Mąż i
Żona sztuka Aleksandra Fredry, pisana wierszem, oto wyzwanie pomyślałem.
Zasiadłem do oglądania dzieła dziewiętnastowiecznego dramaturga z pewną dozą
niepewności, z obawą czy sztuka nie trąca myszką.
By
uwspółcześnić komedie, Jan Englert jej reżyser przeniósł dzieło w lata
dwudzieste ubiegłego wieku. Posunięcie znakomite, w połączeniu z wierszowanymi
dialogami dało piorunujący efekt. Obecnie już nie tak gorsząca jak 200 lat temu
sztuka opowiada nam historie czworokąta z miłym zakończeniem.
Wsłuchiwałem
się we wspaniały polski język i grę znakomitych aktorów, czyli Jana Englerta,
Beaty Ścibakówny, Grzegorza Małeckiego i młodziutkiej Mileny Suszyńskiej, która
grała pięknie mimiką.
Warto
oderwać się czasem od współczesnego języka i przenieś się w czasy romantycznych
poetów, którzy bardzo zwracali uwagę na kunszt literacki. Przekaz okazał się
znakomity i zrozumiały, choć upłynęło tyle lat. Do dnia dzisiejszego zdarzają
się podobne zdrady i zakończenia romansów. Miłość towarzyszy człowiekowi od
zarania dziejów i jest niezmienna, choć czas płynie. Tak i tu Fredro sięga do
puszki pełnej emocji i uczuć, by bawić nas świetnie. W wierszowanych dialogach
klarownie przed stawia nam zawiłości romansów, flirtów i niewinnych miłostek.
Spektakl obejrzałem
dzięki portalowi Ninateka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz