- wyjrzyj no przez okno, sąsiady
światło palą? - Pytała Babcia Pawła
zasiadając w kącie przy piecu, sadowiła się, mościła jak kura na grzędzie. W
dłoniach ściskała, otulała różaniec. Przychodził wieczór. Był czas po obrządku.
W oborze krowa „Smolicha” dojadała sieczkę z koryta. Wydojona z pustymi
wymionami gotowymi przyjąć kolejną porcję mleka. Świnie ocierające się o
żerdzie chlewika, szykowały się do snu. Kury już dawno spały. Babcia sposobiła
się na odmówienie codziennego różnica. Niosła troski do Boga za pośrednictwem
Matki Boskiej. Paweł wówczas siedział na stołku i czytał książkę. Okno na świat
jak to Babcia mówiła. Szybko wstał, spojrzał przez szybę w kierunku domu
sąsiadów mieszkający naprzeciwko.
- palą Babciu
-a Wojtas też już świecą – zapytała dla pewności
Paweł mocno skręcił głowę w lewo,
aby zobaczyć, czy sąsiedzi ze skraju również zapalili światło
-palą Babciu
-to i ty prztyknij
Paweł podbieg do włącznika z i zapalił
żarówkę, która była jedynym oświetleniem całej izby. Z mroku wyłaniał się pół mrok,
w który babcia Pawłowa cicho szeptała modlitwę.
W jakich intencjach modliła się Babcia?
Do dziś zastanawia się Paweł, czy
kiedykolwiek Babcia w swym ciężkim losie wymodliła sobie, choć dzień spokoju.
Bez znoju i ciężkiej pracy. Bez oddania się całemu światu i nieotrzymaniu za
to żądnej zapłaty.
Patrzył na swój żyrandol
składający się z wielu żarówkę, mógł zapalać światło w różnych konfiguracjach.
Kompletnie nie było ważne, czy sąsiedzi rozświetlają swoje mieszkania. Babcia
nie lubiła się wyróżniać. Zapalenie świtała, jako pierwsza wśród sąsiadów było
nie do pomyślenia. Ukrytą być, nie wyrównać się bogactwem, nie epatować biedą.
Zasklepiać się w modlitwie wieczorową porą. Paweł podejrzewał, że kiedy jego
nie było Ona nie świeciła światła, w mroku odmawiał kolejne cząstki różnica. Jasność do łączności z Bogiem nie jest potrzebna. Zrozumiał to Paweł po latach.
Teraz wie, że nie ma potrzeby być w szczególnych miejscach i wyjątkową celebracją,
aby odbyć modlitwę życia. Każdego dnia taką modlitwę przeprowadzała Babcia. Przycupnięta
na skraju ławki, oparta o piec chlebowy, niekiedy rozgrzany, co nie było przyjemne
letnią porą. Nigdy nie widział Paweł by zmieniła z jakiegoś powodu miejsce
modlitwy. Kolejno Różaniec, rozważania z książeczki, otrzymanej w dzieciństwie
od swojej babci, to dla Pawła dwukrotna prababcia z datą na tytułowej stronie
1864. Z jakichś powodów z czasem dołączyła Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Może to
było po wyborze Karola Wojtyły na Papieża?. Nigdy nie przynaglała Pawła do
modlitwy. Cichym szeptem wymawiała słowa, które same zachęcały do wtórowaniu Babci.
-teraz rozumiem siłę modlitwy. Po tylu latach pojąłem, iż modlitwa nie może być o coś lub po coś. Modlitwa to
rozmowa z moim Bogiem jakkolwiek go rozumie.- Szeptał Paweł rozglądając się po
pokoju w cichy spokojny wieczór. Wspominał dzieciństwo, które miało aurę
niedopowiedzenia. Babcia nie była wylewna, w krótkich zdaniach komunikował się
ze światem. – Lubię dużo mówić, ocierać się o świat. Wołać do niego, pomstować,
a ona cicho szeptała modlitwę.
Czytając zerkał na kiwającą się Babcię,
skupioną twarz poorana zmarszczkami, każda ścieżka przez policzek to kolejny
rok życia, miała ich sporo. Lat i zmarszczek. W tym widoku, była tajemnica,
której Paweł nie mógł rozpoznać, odkryć do dziś. Kot niekiedy schodził zza
pieca i łasił się do nóg Babci jakby i on odmawiał modlitwę. Żaden dźwięk nie
wyrywał Babci z modlitewnego trasu. Chyba cała wieś wiedziała, że w okresie
zachodzenia słońca Pawłowej się nie odwiedza. Muchy przycupnięte wokół pieca
milkły. Jeżeli kuchnia wykonywała swoje zadanie, blaski płomieni tańczyły na
suficie i ścianach w rytm Babcinej mantry.
-nie pamiętam by podczas modlitwy
odwiedziła ją sąsiadka lub sąsiad. Nikt nie przeszył po zapałki. To było częste
zdarzenie. Przed domem był przystanek autobusowy. Oczekujący na przyjazd
pojazdu wpadali po zapałki, aby odpalić papierosa, napić się zimnej wody. Lub
zagadać jak u Pawłowej dzień płynie. – Wstał obszedł pokój jakby szukał pieca z
babcinego domu. Lubił podchodzić do ciepłego muru grzać dłonie w zimny wieczór
i patrzeć jak jej sztywne palce od przepracowania przesuwają paciorki różniąca.
W równym rytmie mierzonym metronem jej serca.
-później siadaliśmy do kolacji. W
zależności od pory roku na stole pojawiały się skromne potrawy. Podstawa to
chleb. Do tego masło, jajka. Niekiedy kiełbasa, kaszanka, salceson. Najbardziej
smakował mi chleb ze słoniną. Surową, osoloną, krojona z chlebem w małe
kwadraty. W starym dzbanku stało mleko zaraz po udojeniu krowy. Ciepłe pachnące
oborą. Kurcze, są tacy, co uważają, iż mleko śmierdzi obornikiem- uśmiechnął
się na wspomnienie byłej żony, która dostawała torsji na opowieści Pawła.
-jedliśmy w milczeniu. Niekiedy Babcia
pytała - „a co tera czytosz”. Opowiadałem w najlepszy sposób jak umiałem, aby
przybliżyć jej Tomka przygody, smutki Nel, odwagę i roztropność Pana Samochodzika.
Przyszedł czas czytania Tatarkiewicza i miałem problem z opowiedzenie tych
historii. Teraz wiem, iż ona wiedziała bez traktatu profesora, co to szczęści jest.
Raz nakrzyczała na mnie, kiedy opowiadałem
jej o powieściach Hłaski i Stachury- snuł Paweł opowieść już nie do Babci a
samego siebie.
-latem na stole pojawił się
szczypiorek, pomidory, ogórki, jagody, poziomki, truskawki- aż mlasnął językiem-
rano wyprowadzaliśmy Smolichę na pastwisko a sami szliśmy do lasu na zbiór runa
leśnego. W milczeniu każdy zbierał w swój dzbanek. Babcia się modliła. Bez
różańca szeptała zdrowaśki - otworzył lodówkę wyjął, jogurt z jagodami. Za
każdym kęsem zamykał oczy odszukiwał smaki dzieciństwa, aurę i miłość płynącą ze skromnego życia.