem i dziękuję za to Bogu. Kiedyś usłyszałem wyrok – „nie może pan się napić do końca życia nawet kropli napoju wyskokowego, oczywiście jak pan chce żyć” Trwam w tym postanowieniu.

                Teraz trafiając na terapie, w prekursorskim programie otrzymam propozycje różnych form leczenia. Znając swoją osobę od podszewki, łącznie z włókniną schowaną za materiałem podszycia. Skorzystałbym z oferty ograniczenia picia. Z pomocą specjalisty piłbym na takich poziomie, który zezwoliłby mi egzystować w społeczeństwie.

                Moim skromnym zdaniem terapia ucząca kontroli picia jest męcząca i kosztowna. Czy warto walczyć? Życie w ciągłym odliczaniu, kiedy się napiję, ile mogę wypić. Życie podporządkowane pilnowaniu dawki, jaką mogę przyjąć w mieszaninie z alkoholem.

                Kim jestem – alkoholikiem, który nie pije od kilku lat. Wiem, co to głód alkoholowy, nawrót choroby, zapicie. Znam sposoby radzenia sobie z objawami chorobowymi, wykorzystuje je. Drobiazgowo wiem, co oznacza powrót do chlania. Droga w kierunku trzeźwości jest długa i wyboista, pełna zakrętów, ciemnych zaułków, ślepych dróg.

                Teraz zastanawiam się. Do czego potrzebuje alkoholu? Do degustacji potraw? Zabawy? Nocnych Polaków rozmów? Zaspokojenia pragnienia? Urozmaicenia seksu? Odwagi? Złagodzenia stresu?

                Odpowiedź jest jedna – alkoholu nie potrzebuję, nawet nie muszę go zstępować. Bo przecież bez alkoholu można smacznie zjeść. Tańczyć i śmiać się bez kieliszka lub kufla. Potrafię przegadać całą noc, popijając herbatę, kawę, sok i pamiętam, co artykułowałem i jak się rozmowa skończyła. W upalne dni mięta z miodem i cytryną robi swoje. Seks, och, jaki ja teraz ogier jestem. Bez alkoholu mogę ocenić sytuacje i adekwatnie zareagować. Stres to nieodłączny element życia, z którym się nie walczy. Życie to nie walka. Aby być tu i teraz nie potrzebuje alkoholu

                Za terapie uczącą kontrolowanego picia dziękuję. Pożyje bez alkoholu. Jak długo? To nie jest ważne, bo nie znam przyszłości. Dziś nie piję i jestem  szczęśliwy. 

                Obecnie wiem, iż mogę się napić, to moja wolna wola. Tylko po co? 

 


                

 

Lament na zdychanie psa


 

 

 

Paweł wracał z pracy. Zły. Mało powiedziane. Ostaniem czasem często mu się to zdarzało, atmosfera w robocie była gęsta i nieprzyjemna. Koledzy zarzucali mu małe zaangażowanie w wykonywaniu nałożonych zadań.  Dochodził do wniosku.  Po prawie 40 latach pracy, jako robotnik, stwierdza, iż jest niewolnikiem. Nigdy w żadnej pracy pracodawca nie podszedł do niego jak do podmiotu. Wszędzie był ludzką maszyną do wykonania pracy, którą trzeba naoliwić, przysposobić do pracy, a kiedy szwankuje to wymienić. Przemeblował myślenie. Przestał wierzyć w zapewnienia, iż zarząd firmy dba o jego dobro. Slogany, hasła typu „wspólnym dobrem jest firma, robotnicy są krwią zakładu, fachowość jest dobrze wynagradzana, najważniejszy jest człowiek”.

- to wszystko to bzdura – szeptał Paweł, wracając z pracy w smutny zimowy dzień. Pogoda jest pochmurna, mglista i deszczowa. Klimat zmienił się, już nie ma zim z jego dzieciństwa. Panuje zgniła pogoda, wietrzna, pełna błota, kałuż. Ludzie szarzy, skuleni, biegnący za swoimi sprawami. Radość zimowej aury pozostał dla bogatych wyjeżdżających na narty w górskie kurorty.

 – kłamią, większą wartością jest maszyna, urządzenie. Robotnik, zawsze żąda i mu jest źle. Tak rozumieją bogacze. Maszyna nie jest roszczeniowa. Stworzyli całą naukę, w jaki sposób okłamać i wykorzystać robotnika. Dziwi mnie, że nie rozumiemy tego. Wierzymy w zapewnienie, iż dobrze wykonana praca jest wartością. A gówno prawda. Chcesz, bym dobrze pracował, to dobrze zapłać. Koledzy przyjmują błyskotki jak pierwotni mieszkańcy Ameryki od konkwistadorów. A dają to, co mają najcenniejsze fizyczną pracę. Kierownicy w białych koszulach mają narrację jedną, pracuj lepiej, a my cię wynagrodzimy sowicie. Kiedy przychodzi do zapłaty, rozkładają ręce i mówią, iż niestety mamy stratę, inwestujemy w rozwój. Podnoszą zarobki? Oczywiście na tyle, abyśmy kupowali wyroby i nakręcali koło popytu. Kiedyś byli niewolnicy, pańszczyzna, teraz jest robotnik. Niczym się nie różnimy. Retoryka wypowiedzi posiadaczy środków produkcji nie jest inna. Dostosowana do obecnych czasów. Kiedyś Pan miał ziemie, sklep i knajpę. Obecnie jest podobnie. Zarabiamy u właściciela fabryki, który jest właścicielem knajpy i sklepu i tak jest na całym świecie.

Doskwierał, uwierał jeszcze jednej ból. Kafka jego wierny pies zdychał. Z drżącym sercem wraca z pracy. Obawiał się, oto już Kafka nie będzie oddychał.

- zrobiłem, co mogłem, byłem u weterynarza, zoperowali. Zjadł sznurek, kawałek włókna, które skręcił mu żołądek i jelita. Ludzie idioci wyrzucają przez okna na trawniki resztki jeżdżenia, a Kafka musiał to zjeść. Debile nie ludzie.

Otwierał drzwi mieszkania z nadzieją, marzeniem. Niestety Kafka nie podbiegł do niego, leżał, ledwo żywy na środku pokoju. Paweł delikatnie złapał, go za sierść przeniósł na posłanie. Wiedział już, iż to koniec. Nadszedł czas pożegnania. Nie ma sensu walczyć, mówił psi organizm „mam już dość”. Rozebrał się, poszedł do kuchni po taboret, chciał siedzieć wygodnie koło psa. Kafka to już wiekowy pies. Pawłowi przychodziły niejednokrotnie myśli o rozstaniu. Wyobrażał sobie to inaczej. Chciałby, aby Kafka odchodził ze starości, cicho. Teraz cierpiał. Leżał z otwartymi wyblakłymi oczami, już bez życia, czarne oczodoły zwiastujące otchłań przemijania, odchodzenia. O tym, że jest w nim, jeszcze życie świadczyły świszczące oddechy. Nie równe, bez rytmu, głębokie to znów płytkie. Przyglądał się agonii, głaskał psa po sztywnej czarnej sierści. Podsunął miskę z wodą. Kafka nawet nie drgnął. Już nie potrzebował wody. Nic nie potrzebował do odejścia w inne sfery życia. Paweł zamknął oczy. Chciał wspominać.

- pamiętasz, jak się poznaliśmy – usłyszał głos psa. Otworzył oczy. Kafka nie poruszał pyskiem, z cicha sapał z bólu. Jednak Paweł wiedział, Kafka do niego mówi.

- tak pamiętam. Pojechaliśmy po ciebie, to znaczy nie konkretnie po ciebie. Po psa dla dzieci. Mój warunek był jeden, ma to być pies. Właściciel wybrał cię spośród 16 innych małych czarnych kulek. Byliście wygłodzeni, piszczący, walczący o jedzenie, które przywiesiliśmy.

- krzyczeliśmy – powiedział Kafka – weź mnie, już wtedy zdawaliśmy sobie sprawę, tu nas czeka śmierć

- no i Janek wybrał cię, włożył cię w ręce córki, syn ochoczo zaczął głaskać cię po grzbiecie

- my wszyscy wołaliśmy, weź mnie. Janek podniósł najpierw moją siostrę i szybko odłoży, drugim to byłem ja, powiedział, jest dla was.

- zapłaciłem karmą. Workiem karmy, może twoje rodzeństwo rodzone i przyrodnie przeżyło dzięki tej karmie. Przecież ładne psiaki z was. Znaleźli się ludzie, którzy wszystkich przygarnęli.

- w psim rozumie nie ma takiego myślenia. Zostali i tyle, już o nich nigdy nie myślałem. Rodzice, rodzeństwo to ludzkie pojęcie. Nam niepotrzebne są emocje związane z rodziną.

- piszczałeś w samochodzie.

- chciałem wyjść, iść pieszo. Bałem się. Boję się do dziś. Dziwnie się czuje, jak mnie wozisz.

- Dużo nie jeździmy. Na początek naszych wypraw dojeżdżamy samochodem

- lubię leśne, górskie wyprawy. Strach do jazdy jednak pozostaje. Na wyprawie wącham, śledzę, poznaje, zapach niesie ogrom informacji.

- ja idę i rozmyślam, wkurzam się, jak długo cię nie ma.

- nad długość zapachu oddalam się. Mam swój świat, ty masz swój, łączy nas twój zapach.

- martwię się, jak cię długo nie widzę.

- bez przesady. Ja jestem pies ty człowiek. Dwa inne światy.

- zżarłeś mi ciapy.

- byłem młody. Zostawialiście mnie samego. Bałem się. Obce miejsce, warczące urządzenia, głosy dobiegające z oddali, zapachy dziwne, nie zrozumiałem, uczyłem się wszystkiego. Panikowałem, sikałem. Biegałem po pomieszczeniach, szukałem was. Zawstydzony, przerażony, dlatego załatwiałem swoje potrzeby w mieszkaniu. Po psiemu płakałem.

Nastała cisza. Świat realny z mistycznym mieszał się mocniej. Jak neurony łączą poszczególne komórki, tak wieź między Kafką a Pawłem zaciskała się. Paweł czuł ból psa, sapał i drgał. Wyostrzył się mu węch. Zapachy mieszkania zmieniły się. Zdziwił się jak dużo, ich jest, jak wiele można się po nich dowiedzieć. Docierały do niego woń prania robionego kilka dni temu, zapach obiadu sąsiadów, gołębi ślad zapachowy wdzierał się przez balkon. Obrazy przewijane, przez umysł. Biegał na czterech łapach, wąchał nogawki spodni, zachodził kobiety od tyłu i łapał zapach łonowy. Poczuł machanie ogonem. Dłonią dotknął długiego gibkiego ogona, czarnego jak węgiel połyskujący na słońcu. Każdy zapachowy ślad psa to informacja o zdrowiu, chorobie, aktywności, jedzeniu, swój czy obcy. Stało się to dla Pawła normalne. Nie uczył się nowego zachowania. Znał je od zawsze. Poznając zachowanie psa, czuł się lepiej, rozumiał Kafkę.

Piszczenie Kafki wyrwały go z zaświatów. Bytu psiego.

- co mogę, dla ciebie mogę zrobić?- Szlochając zapytał

 

 

Kafka próbował, podnieś pysk, spojrzeć mu w oczy.  W niemocy nie uczynił tego.

- nic nie możesz zrobić. Czekaj. Duch już niedługo opuści moje ciało.

- wspominajmy – powiedział Paweł

- no. Wspominajmy.

Paweł chciał zacząć opowieść, wspominać. Nie mógł uchwycić wątku. O czym mówić do zdychającego psa, który dzieli się w ostanie chwili życia swoją perspektywą, pozwala zrozumieć, co znaczy węch wyostrzony, psie prawo.

- narodziłeś się?

- w szopie. Było nas sześcioro rodzeństwa. Nie mieliśmy imion, to ludzie nadają nam nazwy. Sami siebie nie nazywamy.  Zapach jest naszym imieniem. Wiesz, oszczeniła się matka w szopie, tej przy chałupie, kiedyś to była obora, pachniała obornikiem świńskim, zaduch przytłaczał. Był czerwcowy gorący dzień, przez szpary wpadało słońce, promienie rozbijały się o kurz, wszędzie był, opadał na nasze wilgotne ciała. Chcieliśmy jeść, garnęliśmy się do sutków. Ojca nie było, obok ciotka też się szczeniła. Szopa przepełniona była skomleniem. Smutkiem i niezmiennie radością. Dziko rodzące się szczenięta to rozpacz. Jan, jaki był, taki był, dla niego sztachetą walnąć w łeb i zabić to nic. Nie zrobił, tego przynosił wodę i rozmoczony suchy chleb. Suka jadła i nas mlekiem karmiła. Pies niekiedy złapał mysz, szczura, przywlókł kość po świniobiciu. Suka gryzła, my mleko ciągnęliśmy. Nie ma piękniejszego zapachu i smaku niż mleko matki.

- odmieniłem twój żywot?

- o tak dobrze mi z tobą. Nigdy nie czułem głodu, pragnienia, nie czuje do ciebie strachu. Lubię nasze wędrówki, zapach lasu, szum drzew, odzew, zew przyrody, gonienie zwierzyny. Ty włóczysz się, patrzysz po drzewach, ich koronach, modlisz się przy kapliczkach. Mój Bóg nie wymaga modlitwy, jestem i tyle, a może aż tyle. Zresztą, o co miałbym go prosić? To, co potrzebuje, otrzymuje od ciebie. Lubię to małe mieszkanie, swoje posłanie. Miskę, w której zawsze jest woda. Krótkie spacery wokół osiedla, spotkania ze znajomymi psami.

- nie jestem twoim bogiem.

- wiem, że nie jesteś, prowadzisz mnie przez długie moje życie.

- przecież masz dopiero 13 lat?

- to nic. Psi czas jest inny, świat psa niepodobny do waszego ludzkiego. Śmieszni jesteście, jak chce spełnić, niby nasze zachcianki jakbyśmy byli ludźmi. Do spaceru nie potrzebujemy atrakcji turystycznych, obojętne mi jest gdzie, pójdziemy, ważne, aby było dużo bodźców. Biegania, wąchania. Wole jak deszcz mnie zmoczy, niż twoje mycie. Lubię w błocie taplanie. Lubię smak wody z kałuży. Śmierdzące moje posłanie, niż wyprane i pachnące nieznanie.

- co lubisz jeść?

- wszystko. Poczucie głodu jest straszne, najważniejsze jest najeść się tu i teraz. Obojętnie, co!!! Instynkty tak mi każe, na to wpływu nie mam. Lubię jeść mięso z twojego obiadu. Zjem również nadgniłe jedzenie spod śmietnika.

- powinienem brać cię zawsze na smycz. Biegałeś samopas i żarłem to gówno.

- to nieważne. Choćbym wiedział, że to przypłacę życiem, nie zmienię się.

- pamiętasz, jak piłem wódę.

- tego nie rozumiem. Po co ci to było.

- taka jest ludzka natura. Chcemy czuć szczęście, szukamy substytutów.

- szczęście to pełny żołądek, pan dobry i wolność. Ruch, dobry sen.

- tym się różnimy.

- piłeś. Biegałem wokół sklepu i czułe się wolny, szczęśliwy.

- ja coraz bardziej cierpiałem. Złość we mnie buzowała, obrażałem się na świat.

- wiem. Wychodziłeś, trzaskałeś drzwiami, wołałeś mnie, nieraz szlochałeś.

- wiedziałem, alkoholiz jak rak zjadał mnie. Wódka patroszyła moje myślenie.

- żele. To było na ławce w parku. Zaprowadziłeś mnie tam, zdziwiony byłem. Czułem psim węchem, pachniałeś śmiercią, depresją, strachem.

- tłumaczyłem ci, po co tu jesteśmy. Miałem sznur. Wiesz, po co?

- chciałeś mnie przywiązać, tak pomyślałem, zmieniłem zdanie, jak zacząłeś płakać. Zrozumiałem. Mówiłeś wiele trudnych słów. Strach mnie ogarniał, przestałem biegać, patrzyłem w twoje oczy, załzawione, szlochałeś, usmarkałeś się.

- twoje zaciekawienie, wzbudziło we mnie zastanowienie. Pomyślałem, spróbuję jeszcze raz. Udało się.

- jest dobrze. Fajny na trzeźwo jesteś. Powiedz, czemu nazwałeś mnie Kafka.

- szukałem imienia dla ciebie. Czarny jesteś jak kawka. Choć ja myślę o tobie, jak o czeskim pisarzu Kafce.

Rytm, oddech stawał się słabszy. Paweł uniósł pysk Kafki, popatrzył w oczy. To już był koniec. Żaden mięsień już nie drgał. Cisza. Bez głosu rozchodzi się po pokoju. Mocno zebrał się Paweł do krzyku. Nabrał powietrza, które utknęło w trzewiach. Cisza.

- to już koniec. Jestem sam. Kafki poszedł na wieczny spacer. Abyś tam miał swoje przysmaki, wąchania aż nadto, beztroski, spotkamy się. Przyjdę do ciebie ze smyczą. Będziemy spacerować wiecznie, po krainie nowej, nieznanej, pełnej tajemnic do odgadnięcia. To ty wtedy mnie uratowałeś. Chciałem się powieść. Zadałem sobie pytanie – Czy ja mam, dla kogo żyć? – Odpowiedź znasz. Dla ciebie chciałem żyć. Dziękuję za wszystko. Spacery w każdą pogodę. Ucieczki w poszukiwaniu suczki, wskakiwanie do łóżka, długie twoje samotne wędrówki wzbudzające mój strach. Żegnaj mój przyjacielu.

Świat milkł, cichy półgłos psich modlitw wypełniał mieszkanie, światło przyciemniało, ciemność mieszało się z sinością, jaskrawy punkt, wzywał. Paweł wpatrywał się w miejsce korytarza, odejścia. Wiedział, iż tam nie jest jego miejsce. Przeprowadzał Kafkę. Pies wstał na niestabilnych nogach. Maszerował niechętnie, ale bez bólu i smutku. Lęk był podobny do tego, który pamięta z jazdy samochodem. Milczeli, choć czuli, że jest wiele do powiedzenia, wytłumaczenia. Kafka chciał opowiedzieć, co to jest „zew natury”. Paweł chciał podziękować za uratowanie istnienia ludzkiego. Kafka nie merdał ogonem, byłoby to nieuczciwością. Rozchodził się zapach obory, duszność. Paweł dostrzegł jaskółki przy powale, pajęczyna otaczała gniazdo ptaków. Pisk ich mieszał się ze skomleniem psów. Psiaków, Kafki i braci i siostry. Wrócili do punktu wyjścia. Życie zatoczyło koło. Ledwo dostrzegał Kafkę, pies ubywał w poświacie. Skulił się na taborecie, szlochał cicho i bez lamentów. Łzy suche i niewidoczne, policzki blade. Paweł nie chciał płakać. Milczał w bólu. Kafka zamilkł. Nich odchodzi w cichości. Samki i zapach zabierał ze sobą. Sierść z podłogi biegła za nim. Zabierał wszystko.

 

Czy jesteś za legalizacją marihuany?

 

                                            Pedet wyburzają, będzie market.

                                                                    Co znaczy skrót PeDet?

                                                             
              

 

              Starachowice – miasto, w którym drugą kadencję rządzi Marek Materek – rozkwitają. Mieszkańcy powinni się cieszyć z takiego wyboru. Starachowice stają się pięknym miastem regionu. I to by było na tyle, jeśli chodzi o laurki.

                Spójrzmy na wizerunek Starachowic okiem uzbrojonym w aparaturę krytyczną. Inwestycje drogowe są realizowanie sukcesywnie. Minusem jest czas ich realizacji. Przykład ul. Konstytucji 3 Maja. Do tego dochodzi koncepcja zwężenia ulic miejski w celu ograniczeniu prędkości. Zastosowano tę koncepcję na w/w ulicy. Po ostatnich opadach śniegu i miernym odśnieżaniu wydaje mi się, że to rozwiązanie błędne. Śnieg zalegający na poboczach jeszcze do tego nie doprowadził, ale w przyszłości może to się stać, iż dwa autobusy się nie miną. Drogi mamy piękne i grody regionu mogą nam zazdrości. Odśnieżanie ich to już inny temat. Śnieg upiększa otaczający nas świat i robi to znakomicie, lecz niesie z sobą niedogodności komunikacyjne. Służby miejskie i firmy zatrudnione do wykonywania udrażniania dróg i chodników nie radzą sobie – co tu dużo mówić – z niewielkim opadami, oczywiście porównując z latami, kiedy zima była zimą. Ratunkiem ma być zakupiony sprzętu dla służb miejskich. Czy centralizacja i powierzenie zadań firmą zarządzanym przez magistrat to dobre rozwiązanie? Śmiem wątpić. Rozwianie widzę w odpowiednim podpisywaniu umów przetargowych i ich egzekwowaniu. Poszerzanie zakresu obowiązków Starachowiczance lub MPK może skończyć się tym, że Prezydent miasta będzie sterował ręcznie pracami po otrzymaniu zgłoszenia na Facebooku. Medialnie bardzo dobre rozwiązanie.  Czy skuteczne?

                    Drugi temat przewijający się przez media ostatnim czasem. Oto Starachowice nie dostały ani grosza od Rządowego Funduszu Rozwoju Dróg.  Za to otrzymał powiat. Tym faktem chwalą się radni powiatowi z PiS. Wychwalają posła Krzysztofa Lipca. Typowa ustawka. Oczywiście urzędnicy miejscy nie odpuszczają i starają się o kolejne dofinansowanie. Jeżeli i tym razem pieniądze nie zostaną przyznane, będzie to oznaczać, iż władza centralna chce utrzeć nosa Markowi Materkowi za stworzenie Ruchu Marka Materka i krytykę obecnej władzy. Moja mama mówi „pokorne ciele dwie matki ssie”. Nigdy nie byłem pokorny i dobrze na tym wyszedłem. Mam nadzieję, iż Marek Materek nadal będzie robił swoje. Wnikliwie analizował politykę PiS, aby móc wyciągać wnioski i proponować zmiany. Pomimo możliwości utraty funduszy. Kampania RMM jest na obecną chwilę marną. Liczę, iż z czasem Ruch zgromadzi większe środki, aby zaistnieć na krajowej arenie politycznej.

                Od początku obecnej kadencji Prezydent Marek Materek rozpoczął wiele inwestycji, wręcz zamachnął się na całe miasto. Wyliczmy Lubianka, Pasternik. Starachowice Dolne, Starachowice Wschodnie, blok na Kościelnej, obręb ulicy Widok i Robotniczej. Pałacyk, basen i wiele innych. Wszystkie wymienione budowy są opóźniane. Problemy finansowania inwestycji Prezydent chce rozwiązać kredytem. W czasach tak niepewnych trzeba być dużym ryzykantem, aby zwiększyć zobowiązania miasta. Marek Materek idzie va bank.  W roku wyborczym, nie może dopuścić do poślizgu i z pompą oddawać do użytku kolejne inwestycje do tego Dni Starachowic w tym roku mają ogromny budżet. To typowa kiełbasa wyborcza.   

 

                  

                                                   Budujemy i wybudować nie możemy.

                Odbyły się konsultacje obywatelskie w sprawie budynku po byłym szpitalu. Skromnym zdaniem uważam, że bryła budowli powinna być zachowana. Projekt szpitala miejskiego powstał w latach trzydziestych ubiegłego wieku. W naszym mieście jest bardzo mało budynków z tamtych czasów. Warto zachować dla przyszłych pokoleń architektoniczny zabytek, który obrósł pięknym parkiem.

                W Starachowicach znajduje się pomnik – mogiła żołnierzy radzieckich. Mało pozostało miejsc w Polsce, gdzie w ten sposób wspomina się tragedie II Wojny Światowej. Wiedza historyczna dostarcza nam dowodów, iż Armia Radziecka nas nie wyzwalała, a zajmowała i traktował, jako ziemie zdobyte.  Urząd Miasta ma problem z uzyskaniem zgody na likwidację pomnika. Może obok pomnika powinna stanąć tablica informująca o historii tego miejsca i czemu nie można jej zlikwidować?

                Ruch Marka Materka ogłosił, że jest za legalizacją marihuany. Tym samym przestałem być sympatykiem  partii Marka Materka. Co to jest uzależnianie? Stan, w który chory nie może powstrzymać się od czynności, które szkodzą jego zdrowiu. Uzależnienie doprowadza do choroby, która jest nieuleczalna i śmiertelna. Promowanie tzw. napojów bezalkoholowych, zachwalanie picia alkoholu, zażywania narkotyków, korzystania z hazardu, palenia nikotyny, jest moralnie złe. W Starachowicach nie promuje się życia w trzeźwości. Społeczeństwo naszego miasta jest drążone przez chorobę alkoholową, narkomania również zbiera coraz obfitsze żniwo. Oczywiście, nasi włodarze corocznie prezentują sprawozdania z wykorzystania podatku „korkowego”. Niestety, pieniądze nagrzewają wodę, zamieniają ją w parę, a ta idzie w gwizdek.  

                Teraz historia dla pana Marka. Młoda dziewczyna, nastolatka przeżywa problemy sercowe, w domu różnie bywa. Typowy kryzys wieku zwanego „buntem młodzieńczym”. Złotowłosa dziewczyna o pięknym imieniu Poziomka cierpi, pomimo otrzymania dobrego wychowania i materialnego zabezpieczenia. Docierają do niej informacje o dobrodziejstwach po zażyciu dostępnej marihuany. Zresztą ojciec jest zwolennikiem dostępu do narkotyków miękkich, oczywiście tylko dla dorosłych. Pomyślała — „Ludzie dorośli korzystają ze skręta. Spróbuję. Poczuję się lepiej. Skorzystam z legalnej marihuany”. Prosi dorosłego kolegę o zakup. Zażywa. Nie daje takiego kopa, na jaki liczyła. Z czasem próbuje już prawdziwego narkotyku. To tylko opowieść.  Tak to się zaczyna od szampana bezzałogowego, legalnego narkotyku, nikotyny wypalonej w ukryciu. Prawdziwy ojciec, panie Marku, działa w odwrotnym kierunku. Podejmuje działania utrudniające pozyskanie alkoholu, narkotyku itp. Dla uzależnionych utrudnienia są niestraszne, poradzą sobie. Z gwoździa wycisną substancję psychoaktywną. Chodzi o dzieci. Trzeba im pokazywać piękno życia bez chemii. Promować zdrowy styl życia. Spożywanie alkoholu bez alkoholu i narkotyki bez narkotyków to prosta droga do stylu życia tak niepożądanego w zdrowym społeczeństwie. Bierzmy wzór z krajów, gdzie poradzono sobie w dużej mierze z uzależnieniem. Panie Marku, jakie to kraje, jakie samorządy? 

 

 

    

 

Polecane

Powieści noblisty Jon Fosse pt. Drugie imię. Septologia 1-2

      Co czyni nas tym, kim jesteśmy?                   Bohaterzy powieści noblisty Jon Fosse pt. Drugie imię. Septologia 1-2 to malar...