Udręka życia sztuka Hanocha Levina w rezyserii Jana Englerta






„Nie było w nas żaru. Wybraliśmy jedno drugiego, bo byliśmy zmuszeni. Bo deszcz pada o świcie. A noce są zimne. I ponieważ nie można przeżyć życia. Bez przytulania.”



Sztuka Hanocha Levina „Udręka życia” wystawiona w Teatrze Narodowym w reżyserii Jana Englerta opowiada nam o parze z długoletnim stażem małżeńskim w okresie kryzysu.
         Izraelski dramaturg z ironią i groteska przedstawia nam bohaterów. Jona ( Janusz Gajos) rozlicza swoją przeszłość i za całe niepowodzenie dotychczasowego życia obwinia żonę Lewiwe (Anna Seniuk).
         Sam wkraczam w okres rozliczania, z tego powodu spektakl stał się mi bliski. Wspaniała gra aktorska i znakomita scenografia pozwoliły, mi skupi się, na odbieraniu dzieła Hanocha Levina jak i później do przemyśleń.
         Z upływem lat uczucie dwojga kochanków, później małżonków zaczyna być przykrywane kurzem niezałatwionych spraw, błędów życiowych, kapci rzuconych w kąt, obiadów niesmacznych, marzeń o innej miłości. Kiedy już dzieci wyfrunęły z gniazda rodzinnego i w czterech ścianach zostają ludzie sobie bliscy, ale bez namiętności. Zaczyna się dramat odchodzenia od siebie i od życia. Poszukiwania straconego czasu i wiary, że starość nie zabierze nam wszystkiego.  Gorzka sztuka o odchodzeniu w zaświaty. Jona rozlicza swoje życie tuż przed śmiercią, ona jest blisko miłości i to tej największej, czyli Boskiej. Odchodzenie jest darem Bożym, zabiera nas znów do Raju.
         Sztuka kończy się śmiercią Jona, czyli happy endem, bo tak powinny się rozstawać stare małżeństwa śmiercią jednego z nich. Rozstania po latach nie są wskazane, zmarszczki i brak namiętności to nie powód do odejść.
         To druga sztuka obejrzana przeze mnie Hanocha Leviena, poprzednio obejrzałem „Jakiś i Pupcze” w Starachowickim Centrum Kultury

Film dokumentalny z Billem W.


        




 Obejrzałem film dokumentalny, w którym Bill W. opowiada historię powstania ruchu AA. Od czasu powstania wspólnoty, czyli od 1935 r. wiele na ten temat przedstawiono opinii. Bardzo jestem zainteresowany tym tematem nie tylko z uwagi na moją chorobę alkoholową, ale też z uwagi na fenomen ruchu.
         Billi Wilson (Billi, W) jako alkoholik, starając się wykaraskać z pętli uzależnienia, próbował bardzo wielu sposobów. Działał w „Grupach Oksfordzkich” i korzystał z ówczesnych osiągnięć psychiatrii. Trzeba pamiętać, że rozpoczął swoje działania w czasach, kiedy alkoholizm nie był uważany za chorobę. Jako jeden z pierwszych otwarcie mówił o alkoholizmie, jako chorobie, która można leczyć. Rozmawiając z innymi alkoholikami, kreślił zasady terapii. Pierwszy wprowadził pojęcie rozwoju duchowego. Przełomowym momentem w działalności Billa W. było ukazanie się książki, Anonimowi Alkoholicy (przez wielu traktowana, jako biblia alkoholików) nastąpiło to w roku 1939. W Wielkiej Księdze (inna nazwa książki) Billi W. wraz z innymi alkoholikami zawarł kredo i zasady działania ruchu. Fenomenem tego dzieła jest jego prostota i wskazanie kierunku działania alkoholikowi. Chory powinien skupić się nie tylko na utrzymaniu abstynencji, ale przewartościować swoje życie. Ogromny nacisk kładzie na duchowości.
         Bili W. wsłuchując się w wypowiedzi alkoholików, ich historie zrozumiał, że dręczenie się przeszłością nie jest korzystne w trzeźwieniu jak i pozostawanie samemu z chorobą. Zawarł to w 12 Krokach, gdzie odnosi się do Boga jak i do Siły Wyższej, które mają pomóc z wychodzenia z nałogu. Ostateczne rozliczenie się z przeszłością i otworzenie nowego rozdziału w życiu pozwala choremu na podtrzymaniu rozwoju uzależnienia.
         Twórca ruchu Anonimowych Alkoholików i sposobu uwalniania się od uzależnienia nigdy nie „przerobił” 12 Kroków. Myślę, że obecnie traktowany byłby przez wielu aowców, jako suchy alkoholik a nietrzeźwiejący.
Ruch AA rozwija się dynamicznie na całym świecie. Na wzór metody wychodzenia z uzależniania AA, powstało bardzo wiele podobnych organizacji, zajmujących się innymi dysfunkcjami lub problemami osobowościowymi. Okazuję się, że skupienie się na rozwoju duchowym i zmianę swojej osobowości prowadzi do zaniku objawów choroby w postaci nawrotów i głodu. Pojęcie duchowości w literaturze AA jest odmieniana przez wszystkie przypadki. Bardzo często zdarza się, że pojęcie duchowości myli się z religijnością. Trzeba podkreślić, że Ruch AA nie utożsamia się z żadną religią. Dzięki takiemu kluczowi drzwi AA są otwarte dla każdego cierpiącego. Przez 80 lat ciągle są grupy, które chcą zagarnąć AA dla jednego słusznego „boga”. Można powiedzieć, że dzięki Sile Wyższej nadal w Ruch w tej kwestii panuje pluralizm.
         Kiedyś napisałem, że Billi W. był religijny, muszę się przyznać do błędu. On wykorzystał tylko aspekty religii w swej koncepcji.

Budujemy Samochody gazeta czasów PRL w Starachowicach


         Przeczytałem książkę Pawła Grudniewskiego „Zakład i miasto Starachowice na przestrzeni lat. Budujemy Samochody. Historia widziana z okien Redakcji Gazety”.
         Autor skrupulatnie prezentuje nam tematycznie życie miasta na podstawie artykułów z gazety. Okazuję się, że „Budujemy Samochody” to nie tylko gazeta zakładowa. Przez lata fabryka produkcji samochodów była sercem Starachowic. W gabinetach kolejnych dyrektorów rozstrzygały się sprawy miasta. To dzięki fabryce mamy w Starachowicach elektryczności, wodociągi, drogi, kościół starachowicki to też dar zakładów.
         „Budujemy Samochody” jest gazetą systemową, czyli była tubą PZPR i jej działaczy, ale również pokazywała życie ludzi nieuwikłanych w politykę. Dzięki książce zacząłem innym wzrokiem patrzeć na czasy „komuny”. Mam bardzo krytyczne zdanie na temat tamtych czasów i często zapominam o tym, że wówczas żyli ludzie niemający nic wspólnego z „przewodnią rolą partii”.
Urodziłem się w tym systemie i również wiele lat przeżyłem ich za ” komuny”. Gazeta była pierwsza, którą czytałem i dzięki zapoznaniu się z dziełem Pawła Grudniewskiego przypomniałem sobie owe czasy.
Starachowice to miasto prowincjonalne jak wiele podobnych w Polsce. Częstym wyróżnikiem takiego miasteczka było skupienie się wokół jednego dużego zakładu, który „żywił i bronił”. Starachowice miało swoją, Fabrykę Samochodów Ciężarowych (FSC).  Z książki dowiedziałem się o bardzo dużym zaangażowaniu się w życie miasta ludzi z pasją. W Starachowicach prężnie działały kina ( był moment, że było ich trzy). Dom kultury był pełen ludzi rozwijających swoje zainteresowania. Istniał teatr amatorski, zespól pieśni i tańca, orkiestra dęta, wiele klubów typu fotograficzny, plastyczny itp. FSC miało ogromny wpływ na życie miasta. Dzięki środkom pozyskiwanym z budżetu FSC rozwijała się wiele dziedzin życia społecznego. Kiedy zakład musiał przejście, na realne rozliczenia zaprzestał finansowania zagadnień kulturalnych, sportowych i innych związanych z miastem.
Warto przeczytać książkę, by przypomnieć sobie tamte czasy lub zasięgnąć wiedzy o nich. Osobiście dzięki autorowi zrozumiałem złożoność czasów PRL.

Wspólnota AA a religia i profesjonaliści












         Anonimowi Alkoholicy nie są organizacją religijną. AA nie zajmuje również osobnego punktu widzenia, chociaż szeroko współpracuje z ludźmi medycyny tak samo jak i religii.
                            Cytat z Anonimowych Alkoholików str. XVIII z rozdziału. Wprowadzenie

         To bardzo ważne zdanie z manifestu Anonimowych Alkoholików, które jest fundamentem niezależności Ruchu AA. Pada ono na pierwszych stronach książki. Widać w nim daleko sięgającą przewidywalność pierwszych alkoholików.
         Ta zasada jest najczęściej łamana w działaniu grup. Wspólnoty bardzo często korzystają z dobrodziejstwa księży katolicki i innych wyznań, organizują spotkania swoje w salach przykościelnych. Niskie opłaty kuszą alkoholików, lecz jak to bywa w życiu, nic nie ma za darmo. Wynajmujący oczekują uległości, w kwestii pojęcia Boga.  Kapłani program 12 Kroków traktują jak drogę, do świętości religijnej.  Taka grupa jest zamknięta w kanonach religii, co jest rozwiązaniem bardzo złym. W Polskim społeczeństwie jest coraz większa grupa agnostyków i ateistów. Dla tego też grupy nowo powstające powinny szukać pomieszczania poza kościołami czy organizacjami religijnymi.
         W Polsce współpraca AA z terapeutami odbywała się od początku. Wręcz to oni zaszczepili wśród pacjentów Ruch AA. Z tego powodu jest kilka elementów, które jedynie w Polskim scenariuszu mitingu jest wpisane. Chodzi mi tu w szczególności o zapaloną świeczkę, czy element zaczerpnięty ze scenariusza grupy terapeutycznej  tzw. smutki i radości, z trzeźwego życia. Dzięki mądrości terapeutek z Poznania, które uczestniczyły w powstawaniu Ruchu AA w Polsce przestały ingerować w działania powstałej grupy, pozwalając dalej rozwijać się alkoholikom samodzielnie.
         Obecnie środowisko medyczne dzieli się na tych, co nie traktują poważnie samodzielnych działań alkoholików, po takich, którzy entuzjastycznie podchodzą do Ruchu AA i często chcieliby mieć prawo do ingerencji w działania AA w celu niwelowania błędów, jakie zauważają w działaniach, jest to spowodowane patrzeniem na ruch samopomocowy, jako przedłużenie terapii. Mitingi nie mają roli terapeutycznej, są spotkaniami alkoholików, by dzielić się doświadczeniem w życiu prowadzonym na podstawie 12 Kroków i 12 Tradycji. Warto, aby grupy szukały sprzymierzeńców wśród profesjonalistów, ale utrzymywały swoją niezależność. Rozwój duchowy, który jest proponowany przez program, 12 Kroków powinien być rozszerzony o wiedzę profesjonalistów, która jest przydatna wypadku trudnych chwil w początkowym okresie abstynencji jak i sytuacjach nawrotu choroby.
         Symbioza z religią i specjalistami , a nie uzależnienie od nich.


Zakręty na rzece Kamiennej


          





W głowie zawirowały myśli, wspomnienia o miejscu już nieistniejącym. Zakręty. Odcinek rzeki Kamiennej od upustu w stronę Wąchocka. Teren gdzie spędzałem moje dziecięce i młode lata. Mieszkałem bardzo blisko rzeki na ul. Sportowej. Czyli rzut beretem od Kamiennej. Często z kolegami w letnie miesiące wybierałem się nad jej brzeg.
         Kamienna to spokojna wijąca się rzeka. Zakola tworzyły urokliwe miejsce i z takie urzekające zakamarki wśród tataraków wykorzystywaliśmy do dziecięcych zabaw, młodzieńczych igraszek i kawalerskich imprez.
         Piszę, że tych miejsc nie ma z uwagi na uregulowanie rzeki w latach dziewięćdziesiątych XX w.
Każdy zakręt miał swoją nazwę. Pierwsze dwa swoje imię miały od kolejności, czyli Pierwszy Zakręt i Drugi Zakręt następnie była Martina, Koński Dołek i Wielka Plaża. Dalej już były terytoria chłopaków z Wąchocka.
         Głównym ośrodkiem bytności była Wielka Plaża. Nazwa pochodziła od płachty piasku, na której mogliśmy się wygrzewać lub budować zamki na piasku. W okresie wakacji zbieraliśmy się zaraz po śniadaniu. Miałem najdalej do tego miejsca, pozostali koledzy to mieszkańcy Orłowa. Chodziłem najkrótszą drogą, czyli wzdłuż torów, zbierając po drodze kawałki siarki, którą transportowano do portów morskich z kopani w Tarnobrzegu. Obecni rodzice nigdy by się nie odważyli pozwolić pójść dziecku (12 lat) na taką daleką wyprawę. Do tego bez jedzenia i pici. Wybiegało się z domu na dwór i tyle rodzice wiedzieli o nas. Niekiedy zabierało się ze sobą kromkę chleba umoczonego w wodzie i posypanego cukrem.
         Urządzaliśmy najwspanialsze zabawy pod słońcem od wrzucania zaskoczonych kolegów do wody, po ściąganie majtek i zawieszaniu na drzewie garderoby. Oczywiście numer z majtkami był tylko robiony, kiedy nie było naszych wspaniałych koleżanek. Podczas ich obecności prężyliśmy muskuły i dużo przebywaliśmy nad Końskim Dołkiem, gdzie była najgłębsza woda i to tu wykazywaliśmy się umiejętnościami skakania na główkę i długością płynięcia pod prąd rzeki. Należę do pokolenia, które było „niezganiane do domu”. Nie jednokrotnie dostawaliśmy lanie za brak powrotu na obiad, czy niezameldowanie udania się nad rzekę. Zabawy wymyślaliśmy sami. Naszymi inspiracjami były filmy i książki dla dzieci i młodzieży. Zdobywaliśmy przeciwlegle brzegi, urządzaliśmy zabawy związane z bohaterami telewizyjnymi lub literackimi.
         Po paru latach zmieniliśmy upodobania naszych zabaw. W starszych klasach szkoły podstawowej. Więcej czasu zajmowało nam zabawy związane z rozwojem sprawności fizycznej, częściej wraz z nami były koleżanki z klasy czy podwórka. W ostatniej klasie pojawiły się pierwsze wina z Bodzentyna. Bardzo szybko przeszliśmy w wiek „kawalerki”. To okres nauki w średnich szkołach. Rzadziej spotykaliśmy się nad Zakrętami. Były już umówione spotkania z różnych okazji. To tu kończyliśmy rok szkolny i go rozpoczynaliśmy. Zbieraliśmy się dużą paczką z namiotami. Paliliśmy ogniska i oczywiście piliśmy wódkę. Z dziewczynami znikaliśmy w ustronnych miejscach. Znaliśmy te miejscówki dobrze, bo kilka lat wcześniej podglądaliśmy tam naszych starszych kolegów.
         Po skończeniu szkoły nigdy się tam nie spotkaliśmy. Pozostały wspomnienia. Niestety miejsca już nie mam. Wielka Plaża zarosła a Koński Dołek został odcięty od rzeki. W miejscu Martiny rozpoczyna się regulacja rzeki. Muszę jeszcze wspomnieć o stawie Pasternik, przy którym była przystań z kajakami, łódkami, małymi żaglówkami i rowerkami wodnymi. Kilkukrotnie pływałem z ojcem kajakiem w górę rzeki. Zalew Piachy nie był, taki modny ( zakaz kąpieli) a Lubianka nie istniała. Teraz idąc zarośniętymi ścieżkami miło wspomnieć dawny czas i jednocześnie odzywa się żal, że nie ma tych miejsc.
         Tak jak wyżej pisałem wakacje, od dziecka spędzałem, na łonie natury. Rodzice nie stawiali nam wymogów, które obecnie trzeba spełnić by móc opuścić dom. Długie wyprawy czy całodzienne przebywanie poza domem nie było niczym nadzwyczajnym. Sami musieliśmy organizować sobie czas, nasza inwencja twórcza stanowiła podstawę ciekawego spędzania czasu. Poza rzeką mieliśmy las wokół Orłowa z tajemniczą górą Zarżnięta. Muszę jeszcze wspomnieć plac „Kamyki”, który był koło mojego domu. Duży plac pagórkowaty za łaźnią miejską obecnie bardzo zarośnięty. Czterdzieści lat temu był to ogromny teren do zabawy przez cały rok. Graliśmy na nim w piłkę, urządzaliśmy zabawy wojenne. Na zboczu jest kamień, którego obecnie nie widać (zarósł krzakami) nazwany Samolot. Służył do zabawy w „samolot”, a niekiedy jako czołg „Rudy”. Kiedyś ktoś wykuł na nim datę 1939 a my obok 1974. Tam odlewaliśmy szajby do zabawy. Kto dziś wie, co to szajba? Wykorzystywaliśmy do tego celu denko dezodorantu, które wypełnialiśmy roztopionym ołowiem. Zabawa poległa na rzucaniu szajbą jak najbliżej dołka. Graliśmy też na pieniądze, kto najbliżej rzucił do ułożonej sterty monet, uderzał w nie, by przewrócić je z reszki na orła. Przerzucone grosze zabierał rzucający i oddawał szajbę kolejnemu graczowi.
         Pozostałe wspomnienia niech pozostanę w głowie, do czasu, kiedy znów myśli zawirują i opisze swoje dzieje.

Polecane

Powieści noblisty Jon Fosse pt. Drugie imię. Septologia 1-2

      Co czyni nas tym, kim jesteśmy?                   Bohaterzy powieści noblisty Jon Fosse pt. Drugie imię. Septologia 1-2 to malar...