Słodki koniec dnia film warty obejrzenia


         






 Słodka Toskania. Wino i świeża ryba. Poetka, która nie musi robić cokolwiek. Udekorowano ją laurem Nobla. Słonecznie. Za wzgórz pełnych dorodnych winogron przychodzi zło. Cicho skrada się w każdej ze scen filmu.

         „Słodki koniec dnia” to film o końcu epoki. Europa umiera, nie nagle, powolnie, nie zauważa swojego odchodzenia. Tylko artysta może wyczuć oznaki zamierania. Aby obudzić, społeczeństwo używa prowokacji.

         Maria Linde (Krystyna Janda) polska poetka mieszkająca w słonecznej Italii ma odwagę, prowokuje. Poniesie tego konsekwencje, ale czy obudzi społeczeństwo? 

         Jacek Borcuch reżyser filmu oddał słodkość i pewność niezmąconego spokoju mieszkańców Europy, stojącymi przed wyzwaniem, które nazywa się ksenofobia. Strach ludzi przed innymi wykorzystują politycy, by podgrzewać atmosferę, zwiększać poziom lęku. Ta strategia prowadzi ich do zwycięstwa i podporządkowania obywateli. Zwycięstwa Pyrrusowego.







         Scena finałowa jest wymownym przesłaniem. Artystów trzeba zamknąć w klatkach, by politykom nie przeszkadzali w modelowaniu społeczeństwa według naszej mody.

         Po wielu latach znów zobaczyłem Krystynę Jandę w filmie. Gra wspaniale, wypełnia całą fabułę. Warto obejrzeć obraz dla jej gry. Reżyser nie bał się sięgnąć po stare wzory kinematografii lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Film ma wiele wątków, które mogą posłużyć do rozmów o kondycji dzisiejszej Europy.

         Obejrzyjmy dzieło i zacznijmy dyskusje, zanim politycy wzbudzą w nas taki strach, i zgodzimy się oddać naszą wolność. To będzie śmierć Europy, kontynentu wolności, sprawiedliwość, miłości do drugiego człowieka.

Krótkie rozważanie o miłości


      



   Paweł korzystając z urlopu wyruszył na samotną wyprawę po górach. Wybrał Bieszczady. Sentyment? Zapamiętane widoki z młodych lat?
Powoli podchodzi zboczem. Czuje mocne bicie serca. Krople rosy spadają z liści drzew. Szedł, bo iść trzeba. W tym upatrywał swoją radość. Niezrozumiany przez otoczenie, w sumie nieoczekujący akceptacji. Często mu doskwiera osamotnienie. Tak się czół, choć nie był samotny, wielu przyjaciół nie dawało mu tego, czego oczekiwał. Pięćdziesiątka na karu mu doskwiera. W marzeniach sięga do czasu z przed kilkunastu laty, kiedy choroba alkoholowa się zaczynała.
         Nogi spokojnie znajdują w błotnistej drodze punkty podparcia, idzie dość mocnym tempem (jak na niego). Myśli przelatują przez jego jaźń, jak kamienie wyrzucane z procy. Nie zdążył zapoznać się z treścią, a jej już nie było.
         Pragnienie miłości mocno Go rozprasza. Czuje potrzebę pokochania, zakochania W jego wieku to pragnienie niestosowne. Fanaberie w postaci samotnych wędrówek, posiadanie odwagi wyrażającej się kontrowersyjnymi poglądami, to jest do zaakceptowania w jego środowisku, ale miłość. Czas na wnuki, tak powtarzał, a nie miłowanie kobiety jak nastolatek.
         Od kiedy Paweł przestał pić i poczuł się lepiej, ciągle odwiedza inne obszary swojej świadomości.  Idąc na Tarnicę pomyślał o miłości. Może uczucie pomyślało o nim? Wokół niego tyle działo się. Nie mógł opanować, ogarnąć otoczenia . Miłość to temat, w którym działo się, co raz mnij. Miłości nie było w jego życiu. Wówczas, jak pił i  teraz na trzeźwo.
         Paweł nie był kochany, jako dziecko i sam nigdy nie kochał. Z literatury i filmu wiedział coś nie coś o tym uczuciu. Nawet kilkakrotnie powiedział słynne słowa, „kocha Cię”. Obecnie Paweł, wie dobrze, że nie były to słowa prawdziwe. Mógł je zamienić słowami, choć pieprzyć się.
         Las dostawał kolorów jesieni. Co jakiś czas Paweł widział ogniska barw o tej pięknej porze roku. Dotykał śliskich liści by poczuć ich odcień. Zawsze uważał, że kolor można poznać przez dotyk. Sam nie wiedział, dlaczego miał takie zdanie. Miał i już. Z Pawłem tak zawsze było. Zanim poznał zagadnienie miał już o nim opinie. Z czasem poznawania tematu zmieniał zdanie lub je weryfikował. Z odbieraniem kolorów również tak było. Paweł uważał, że barwy trzeba dotknąć a nie tylko upajać nimi wzrok. Idąc dotykał liści, rozcierał w dłoniach wąchał. Pragnął rozpuścić się w naturze. Zatopić się w drzewach i tak trwać po mimo zmiennej aury, zmieniających się pór roku. Zimą grzęznąć w śniegu a wiosną w błocie, aby latem czerpać energie z promieni słońca i znów ugrząźć w jesiennym błocie. Być drzewem przyglądać się piechurom dawać ochronne przed drobnym deszczem. Niekiedy przystawał na szlaku by posłuchać, co ludzie podczas wspinaczki do siebie mówią, o czym rozmawiają? Sam tego nie doświadczył, rozmawia sam ze sobą. Dużo tych ludzkich rozmów krąży wokół pracy, czego kompletnie Paweł nie rozumiał. Nigdy praca nie była ważna w jego życiu. Ot tak świat ułożony, przymus pracy jest. Opowiadają historie swojego życia. Opowiadają o znajomych. Dla Pawła rozmowa podczas wspinaczki to profanacja. Ubliżanie górze, z, która się mierzy.
- Antek to stary Pryk – usłyszał głos za sobą. Kobiecy mocny jak dzwon, przeleciało mu przez myśl, że osoba to mówiąca niedługo będzie miała raka krtani od dymu papierosowego. – Nie mam zamiaru z nim się dłużej męczyć. Spojrzał w oczy mijającej Go Niewiasty, błękitne zamglone. Pot wokół oczu tworzył zatoki i jeziora. Wyobrażał sobie pana Antoniego, który jest Prykiem. Pewnie jest gruby i mało mówny, marudzący od pierwszego rannego dotknięcia podłogi stopą.
         Przyszły wspomnienia. Przypominał sobie kobiety jego życia. Najważniejsza to Żona, z którą spędził wiele lat i kiedy myślał, o zadośćuczynieniu jej z błędy i lata pijaństwa okazało się, że niestety nie był w jej guście, jako trzeźwy facet. Żona to jego rówieśniczka, takie miał szczęście do kobiet równolatkami lub starszym od siebie. Kiedyś z zabójczą figurą teraz w pozie gruszki. Nacierpiała się przy nim a On nie umiał jej zadośćuczynić. Cierpiał z tego powodu, ale zdawał sobie sprawę, że na to nie ma wpływu. Wspominał jeden wypad w góry, kiedy Żona dawała się na mówić na wędrówki. Do dziś czuje zapach lasu sosnowego i włosów małżonki. Lubił nosem zagrzebywać się w jej długie włosy, kiedy budził się rano. Dzień był świąteczny nie musiał się zrywać. Leżał na boku wtulony w jej pośladki z ręka na piersi i wdychał zapach upojenia radością. We włosach były wszystkie nuty zapachowe świata. Jako wytrawny pijak żonę poznał na imprezie. Siedziała obok Pawła przy stole. Od zawsze zwracał uwagę na piersi kobiety a Ona miał właśnie takie dojrzałe jabłka, które wypychały bluzkę a dekolt kusił, choć o milimetr odchylić ubranie.
         Usiadł na granicy lasu i patrzył na „siodło” Tarnicy. W dole słychać innych piechurów idących od Wołosatego. To już rodzina rozwrzeszczana. Paweł wiedział, że dzieci mają swoje prawa, jednak to Go denerwowało, hałasujące, co nie miara. Nawołujące się nawzajem, matka ich dyscyplinująca i ojciec idący sam na przedzie jak przewodnik stada.
         Żona nie była wstanie wybaczyć. Wiedział, że to była przyczyna ich oddalania się. Winił siebie za to. Ze wszelkich sił starał się zrozumieć. Patrząc w dół na turystów. Dochodził do wniosku, że jako człowiek bez miłości nie może oczekiwać wybaczenia. Jestem pusty – szeptał Paweł – pusty dzban cicho brzmiący. Nie ma we mnie życia. Wypełnia mnie pustka, choćby wiatr górski wdarłby się w moje trzewia.
         Głośno powiedział – odnaleźć miłość. Cholera poznać ją.
         Pierwszy piechur podniósł głowę, ale nie wiedział czy Paweł coś powiedział, czy lasu to dźwięk.
Paweł popatrzył w górę. Przypomniał sobie pierwszą miłość jego życia.  Nie był oryginalny, była to jego nauczycielka z pierwszych klas podstawówki. Pani Z., taka kochana. Lubił się wtulać, czuć nauczycielki bicie serce. Nie dostał miłości w domu, łapczywie jak ryba na bezdechu szuka powietrza tak on od dziecka miłości. Już wtedy doceniał kunszt malowania ust przez kobiety. Pani miała pięknie podkreślone usta, tak bardzo chciał je pocałować. Nocami śnił, że to Ona jest jego matka, z która śpi wtulony w jej piersi i usta, zarysowane czerwienią, krwista. Jeszcze nie rządzą męską a dziecinnym zewem, którego jeszcze nie rozumiał. Głaskała Pawła po głowie i mówiła „nie martw się”. Cholera jemu nigdy nie wychodziły szlaczki. Czemu te rysowanie bazgrołów jest takie trudne? Ślęczał nad zeszytem z piórem z gderającą matką;
 - ty tumanie jeden.
         Paweł teraz wie, że nie jest tylko jedynym głupkiem na tym świecie. Wielu podążą po globie. A Z. pomimo braku umiejętności przez Pawła rysowania szlaczków tuliła Go do siebie, czego nigdy nie robiła matka. Rodzicielka, krzyczała z odwiecznym papierosem i nieumalowanymi ustami. Podkreślała tylko rzęsy tuszem, który by położyć na włoski trzeba było na niego napluć i mocno rozetrzeć pędzelkiem.  Uderzała w kartki zeszytu i krzyczała – tu tumanie zobacz, przekroczyłeś linie, nic z ciebie nie będzie, po co się ja tym przejmuje.
         Poprawiając plecak przypomniał sobie I. Strzepał błoto z butów. Poszedł dalej.
         Koleżanka z klasy. Długo się zastanawiał, co z nim się dzieje, kiedy w pobliżu jest I. To było takie szczeniackie zachowanie pełne agresji i chęci oddania siebie w niewole. Moda w wówczas była na pisanie kartek i puszczania poprzez ławki do adresata. Taką kartkę napisał do I. Prosił w niej o spotkanie. Oczywiście narobił wiele błędów ortograficznych a I. była najlepszą uczennicą w klasie. Ku jego zaskoczeniu I. Przyjęła zaproszenie. Na kartce czerwonym flamastrem poprawiła błędy. W mieście były dwa kina i Paweł zaprosił I. do jednego z nich nie zwracając uwagi na repertuar. Seans się nie odbył z powodu braku frekwencji. Oj jak się on wówczas wstydził. I. Się śmiała, szerokimi ustami łapała powietrze. To była zimowa pora, spacer w duży mróz nie wchodził w grę. Lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, szarość wypływała ze wszystkich zakątków małego powiatowego miasta. Godzina dziewiętnasta ludzie zamykają bramy zasłaniają okna grubymi zasłonami. Cisza. – Kurczę wpadłem wtedy w panikę – powiedział głośno Paweł.  Zabrał w tym wypadku I. Na frytki do jedynej frytkarni w tym mieście. Później nie miał odwagi zaprosić I. Gdziekolwiek. Po kilku tygodniach dostał kartkę z pytaniem „Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie”. Dziś pojmuje to pytanie, wówczas niestety nic nie rozumiał. Znajomość się skończyła. Po skończeniu szkoły z I. Się nigdy nie spotkał. Idąc w górę pomyślał, - teraz to bym umiał odpowiedzieć na Mickiewiczowskie pytanie.
         Schody. Schody do nieba. W tym roku na Tarnicę wybudowano schody. Szedł nimi Paweł, jak drogą parkową. Przypominał sobie kolejną kobietę. To była J.
         Kolejna koleżanka ze szkoły. Z nią zrobił to pierwszy raz. Aż stęknął jak o tym wstydzie pomyślał. Przyśpieszył kroku by uciec od wspomnień o J. Cholera pomyślał z nią również nie widziałem się ponad 30 lat. J. to pierwsza kobieta, która Pawłowi podobała się od „stóp do głów”. Miała przepiękne piwne oczy, kucyk czarnych włosów, które skrzyły w promieniach słonecznych. Zawadiacki uśmiech. Chodziła w glanach, tak jak on była punkiem, słuchali muzyki i całowali się namiętnie aż przyszedł dzień, kiedy powiedział, choć i pobiegli w parkowe krzaki. Po chwili Paweł powiedział przepraszam i odszedł rozpalony do czerwoności. J. niezrażona pierwszym niepowodzeniem dążyła do kolejnego zbliżenia. Paweł zaczerwienił się, serce mocniej mu zaczęło bić, kiedy przypomniał sobie jak stali w tatarakach nad zalewem Pasternik, wsłuchani w śpiew ptaków, szum wiatru muskający wysokie trawy. Całował J. w usta chciał się w nią wbić, zawładnąć, stać się jednym ciałem. Mówiła będziesz mój do końca moich dni. Teraz to zrozumiał, co znaczą te słowa. Paweł dla J. był też pierwszym mężczyzną i nigdy się to już nie zmieni. Razem przeszli tą granice i wkroczyli w świat, którym barwy zmieniają się jak w kalejdoskopie. – Kurczę miałem 16 lat J. też tyle. Poznawaliśmy się fizyczne. Nasze ciała odkrywały przed nami swoje tajemnice. Jak było inaczej! Bez seksu w Internecie i poznawania sfer intymnych w wulgarny sposób.
         Ołowiowe chmury zaczęły tworzyć korytarz dla promieni słonecznych. Paweł instynktownie skierował w nie swoją twarz. Wierzył, że tak ładuje się energią. W kroczu poczuł znak swojej męskości. Dawno nie było mu to dane. Libido przepite pomyślał kiedyś i nie liczył na zmianę stanu rzeczy. Czy to wspomnienie J., czy promienie słoneczne tak zadziałało nie zastanawiało to Pawła. Tak naprawdę nie zależało mu na seksualności. Chciał doznać miłości.
         Uczucie opisywane od początków istnienia pisma. Pierwszy człowiek piszący, pisał o miłości takie przekonanie miał Paweł. Nie mógł tego udowodnić, ale był do tego przekonany. Idąc w górę szukał w pamięci tych iskier, które świadczyły o istnieniu w nim miłości. Odnajdywał seksualność.
         Po J. przyszła pora na A. Z nią to już seks był akurat. Paweł przypominał sobie ile to razy robili w dziwnych miejscach. Spojrzał w słońce i uśmiechnął się na wspomnienie uniesień miłosnych na ławce w parku, mimo obawy nadejścia przechodniów. Opuszczonych domach, na stertach łachów w namiocie nad rzeka, wijącą się wśród łąk z wieloma zakolami z niewielkimi plażami. Nad rzeką latem spędzał Paweł każda wolną chwile.   Do A. Paweł mówił wiele razy kocham, odmieniał określenie uczucia miłości jak tylko potrafił. Niestety A. Powiedziała wiosennego dnia; „Paweł nie kocham Cię”. Do dziś ją widuje. Przygląda się jej wizerunkowi, który mówi o jej ciężkim losie. Z zemną miła by lepiej myśli Paweł widząc ją targająca siaty lub zestaw butelek piwa dla męża. Był już na Tarniczce, pomyślał jednak żonę kocham nadal.

         Żona to ostatnia kobieta w jego życia. Przysiągł przed ołtarzem i tak trwał. Kochał? By odpowiedzieć na to pytanie w pierw muszę poznać definicje miłości- wyszeptał. Kiedy powziął decyzje o skończeniu z piciem liczył na rozwiązaniu problemu komunikacji z żoną jak i okazywaniu uczuć. Niestety nic nie wychodziło z jego założeń a i żona nie miała ochoty zapomnieć „czas pogardy”. Tkwiła w przeszłości, a Paweł wybiegał w przyszły czas czując potrzeba wielu zmian. Przemiany nie współgrały z wizjami żony. Miłość nie wybuchała na nowo.  Może nigdy jej nie było? Tak myślał Paweł i szedł do krzyża na Tarnicy. Bardzo czuł potrzebę komunikacji z Bogiem. Modlitwy. Miał przekonanie, że odmówienie Ojcze Nasz przy krzyżu da mu odpowiedź na pytanie, co to jest miłowanie. Często tak miewał, przekonanie, że modlitwa rozwiąże sprawę. Tak naprawdę nigdy to nie nastąpiło, ale Pawłowi było tak łatwiej żyć.
         Siadł na ławce rozejrzał się po piechurach, którzy dotarli na szczyt. Naliczył jeszcze dwóch mężczyzn i jedną kobietę wyglądających na samotnych turystów, znamienne, że byli w przybliżonym wieku. Czy oni wszyscy przeżywają kryzys wieku średniego? Zamknął oczy skupił się na modlitwie. Traktował Ojcze Nasz za modlitwę rozwiązująca wszystkie problemy. Odmawiał modlitwę i myślał o miłości. Jednoczył się z Bogiem. Poszukiwał odpowiedzi na pytania. Znał dobrze relacje z Bogiem i wiedział, że nie dostanie od raz odpowiedzi. Odpowiedz przyjdzie przez drugiego człowieka. Wielu ludzi w jego życiu miało wpływ na jego decyzje, koleje losu. Przez wódę nie rozpoznawał tych przesłanych przez Boga od tych Szatańskich. Złe wybory oto kwintesencja pijaństwa. Los podły, pisany przez wybór podłych podpowiedzi. Cienie przesuwały się po przystrojonych w czerwień i brąz bukach. Rozbrykane dzieci jak stado kucyków wpadło na szczyt. Paweł wybudzony z kontemplacji, cicho zaklął. Trzeba się z ludźmi dzielić wszystkim. Nawet przestrzenią w górach. Miłość to akceptacja kochanej taka, jaka jest i danie jej wolności. Miłość to nie motyle w brzuch, to zadanie. Zaczął schodzić Tarnicy.

XVIII rocznica grupy AA Uwolninienie z Wąchocka









Czy teraz stać mnie już na szczerość i uczciwość?


         Tak brzmiało pytanie do uroczystego mitingu AA grupy Uwolnienie w Wąchocka. To 18 rocznica wspólnoty, z która się utożsamiam. To tu w tych klasztornych murach wąchockiego klasztoru wśród Cystersów zakwitała myśl w mojej głowie o życiu w trzeźwości. Na mitingach w Wąchocku otrzymałem pierwsze sugestie pomagające w życiu bez alkoholu.
         Miałem ten miting zaszczyt prowadzić. Widziałem przed sobą wielką rzesze ludzi tak jak ja chorych, ale szczęśliwych, że dziś jesteśmy trzeźwi. Pragnący nie wiele więcej jak kolejnych 24 godzin bez alkoholu.
         Z uwagi na przestrzeganiu zasady anonimowości nie przytoczę wypowiedzi żadnego z uczestników. Podzielę się za to swoimi spostrzeżeniami, co do głównego tematu spotkania.
         Uczciwość i szczerość to bardzo ważne cechy każdego z nas. Bez uczciwości i szczerości życie jest nie pełne. Brak w nim elementu prawdy, który jest znów nieodzowny do życia zgodnie z zasadami moralnymi. Kiedy piłem nie miałem zasad, może inaczej miałem je, tylko, że je ciągle łamałem. Nie było świętości, której nie poszargałem. Najważniejsze stało się zaspakajanie moich potrzeb związanych z uzależnieniem. Potrafiłem zrobić każde świństwo by osiągnąć cel np. zgromadzić potrzebne pieniądze na kolejne pijaństwo. Długo mógłbym przytaczać przykłady mojego upodlenia.
         Lecz dzięki Sile Wyższej od de mnie samego moje życie powoli zaczęto się zmieniać.  Poznałam inny świat, bez alkoholu, pełen wartościowych ludzi. We mnie zaczęła się rodzić chęć rozwoju osobistego. By się rozwijać rozpocząłem poznawanie siebie. Program12 Kroków stał się oczyszczeniem, które przeszedłem by stać się nowo narodzonym.
         W nowym życiu uczciwość i szczerość to ważne zagadnienia, które nakreślaną ramy mojego życia.
         Czy jestem szczery i uczciwy?
         Nadal jest we mnie element starego życia, który ciągle się odzywa i podpowiada nieuczciwe rozwiązania. Nadal zdarza się mi obrazić człowieka.
         Czy kiedykolwiek będę mógł powiedzieć jestem uczciwym człowiekiem? Na czym polega uczciwość i szczerość. Przecież życie pisze takie scenariusze, w których lepiej zachować tajemnice. Lepiej iść przez życie wiedząc, że ktoś jest na nas obrażonym, bo tak jest lepiej.
         Iść przez życie by już przeze mnie nie płakano. W moim wypadku nie jest to możliwe, zrobię jednak wszystko by łez było jak najmniej. Dość już krzywd na wyrządzałem z powodu braku szczerości i uczciwości.
         Moja grupa macierzysta Uwolnienie tu będę szukał wsparcia i ukojenia. Klasztor Cystersów w Wąchocku to magiczne miejsce, gdzie mury grube na metr potrafią dać odpór złu, które ma się dobrze. Ludzie siedzący, co niedziela na mitingu to moja nowa rodzina. To siostry i bracia, w których mam oparcie.

Po raz czwarty przeszedłem Ekstremalną Drogę Krzyzową.


        





     To już, a może dopiero czwarty raz wyruszam w trasę Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Wybieram najdłuższy dystans, ze Starachowic na Św. Krzyż, 42 lub 43 km w zależności od źródła. Na ile to jest ważne, można się przekonać na ostatnim odcinku trasy idąc pod górę w stronę klasztoru. Ale to dopiero przede mną.
         Jak zawsze rozpoczynam wędrówkę ku duchowości od mszy w Kościele pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Msza szybko mija i nadchodzi czas, aby wyruszyć. Pogoda jest wymarzona do pieszych wędrówek, pierwszy raz sprzyja mi natura.
         W EDK nie chodzi o pieszą wyprawę, sport. Celem wędrówki jest zbliżenie się do Boga. Rozważenie śmierci Chrystusa i jaki ja maiłem na to wpływ.
         Pierwsza stacja. Oto nowa kaplica, staję przy niej i czytam rozważania. Odnoszę je do siebie. Ile to razy byłem (jestem) oskarżycielem? Ile razy będę? W lesie ostatnie śpiewy ptaków przed ich snem. Ta piękna muzyka daje rytm krokom.
         Milczenie jest regułą EDK, staram się bezwzględnie tego przestrzegać. Skupiam się na rozważaniach. Idę dalej. Jak zawsze początek nie zapowiada tego, co nastąpi. Wiem dokładnie jak to będzie. Kiedy przyjdzie ból i zmęczenie. Czytane rozważania będą się wbijać w umysł. Przed oczyma grzechy będą tańczyć chocholi taniec, a Szatan, który w tym wszystkim bierze udział, uśmiecha się z pode łba i mówi „Ty do mnie wrócisz”.
         Las, spokój i cisza. Mijają mnie pierwsze młode osoby. Moja kondycja jest marna. Może to i lepiej, zmęczę się mocniej i ból intensywniejszy przybliży mnie do Istoty Boga.
         Wyzwania to nie moja bajka. Nie jestem człowiekiem czynu. Schowany za zasłoną życia, obserwuję. Powinienem to zmienić, zacząć żyć pełną piersią, czyli dla ludzi.
         Mijam kolejne stacje. Każda z nich przelana jest cierpieniem Chrystusa i mojego grzechu. Szatan przysiadł na kamieniu rosą oblanym. Pyta – i po co Ci to? Jutro będziesz ze mną. Nie chcę z nim rozmawiać. Czytam rozważania, idę dalej. Niedługo wyjdę na drogę między domy. 
         Zapada noc. Ludzie idą spać, odpocząć przed zadaniami kolejnego dnia. Krok za krokiem podążam do miejsca, gdzie chcę znaleźć ukojenie i przebaczenie. Przychodzi pierwsze zmęczenie. Drogę znam i wiem, że jeszcze wiele kilometrów przede mną. Odpocznę przy wejściu do Świętokrzyskiego Parku Narodowego.
         W ciemnościach siedzę na schodach do pomnika, nie wiem, na jaką pamiątkę został postawiony. Grupka piechurów rozmawia, rozprasza mnie. Przychodzi zdenerwowanie. W innych okolicznościach pewnie zwróciłby uwagę. Zdaję sobie sprawę, że najważniejsze jest moje zaangażowanie. Batony energetyczne smakują. Chrystus cierpiał, nie pił i nie jadł. Czemu ja to robię? Staram się nie pozostawać obojętny na cierpienie innych. Niewiele, ale zawsze. Czy to zmazuje, choć jeden mój grzech? Dużo tych pytań jak na jedną noc.
         Teraz już przede mną ciemny las aż do podnóża szczytu Św. Krzyża. Kocham las, jaki on inny teraz w nocną porę, w rozgwieżdżonym niebie. W świetle latarki czołówki drzewa stają się ludźmi, tworzącymi szpaler, podążam między nimi. Gałęzie jodeł puszczy dotykają moich policzków, zapach lasu uspokaja. Cisza. Bicie serca. Krok za krokiem z rozważaniami w głowie. „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic” tak pytają filozofowie? Dokładam kolejne pytanie, swoje. Czemu ja raczej jestem niż mnie nie ma?
         Biczowanie, koronowanie cierniem, opluwanie, widok Matki płaczącej, poczucie niewinności, pogarda, strach, cierpienie – rzeczy ludzkie w boskiej postaci.
         Osamotnienie.
         Szymon z Cyreny pomaga. Boi się. Może i jego powiodą na miejsce kaźni. Boję się iść za słowem Bożym, łatwiej powiedzieć: mnie to nie dotyczy.
         Nadeszła pora wspinaczki na najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich. Łysica, moja katorga. Wszyscy mnie wyprzedzają, zostaję sam na szlaku. Nogi już mocno bolą, idę siłą woli.
         Ten ból to za grzechy. Niebo nadal świeci gwiazdami.
         Docieram. W klasztorze tłumy ludzi. Rozmodlonych, czekający na swoją kolej do spowiedzi. Przeszedłem kolejny raz EDK. Czy na darmo? Kolejne pytanie. Ekstremalna Droga Krzyżowa pełna pytań.

Polecane

Twarzą w twarz z wyzwaniami: Nowa droga Starachowic po wyborach

                  Wybory za nami, rozpoczęły się kłótnie o podział politycznego stołu. W Radzie Miasta jest wszystko jasne. W Powiecie b...