„Nie było w nas żaru. Wybraliśmy jedno drugiego, bo byliśmy zmuszeni. Bo deszcz pada o świcie. A noce są zimne. I ponieważ nie można przeżyć życia. Bez przytulania.”
Sztuka Hanocha Levina „Udręka życia”
wystawiona w Teatrze Narodowym w reżyserii Jana Englerta opowiada nam o parze z
długoletnim stażem małżeńskim w okresie kryzysu.
Izraelski
dramaturg z ironią i groteska przedstawia nam bohaterów. Jona ( Janusz Gajos)
rozlicza swoją przeszłość i za całe niepowodzenie dotychczasowego życia obwinia
żonę Lewiwe (Anna Seniuk).
Sam wkraczam w
okres rozliczania, z tego powodu spektakl stał się mi bliski. Wspaniała gra
aktorska i znakomita scenografia pozwoliły, mi skupi się, na odbieraniu dzieła
Hanocha Levina jak i później do przemyśleń.
Z upływem lat
uczucie dwojga kochanków, później małżonków zaczyna być przykrywane kurzem
niezałatwionych spraw, błędów życiowych, kapci rzuconych w kąt, obiadów
niesmacznych, marzeń o innej miłości. Kiedy już dzieci wyfrunęły z gniazda
rodzinnego i w czterech ścianach zostają ludzie sobie bliscy, ale bez
namiętności. Zaczyna się dramat odchodzenia od siebie i od życia. Poszukiwania
straconego czasu i wiary, że starość nie zabierze nam wszystkiego. Gorzka sztuka o odchodzeniu w zaświaty. Jona
rozlicza swoje życie tuż przed śmiercią, ona jest blisko miłości i to tej największej,
czyli Boskiej. Odchodzenie jest darem Bożym, zabiera nas znów do Raju.
Sztuka kończy
się śmiercią Jona, czyli happy endem, bo tak powinny się rozstawać stare
małżeństwa śmiercią jednego z nich. Rozstania po latach nie są wskazane, zmarszczki
i brak namiętności to nie powód do odejść.
To druga sztuka
obejrzana przeze mnie Hanocha Leviena, poprzednio obejrzałem „Jakiś i Pupcze”
w Starachowickim Centrum Kultury
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz