Moja wyprawa po Beskidzie Wyspowym

 



Po raz pierwszy odwiedziłem Beskid Wyspowy. Sto dwa wulkany, ponad setka szczytów, bez połonin i przestrzeni. Wejście i zejście, sporo przewyższeń. Góry niskie, zalesione, spokojne, niezadeptane.


 

 

Rozpoczynam od Mogielicy. Wyruszam z parkingu obok ośrodka zdrowia w wiosce Jurków. Spokojne miejsce, Samochód bez stresu, mógł czekać na moją skromną osobę. Hej, w drogę! Wspinanie, pokonywanie czasu i przestrzeni. Zdziwiła mnie duża liczba psów chodzących przed posesjami. Strach! A nuż nie spodobam się miejscowym czworonogom.


 

 

W wędrówce ważnym elementem jest pogoda. Mnie sprzyja. Pochmurny nieboskłon, wilgotno, dość ciepło. Czyli brak konkurencji turystycznej. Jestem turystycznym egoistą. Lubię mieć góry dla siebie. Trudno takie znaleźć. Wybieram miesiące nie urlopowe, trasy mało uczęszczane. Pragnę spokoju, ciszy, wejścia w naturę otaczającą mnie. Samotne wędrówki wielogodzinne bez słów, zdań rzucanych do drugiej osoby. Rozmawiam ze sobą, miła pogawędka, niekiedy kłótnia.


 

 

Zgodnie z informacjami o górze bardzo szybko rozpoczyna się ostre wspinanie. Oczywiście, mierząc miarą osobistą. Każdy turysta ma swój kaliber. Mój woła: nic na siłę.

Z drzew skapuje rosa i krople deszczu. Ptaki o imionach mi nieznanych wyśpiewują rytm wędrówki. Pot powoli wydobywa się z porów, przykleja się do ubrania, które nie jest specjalistyczne, w przeciętnej cenie, bez znaczków firmowych. Idę. W tym upatruję moją radość.

Rozmyślania, dziś kłótnia. Czy ludzkość zatrzyma się i powie: dość, już nie będzie więcej, szybciej, wyżej? Wystarczy to, co mamy. Homo sapiens oparł istnienie na ciągłym rozwoju. Dochodzimy do granicy, już za zakrętem przyjdzie schodzić ze szczytu cywilizacyjnego. Rozpocząć okres zaczynający się od słowa „wystarczy".

Idę, filozofuję jako myśliciel chłopski bez wykształcenia. Wokół las bukowy, świerkowy i sosnowy. Szlakiem płynie strumyk utworzony z deszczu spadłego w nocy. Natura nie biegnie, nie chce więcej, szybciej, wyżej. Ona jest. Strumyk powstały z deszczu jest raz mniejszy, to znów większy. Nie determinuje go gradacja, skala, miara. To my, ludzie, odmiennie od całej natury ścigamy się ze sobą, nie oszczędzamy Matki Natury.

Mój styl chodzenia dla idei turystyki propagowanej w mediach, spotach reklamowych, nie ma sensu. Bicie rekordów szybkości wejścia mnie nie interesuje, ilość zdobytych szczytów mnie nie interesuje, wysokość nie wpływa na moje samopoczucie. Strój na wędrówkę kupiony wiele lat temu w sklepie osiedlowym. Skarpety kupione na targu, produkowane w Azji, niebambusowe. Bo w chodzeniu chodzi o chwilę.

Mogielica pokazuje swój szczyt. Aby zaspokoić potrzeby pięknych widoków, stoi na niej wieża widokowa. Pochmurny dzień nie sprzyja obserwacji. Może jutro dostanę szansę zadumać się nad widokiem przestrzeni. Schodzę przez las pokryty pierzyną chmur i wilgocią. Pogoda czysto jesienna, zastanawiam się nad włączeniem czołówki. Monotonia rozbijana śliską nawierzchnią, skupienie na schodzeniu.

Chodząc, otrzymuję bodźce: widok, dotyk, zapach, dźwięk. Tak mocno to we mnie wchodzi i jest we mnie, że nie mogę się tym dzielić z innymi. Możliwość podzielenia się opisem wędrówki jest bardzo trudna. Proponuję ubrać wygodne buty, wyjść przed dom, określić kierunek i iść. Ręczę, że po kilku kilometrach narkotyk wędrowania rozpocznie penetrowanie świadomości, a to krok do zanurzenia się w sobie. Warto.

Na kwaterze rozkładam przemoczone ubrania. Jutro uderzam na Ćwilin i Śnieżnicę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane

Trudno powiedzieć. Co nauka mówi o rasie, chorobie, inteligencji, płci - Łukasza Lamży

    „W autodiagnozowaniu się, jako »aspie«, jak pieszczotliwie określa się czasem osoby z zespołem Aspergera, może, więc chodzić o zakom...