Kino norweskie to jest, to co lubię. Film „Rodzina Orheimów” dzieło bez fajerwerków, przerysowanych scen, bez zbędnego seksu. Dobry film o trudnych relacjach rodzinnych.
Reżyser (Avlid Andresen) przedstawiam nam losy dojrzewającego chłopca, w rodzinie jak to ładnie teraz się mówi dysfunkcyjnej. Z perspektywy wydaje się, że jest wszystko w porządku. W szczegółach widzimy, że rodzina ma wiele problemów. Jarle (Vebjorn Enger) stara się zrozumieć rodziców, którzy trwają razem pomimo problemów z alkoholem ojca.
Choroba alkoholowa nie dotyka tylko osoby uzależnionej, ale też osoby z jego otoczenia. W nazewnictwie medycznym określa się ją jako współuzależnienie. W filmie bardzo dobrze przedstawiono te objawy w bohaterze i jego matce. Osoby współuzależnione równie cierpią co chorzy. Objawem choroby jest ułożenie swojego życia wokół uzależnionego. Zaspakajaniu jego potrzeb, ratowaniu Go z opresji i kłopotów po ciągach alkoholowych. Współuzależniony ukrywający chorobę bliskiej osoby unika kontaktów z otoczenie, obwinia się, oczekuje kolejnego ataku choroby, nie widzi rozwiązania sytuacji. Te wszystkie objawy zaprezentowano w filmie. Reżyser pokazał też w dziele problem który, często powstaje po zaprzestaniu picia przez alkoholika. Osoby współuzależnione nie umieją przystosować się do zaistniałej sytuacji i cierpią dalej.
Zaznaczyłem na wstępie, że A. Andresen bardzo ubogimi środkami opowiada nam historie Jarle co, jest wielkim plusem filmu. Sceny są zrealizowane bez zbędnego patosu i etapowania przemocą i seksem. Skupia się na przeżyciach bohatera i jego przemyśleniach. Przedstawia nam losy rodzinny wpisany w rozwój choroby, próbach leczenia i nawrotów.
Dobre kino zmuszające do zadumy i zastanowieniu się nad naszymi losami. Postanowiłem obejrzeć kolejne dzieła norweskiego reżysera, by złapać świeży oddech kina, które w Polsce nazywano „Kinem moralnego niepokoju”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz