Odbywa się to
zawsze podobnie. Swędzenie pod stopami, rzut oka przez okno, szybka ocena
pogody i decyzja, jak się ubrać, by wyjść w drogę. Paweł szykował się do
swojego nocnego spaceru. Ubrania były prawie zbędne. Gdyby miał odwagę,
poszedłby nago, w pełni wolny, bez zbędnej intymności. Niestety, odwaga nigdy
nie była jego mocną stroną. Od dziecka ukrywał się, okrywając kolejnymi
etykietami, zawsze w strachu, że ktoś odkryje, kim naprawdę jest. Chował się w
cień, unikał słońca, bo oświetlało i rzucało cień, który obnażał człowieka,
czyniąc go widocznym, podatnym na zranienie. Na szczęście słońce już dawno
spało, a pogodne niebo wypełniały gwiazdy. Iskry istnienia. Paweł widział ich
wnętrza, które czuł podobnie jak swoje trzewia.
— Dziś las —
zawyrokował, zakładając trekkingowe buty, mocne, sięgające za kostki. Kupił je
w jednym ze sklepów sportowych. Niewiele miał ubrań z takich miejsc, preferował
dyskonty. — Muszę odwiedzić grób dzieci. Śmierć, wojna, nienawiść zaprzątają mi
głowę, wkradają się od tyłu, zasnuwają myśli. Za dużo czytam o wojnie na
wschodzie, o śmierci. Co będzie, jeśli dotrze tu? Staniemy w rozpaczy,
błagając, szukając ratunku w nieziemskim. Prawie osiemdziesiąt lat Starachowice
wolne są od wojny. Idę odwiedzić miejsce, gdzie ona działała osiemdziesiąt lat
temu. Ludzie lubią zabijać pod pretekstem wolności, religii, miłości, dobra
człowieka i obrony. Agresja jest formą obrony. Napastnicy bronią się przed
strachem, który ich ogarnia, przed postępem, nieznanymi ideologiami. Nie ma
wojny bez pretekstu, bez oskarżenia.
Trasa to kilka
kilometrów szeroką leśną drogą, w dużej mierze prowadzącą starym nasypem
kolejki wąskotorowej, ciągnącej się aż do Tychowskich kopalni rudy. Grób dzieci
— dziesięciorga polskich i żydowskich, schwytanych przez SS i rozstrzelanych.
Las nocą jest
inny. Gwiazdy w szarości drzew stają się nieruchomymi świetlikami. O tej porze
cisza rozchodzi się po przestrzeni. Ludzkie kroki zatrzymują zwierzęta, które
czekają w ukryciu, aż dwunożny ssak przestanie niepokoić las. Paweł,
oświetlając ścieżkę latarką czołówką, zamknął się w swoim świecie. Odgarniał
suche liście z mogiły, czuł wilgoć pod opuszkami palców, zgniły zapach, małe
robaki opuszczały swoją kryjówkę. Człowiek niszczy ich spokojne życie dla
własnych nostalgicznych potrzeb. Paweł złożył znak krzyża na swoich ramionach
bardziej z przyzwyczajenia niż z głębokiego przekonania.
— Jakoś mi to
nie pasuje — powiedział głośno, rozkładając kawiarkę na ławie niedaleko mogiły.
— Dziesięć, może szesnaście lat mieli? Czy płakały? Czy mówiły po polsku,
hebrajsku, jidysz? Dlaczego zabijać dzieci? Pytam, pytam bez końca.
Zamknął oczy,
skupił się. Zaraz usłyszy głosy, choć pewnie ich nie zrozumie, nawet gdyby
mówiły w jego języku. Wchodząc w swoją nocną trasę, potrafił odczuwać, jak
wtedy, gdy wyczuł zapach Ryfki, wracającej do obozu po ucieczce. Wróciła za
druty kolczaste, bo i na wolności czekała na nią śmierć, z rąk tych, których
uważała za ratowników.
— Młodzi idą z
marzeniami, planami, tęsknotą za rodzicami. Zlęknieni, ze szklistymi oczami.
Zapewne uklękli, jak mantrę odmawiali „Ojcze nasz”. Żydowskie dzieci także
pewnie modliły się, próbując udowodnić, że warto ich życie ocalić. Kto
strzelał? Zwykły młody chłopak spod Bohun, niewielkiego miasta, otoczonego
wioskami. Był o dziesięć lat starszy od najstarszego z dzieci. Pamiętał jeszcze
swoje dziecięce zabawy. Był rok 1943. Niemcy — potęga nad potęgami. On był
tylko trybikiem w tej maszynie. Odmówienie wykonania rozkazu oznaczałoby strzał
w piersi lub w tył głowy.
Kawa, fusiara
— profanacja dla kawoszy. Paweł jednak czuł znakomitość tej chwili. Gorący płyn
wypełniał jego ciało, a umysł uciekał w poszukiwaniu zaczepienia.
— Picie kawy w
samotności to nie jest samotność. To tylko osamotnienie. Samotność to
niedzielny obiad jedzony w pośpiechu, bez rodzinnego rytuału, bez krzątaniny i
talerzy wyciąganych jak to robiła kiedyś matka. Kompot ze śliwek zerwanych w
ogrodzie, koperek lśniący na ziemniakach. Samotne jedzenie naleśnika z mięsem w
pobliskim barze, przy stole bez obrusu — to jest samotność. Zginęli, a
wspomnienie o tym wydarzeniu to mogiła i krzyż. Może powinna tu stać obok
krzyża także Gwiazda Dawida?
W drodze
powrotnej Pawłowi towarzyszył księżyc. Jego blada twarz spoglądała na samotnego
wędrowca.
Oto obraz
naiwny, w kolorach szarości, opisany prostym słowem.