W głowie
zawirowały myśli, wspomnienia o miejscu już nieistniejącym. Zakręty. Odcinek
rzeki Kamiennej od upustu w stronę Wąchocka. Teren gdzie spędzałem moje
dziecięce i młode lata. Mieszkałem bardzo blisko rzeki na ul. Sportowej. Czyli
rzut beretem od Kamiennej. Często z kolegami w letnie miesiące wybierałem się
nad jej brzeg.
Kamienna to
spokojna wijąca się rzeka. Zakola tworzyły urokliwe miejsce i z takie
urzekające zakamarki wśród tataraków wykorzystywaliśmy do dziecięcych zabaw,
młodzieńczych igraszek i kawalerskich imprez.
Piszę, że tych
miejsc nie ma z uwagi na uregulowanie rzeki w latach dziewięćdziesiątych XX w.
Każdy zakręt miał swoją nazwę.
Pierwsze dwa swoje imię miały od kolejności, czyli Pierwszy Zakręt i Drugi Zakręt
następnie była Martina, Koński Dołek i Wielka Plaża. Dalej już były terytoria chłopaków
z Wąchocka.
Głównym
ośrodkiem bytności była Wielka Plaża. Nazwa pochodziła od płachty piasku, na
której mogliśmy się wygrzewać lub budować zamki na piasku. W okresie wakacji
zbieraliśmy się zaraz po śniadaniu. Miałem najdalej do tego miejsca, pozostali
koledzy to mieszkańcy Orłowa. Chodziłem najkrótszą drogą, czyli wzdłuż torów, zbierając
po drodze kawałki siarki, którą transportowano do portów morskich z kopani w
Tarnobrzegu. Obecni rodzice nigdy by się nie odważyli pozwolić pójść dziecku
(12 lat) na taką daleką wyprawę. Do tego bez jedzenia i pici. Wybiegało się z
domu na dwór i tyle rodzice wiedzieli o nas. Niekiedy zabierało się ze sobą
kromkę chleba umoczonego w wodzie i posypanego cukrem.
Urządzaliśmy
najwspanialsze zabawy pod słońcem od wrzucania zaskoczonych kolegów do wody, po ściąganie majtek i zawieszaniu na drzewie garderoby. Oczywiście numer z majtkami był
tylko robiony, kiedy nie było naszych wspaniałych koleżanek. Podczas ich
obecności prężyliśmy muskuły i dużo przebywaliśmy nad Końskim Dołkiem, gdzie
była najgłębsza woda i to tu wykazywaliśmy się umiejętnościami skakania na
główkę i długością płynięcia pod prąd rzeki. Należę do pokolenia, które było
„niezganiane do domu”. Nie jednokrotnie dostawaliśmy lanie za brak powrotu na obiad,
czy niezameldowanie udania się nad rzekę. Zabawy wymyślaliśmy sami. Naszymi
inspiracjami były filmy i książki dla dzieci i młodzieży. Zdobywaliśmy
przeciwlegle brzegi, urządzaliśmy zabawy związane z bohaterami telewizyjnymi
lub literackimi.
Po paru latach
zmieniliśmy upodobania naszych zabaw. W starszych klasach szkoły podstawowej.
Więcej czasu zajmowało nam zabawy związane z rozwojem sprawności fizycznej,
częściej wraz z nami były koleżanki z klasy czy podwórka. W ostatniej klasie
pojawiły się pierwsze wina z Bodzentyna. Bardzo szybko przeszliśmy w wiek
„kawalerki”. To okres nauki w średnich szkołach. Rzadziej spotykaliśmy się nad
Zakrętami. Były już umówione spotkania z różnych okazji. To tu kończyliśmy rok
szkolny i go rozpoczynaliśmy. Zbieraliśmy się dużą paczką z namiotami.
Paliliśmy ogniska i oczywiście piliśmy wódkę. Z dziewczynami znikaliśmy w
ustronnych miejscach. Znaliśmy te miejscówki dobrze, bo kilka lat wcześniej
podglądaliśmy tam naszych starszych kolegów.
Po skończeniu
szkoły nigdy się tam nie spotkaliśmy. Pozostały wspomnienia. Niestety miejsca
już nie mam. Wielka Plaża zarosła a Koński Dołek został odcięty od rzeki. W
miejscu Martiny rozpoczyna się regulacja rzeki. Muszę jeszcze wspomnieć o stawie
Pasternik, przy którym była przystań z kajakami, łódkami, małymi żaglówkami i
rowerkami wodnymi. Kilkukrotnie pływałem z ojcem kajakiem w górę rzeki. Zalew
Piachy nie był, taki modny ( zakaz kąpieli) a Lubianka nie istniała. Teraz idąc
zarośniętymi ścieżkami miło wspomnieć dawny czas i jednocześnie odzywa się żal,
że nie ma tych miejsc.
Tak jak wyżej
pisałem wakacje, od dziecka spędzałem, na łonie natury. Rodzice nie stawiali nam wymogów,
które obecnie trzeba spełnić by móc opuścić dom. Długie wyprawy czy całodzienne
przebywanie poza domem nie było niczym nadzwyczajnym. Sami musieliśmy
organizować sobie czas, nasza inwencja twórcza stanowiła podstawę ciekawego
spędzania czasu. Poza rzeką mieliśmy las wokół Orłowa z tajemniczą górą
Zarżnięta. Muszę jeszcze wspomnieć plac „Kamyki”, który był koło mojego domu.
Duży plac pagórkowaty za łaźnią miejską obecnie bardzo zarośnięty. Czterdzieści
lat temu był to ogromny teren do zabawy przez cały rok. Graliśmy na nim w
piłkę, urządzaliśmy zabawy wojenne. Na zboczu jest kamień, którego obecnie nie
widać (zarósł krzakami) nazwany Samolot. Służył do zabawy w „samolot”, a niekiedy jako czołg „Rudy”. Kiedyś ktoś wykuł na nim datę 1939 a my obok 1974. Tam
odlewaliśmy szajby do zabawy. Kto dziś wie, co to szajba? Wykorzystywaliśmy do
tego celu denko dezodorantu, które wypełnialiśmy roztopionym ołowiem. Zabawa
poległa na rzucaniu szajbą jak najbliżej dołka. Graliśmy też na pieniądze, kto najbliżej
rzucił do ułożonej sterty monet, uderzał w nie, by przewrócić je z reszki na orła.
Przerzucone grosze zabierał rzucający i oddawał szajbę kolejnemu graczowi.
Pozostałe
wspomnienia niech pozostanę w głowie, do czasu, kiedy znów myśli zawirują i
opisze swoje dzieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz