Szkoła Podstawowa nr 1 w Starachowicach


          







Co jakiś czas wspominam swoje dzieciństwo związane ze Starachowicami Dolnymi. Przyszedł czas na wspomnienie szkoły.
         Naukę rozpocząłem w szkole podstawowej nr 1, jako pierwszy rocznik w kraju, który poszedł do klasy 0. Nie będę, wspomniał nauki, z nią nigdy nie miałem po drodze. Spowodowane było to drogą do szkoły, z ul. Sportowej do podstawówki miałem pod górę. Zima jak cię mogę, dochodziłem, ale latem ciągnęło mnie nad zalew Pasternik.
         Sięgnąłem głęboko do głowy, w której jest wiele miejsc pustych. Pierwsze wspomnienie, jakie odnalazłem, związane jest z samotną wędrówką do szkoły. Do przedszkola prowadzili mnie rodzice, ale do szkoły już miałem obowiązek pójść sam. Na starym budziku rodzice pokazali mi, jaki ma być układ wskazówki, to wskazywało o moim obowiązku wyjścia do szkoły. Niewyobrażalnie czas wolno płynął a ja wpatrzony ze strachem w zegar, by nie przeoczyć tego unikalnego momentu wyjścia do szkoły. Z pierwszym tornistrem zeszytami i kanapką z serem białym od babci Szuby.
         Szedłem „kamykami”, w górę, w stronę ul. Robotniczej na szczycie żegnałem się przy figurze Chrystusa. I dalej w stronę obecnej ul. Zakładowej. Przed wybudowaniem bloków, były tam baraki, w których mieszkał mój kolega, z którym dalej schodami szliśmy do ul. 1 Maja. Na szczycie schodów był tzw. zieleniak, w który zaopatrywałem się w bułkę słodką (jak była kasa). Naprzeciwko głównej bramy FSC był kiosk Ruchu, w który oglądałem gazety, już wtedy wiedziałem, że będę je czytał.
Przerażał mnie ogrom budynku. Gwar panujący na korytarzach i Ci ogromni uczniowie. Biegnący, nie patrząc, na takie pachole jak ja. Od pierwszego dnia nie umiałem odnaleźć się, w tej rzeczywistości ciągało mnie w miejsca znane, czyli na „Kamyki”, zakręty rzeki, przystań. Nakaz rysowania szlaczków i innych bzdur przerażał mnie. Wykonywałem wszystkie polecenia karnie i wszelką stratnością, lecz wyniki mojej pracy były mierne. Już wtedy wiedziałem , że nauka nie jest moją przyszłością.
         Co mi w szkole bardzo się podobało?
         Przerwy. Z czasem, kiedy przyzwyczaiłem się do gwaru szkolnego. Och działo się. Jako pachole stawałem w kącie i obserwowałem kolegów starszych ode mnie, o 7,8 lat jak pewni siebie stoją przy oknach, siedzą, na parapetach.  Wejście do toalety w było wielce odwagą, stanąć obok rosłych chłopców palących papierosy to był szczyt moich marzeń. Oczywiście podsłuchiwałem ich rozmowy. Chłonąłem ich opowieści, nic z nich nie rozumiałem. Bardzo często w rozmowach przewijał się temat dyrektora szkoły pana Szarana. Ci ogromni chłopcy, bali się Go.  Rozumiałem, że i ja muszę unikać z nim spotkania. Po kolejnym nalocie, na WC, zostałem zaaresztowany przez dyrektora i odprowadzony do klasy. Chwile rozmawiał dyrektor z moją wychowawczynią panią Chojnacką i od tamtej pory nie wychodziliśmy na przerwę z klasy.  
         Z czasem zaczęła powstawać ulica Zakładowa, a co za tym idzie powstał ogromny plac do zabawy. Biegaliśmy po elementach budynków i oczywiście korzystaliśmy ze skałek. Wśród występów skalnych szukaliśmy wejścia do lochu, który miał prowadzić do naszej szkoły. Starsi koledzy opowiadali nam, że kilku chłopców weszło tam i nigdy nie wrócili. Pragnąłem odnaleźć nich szkielety. Kiedy już umiałem czytać, to tam na tych skałkach odtwarzałem przygody Tomka Wilimowskiego i innych bohaterów.  Trudno po szkole było wrócić do domu. Nie jednokrotnie już po zmroku znajdowałem się na ul. Sportowej bez sił i ochoty na odrabianie lekcji co było kwitowane przez rodziców, że nic ze mnie nie wyrośnie. Chyba mieli rację.
         Z czasem przyzwyczaiłem się do rygoru szkolnego i powoli wchodziłem w ten rytm. Zajęło mi to pierwsze lata szkolne. Pewnie stało się to dzięki mojej pierwszej wychowawczyni, która ze spokojem uczyła mnie rysować szlaczki i pisać litery, dodawać i odejmować. Korzystała w wychowaniu nie tylko z dobrego słowa, ale też z linijki. Nie mierzyła nią odległości, ale sprawdzała jej gibkość na mojej dłoni. Nie mam żalu o to widocznie taka była potrzeba. Dyrektora Szarana pamiętam za pierwszą piątkę z matematyki. Uczył mnie w trzeciej klasie, za odpowiedzi dostałem piątkę. Tyle lat czekać na najwyższą ocenę, otrzymać ją od surowego, ale sprawiedliwego nauczyciela to był sukces.
         Och była też pierwsza miłość. Agata miał na imię i długie błąd włosy. Lubiłem jej dokuczać ,a Ona skarżyła na mnie do braci. Co tam rosłe chłopaki, miłość była ważniejsza. Koledzy nie raz mi dokuczali, bo brałem jej tornister jak, szliśmy na salę gimnastyczną. Wołali „zakochana para” i coś dalej, niestety nie pamiętam. 
         Kiedyś wspomnę starsze klasy szkoły podstawowej. Nauczycieli, których wówczas nie lubiłem, a teraz z sentymentem wspominam. Myślę, że mam odwagę pisać, jest ich zasługą. To, że staram się sobie radzić, z chorobą też jest związane z nauką życia. Nauczycieli uczących życia, wychowania, bo niestety nie nauczyli mnie matematyki, fizyki, chemii, biologii itp., ale zaszczepili bycia przyzwoitym, co zatraciłem, a teraz staram się przywrócić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane

Twarzą w twarz z wyzwaniami: Nowa droga Starachowic po wyborach

                  Wybory za nami, rozpoczęły się kłótnie o podział politycznego stołu. W Radzie Miasta jest wszystko jasne. W Powiecie b...