Ciekawe spotkanie w Rezerwacie Rosochacz


                

 Oto nastała wiosna. Zima nie ma ochoty uciekać na północ. Pomimo tego postanowiłem udać się na wędrówkę po okolicy. Wybrałem na miejsce spaceru, może wędrówki Rezerwat Rosochacz. Niewielki teren w pobliżu wsi Lubienia w powiecie Starachowickim. Rezerwat powstał w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w celu ochrony podmokłych terenów porosłych lasem olchowym. Torfowisko utworzyła rzeczka Świętojanka, dopływ Kamiennej. Leśnictwo Lubienia stworzyło ścieżkę dydaktyczną opowiadającą o rezerwacie. Znakomite miejsce na przeprowadzenie lekcji przyrody. Szukałem miejsca gniazdowania bociana Czarnego, Żurawi. Niestety nie dostałem tego zaszczytu. Przyroda jest przed przebudzeniem, ziemia nabrzmiała, ptaki wyśpiewują pieśń przywołania wiosny, okresu budzenia  do życia. Potok szumi, nadając miejscu tajemniczości.

                Wchodząc w przestrzeń lasu, bardzo chciałem spotkać strażnika tych terenów Diabła Rosochatego. Czart pilnuje starannie mokradeł, bo co rusz pobliscy mieszkańcy opowiadają o oznakach bytności Diabła. Spacerując ścieżką i czytając tablice informacyjnej, o faunie i florze rezerwatu nie zauważyłem, iż jestem obserwowany przez nieznajomego. Pierwszy wyczuł go mój pies. Merdał ogonem, z radości jakby spotkał znajomego.

- dzień dobry – powiedziałem

- dzień dobry

- spaceruje pan po rezerwacie

- nie ja tu mieszkam

- o kurczę mam szczęście. Czyli Czart Rosochaty

- Tak

- nie boi się pan mnie

- większych łotrów od ludzi nie ma. Niech Diabeł opowie mi o tym miejscu.

- bagno, po którym chodzisz, kiedyś tętniło życiem. Tu wydobywano rude żelaza, stąd rdzawy kolor strumyka. Wówczas nie byłem diabłem złym.  Takim uczynił mnie zakonnik Wojciech. Moim zadanie powierzonym przez Światowida było pilnowanie górników podczas ich pracy. Od wieków oto te rozległe tereny od Krzemionek po Rydno, były miejscem wydobycia orchy, krzemienia, rudy żelaza. Spracowani górnicy potrzebowali opiekuna, który będzie dbał o ich bezpieczeństwo. Dbałem, aby wiadra się nie urywały z postronków, drabiny się nie łamały. Swoim czarcimi sposobami to robiłem do czasu przybycia zakonnika Wojciecha, co zaczął szerzyć nową religię. Strumień, który teraz nazywa się Świętojanka, kiedyś był miejsca świętowania przesilenia wiosennego. Kupała bóg miłości przybywał w te strony, gościł u mnie. Przyjmowałem go znakomitymi potrawami żurami, kaszami, całe dobro pól i łąk stawiałem na ławie, podawałem piwa warzone przez chłopów, miody przygotowywane przez bartników. Noc rozpoczynała się ogniskiem palonym o tu w tym zakolu strumienia. Znoszono polana, wybrane i posegregowane, tylko dębowe, układano w stóg, robili to młodzi kawalerowie pod okiem wodza gromady. Kiedy płomień sięgał wysokości młodzieńców, skakali przez niego, pokazując panną swoją odwagę. Płomień z czasem przycichł, wówczas tworzyli kawalerowie pary z pannami i skakali razem na znak połączenia się więzami ognia.  Ja siedziałem, na wielkim dębię, poświęconemu bogu Perunowi. Dostojne drzewo konarami sięgało nieba i go podtrzymywało, a korzenie sięgały środka ziemi. Panny wrzucały zioła w płomienie, aby zapach miłości rozchodził się po okolicy, puszczały wianki ze świecami zrobionymi z wosku miodowego. Wszyscy bez wyjątku w ten noc bawili się, radowali. Noc Kupały to godziny miłości, radości, wspólnoty, nikt nie mógł w nią być sam, wspólnota dbała o każda zagubioną osobę i ja też o to dbałem.  To mnie Światowid przydzielił do tego gaju, pilnowałem, aby lud bawił się do woli i nikt nie przeszkodził w uciesze. Odstraszałem złe moce. Wiele lat odganiałem ludzi zakonnika Wojciecha.

- czy to ten sam zakonnik, co wojował pod Niełkaniem?

- Tak. Też tam toczyłem z nim bój. Cała armia bóstw słowiański pokonała wojów zakonnych. Siła zakonników była ogromna i z czasem wyparli stare bóstwa z wierzeń mieszkańców. Po przybyciu Chrześcijan zmieniono nazwę strumienia i rozpoczęto przekształcanie święta słowiańskiego w chrześcijańskie i z Nocy Kupały powstał noc świętojańska. Opowiadali o nas straszne historie. Nie baczę na to, nadal pomagam ludziom swoimi czarcimi sposobami. Bywaj turysto.

                Jak się pojawił, tak znikł.  Nie zapytałem o karczmę i jego psoty, które robił podróżnym. Zrobię to następnym razem. Powędrowałem czarnym szlakiem kierunku Henryka. Wsi związanej od wieków z wydobyciem. Ostatnia kopalnia w okolicy została zamknięta w latach pięćdziesiątych XX wieku. W gęstwinie leśnej można odnaleźć miejsca, które o ty świadczą. Pozostałości po wykopach tworzonych do wydobycia rudy. Smugi, które powstawały podczas wydobycia odkrywkowego. Pozostałości po torowiskach kolejki wąskotorowej, która w dziewiętnastym wieku pokrywała ogromne tereny od Gór Świętokrzyskich, aż po Iłżę. Pożegnałem się ze szlakiem czarnym, który dalej biegnie  do zalewu w Brodach Iłżeckich. Skierowałem się na południe. Po mniej więcej dwóch kilometrach odbiłem w kierunku zachodnim i przeszedłem drogę wojewódzką. Dotarłem znów do czarnego szlaku, który z tej strony biegł od Mirca w stronę rezerwatu i dalej do zalewu. Zatoczyłem koło. Czart nie pokrzyżował mi planów. Ścieszki wiodły w dobrym kierunku. Ukłoniłem się mu pod wielkim dębem, który miałem nadziej, jest schronieniem Rosochacza. Obiecałem, że wrócę, by poszukać kwiatu paproci. Mam wiarę, iż rosochaty Diabeł pomoże mi w poszukiwaniach. 


 

                Las o tej porze roku jest pusty i cichy. Okoliczni mieszkańcy nie odwiedzają leśnych ostępów. Brak jest jagód, grzybów. Jedynie drwale ciągle tną drzewa. Minąłem również ambony myśliwskie, opodal których rozsypane było pożywianie. Myśliwi – mordercy nęcili zwierzęta w celu upolowania ich bez uzasadnionej przyczyny. Następnym razem opowiem o tym Rosochatemu. 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane

Twarzą w twarz z wyzwaniami: Nowa droga Starachowic po wyborach

                  Wybory za nami, rozpoczęły się kłótnie o podział politycznego stołu. W Radzie Miasta jest wszystko jasne. W Powiecie b...