Słodka
Toskania. Wino i świeża ryba. Poetka, która nie musi robić cokolwiek. Udekorowano
ją laurem Nobla. Słonecznie. Za wzgórz pełnych dorodnych winogron przychodzi
zło. Cicho skrada się w każdej ze scen filmu.
„Słodki koniec
dnia” to film o końcu epoki. Europa umiera, nie nagle, powolnie, nie zauważa
swojego odchodzenia. Tylko artysta może wyczuć oznaki zamierania. Aby obudzić,
społeczeństwo używa prowokacji.
Maria Linde
(Krystyna Janda) polska poetka mieszkająca w słonecznej Italii ma odwagę,
prowokuje. Poniesie tego konsekwencje, ale czy obudzi społeczeństwo?
Jacek Borcuch
reżyser filmu oddał słodkość i pewność niezmąconego spokoju mieszkańców Europy,
stojącymi przed wyzwaniem, które nazywa się ksenofobia. Strach ludzi przed
innymi wykorzystują politycy, by podgrzewać atmosferę, zwiększać poziom lęku. Ta
strategia prowadzi ich do zwycięstwa i podporządkowania obywateli. Zwycięstwa Pyrrusowego.
Scena finałowa
jest wymownym przesłaniem. Artystów trzeba zamknąć w klatkach, by politykom
nie przeszkadzali w modelowaniu społeczeństwa według naszej mody.
Po wielu latach
znów zobaczyłem Krystynę Jandę w filmie. Gra wspaniale, wypełnia całą fabułę.
Warto obejrzeć obraz dla jej gry. Reżyser nie bał się sięgnąć po stare wzory kinematografii
lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Film ma wiele wątków,
które mogą posłużyć do rozmów o kondycji dzisiejszej Europy.
Obejrzyjmy
dzieło i zacznijmy dyskusje, zanim politycy wzbudzą w nas taki strach, i
zgodzimy się oddać naszą wolność. To będzie śmierć Europy, kontynentu wolności,
sprawiedliwość, miłości do drugiego człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz