Recenzja: "Septologia 3-5" Jona Fosse – podróż przez zimowy krajobraz duszy

 





    Wielu mogłoby powiedzieć, że potrzeba odwagi i pewnej śmiałości, by nie tylko przeczytać, ale i spróbować pisać o środkowej części monumentalnej "Septologii" autorstwa Jona Fosse. Jednak opowieść o starym norweskim malarzu Asle, jego samotności, miłości do zmarłej żony, jedynym przyjacielu oraz relacji z handlarzem sztuki, który troszczy się o jego obrazy, to dzieło, które nie pozwala pozostać obojętnym. W tej opowieści Asle spotyka nie tylko innych, ale także swojego sobowtóra – być może realnego, a może jedynie wytwór wspomnień i rozmyślań.

    "Septologia 3-5" to środkowa część siedmioczęściowego cyklu. Fosse zabiera nas w trzydniową podróż przez norweską prowincję w mroźnym, zimowym krajobrazie. To nie tylko podróż w sensie geograficznym, ale także głęboko duchowa wędrówka, w której czas płynie jakby w zawieszeniu, a przestrzeń materialna i metafizyczna przenikają się nawzajem.

    Powieść pulsuje metafizycznym rytmem, podejmując uniwersalne tematy miłości, sztuki, wiary, przyjaźni oraz przemijania. To dzieło, które bez wątpienia można określić jako religijne, a nawet katolickie, choć nie w sposób dogmatyczny. Przez historię Asle przewija się symbolika prostego obrazu – krzyżujących się linii – który łączy jego los z życiem innego malarza, również noszącego imię Asle.

    Życie bohatera wydaje się z pozoru proste i uporządkowane. Jednak z każdą kolejną warstwą, którą odkrywamy, staje się coraz bardziej skomplikowane, przepełnione duchowymi sprzecznościami, miłością, cierpieniem i próbą rozliczenia się z przeszłością. Asle, artysta i człowiek, żyje pomiędzy światami – realnym i transcendentalnym.

    "Septologia 3-5" to książka, która nie pozostawia czytelnika obojętnym. Raz jeszcze Fosse serwuje literaturę głęboko poruszającą, zmuszającą do zadumy nad fundamentalnymi pytaniami: Kim jestem? Skąd przychodzę? Dokąd zmierzam? I ilu jest takich jak ja?

    Powieść ta jest jak obraz – pozornie prosty, ale przy bliższym spojrzeniu ujawniający niezliczone warstwy znaczeń i emocji.

Wróbel film Tomasza Gąssowskiego o podejmowaniu decyzji

 


    Wróbel w reżyserii Tomasza Gąssowskiego, który jest również autorem scenariusza, to film gatunkowy, trudny do jednoznacznej klasyfikacji. Można go odbierać jako dramat społeczny, obyczajowy, a niektórzy doszukają się w nim elementów komediowych.

    Tytułowy wróbel, mały ptak, symbolizuje głównego bohatera, Remigiusza Wróbla (Jacek Borusiński). W dzisiejszych czasach wróble mają coraz trudniej – trudno im znaleźć miejsce do życia. Podobnie jest z Remigiuszem, prostolinijnym, dobrym człowiekiem, który nosi w sobie tajemnice i traumy. Żyje w prosty, skromny sposób, który daje mu szczęście, choć lokalna społeczność postrzega go jako dziwaka i nieudacznika.

    Punkt zwrotny w jego życiu następuje, gdy dowiaduje się o istnieniu dziadka, którego wcześniej uważał za zmarłego. Choć sytuacja jest trudna, a na drodze pojawia się wiele przeszkód, Remigiusz decyduje się zaopiekować tym nieznanym mu człowiekiem. Wychodząc ze swojej strefy komfortu, staje przed licznymi wyzwaniami i pokusami, ale wciąż kieruje się uczciwością i dobrocią.

    Film, nakręcony w skromnych warunkach, doskonale oddaje klimat polskiej prowincji. Obsada aktorska została trafnie dobrana – na szczególne wyróżnienie zasługuje Krzysztof Stroński, który jako dziadek stworzył mistrzowską kreację, grając niemą rolę. Marzena Mazur, wcielająca się w partnerkę Remigiusza, z niezwykłą wiarygodnością ukazała realia życia kobiet w małych społecznościach.

    Wróbel to obraz wart obejrzenia. Zmusza widza do refleksji nad naszym podejściem do ludzi z otoczenia – sąsiadów, współpracowników, znajomych. Często traktujemy ich z wyższością, nie dostrzegając, że swoim postępowaniem zasługują na szacunek i podziw. Choć z pozoru wydaje się to prosta, wręcz naiwna historia, film ma niepowtarzalny klimat, który nadaje mu głębi. Podejmuje prozaiczne problemy, które dzięki przemyślanej narracji urastają do filozoficznych rozważań o naturze człowieka.

    Film zdecydowanie warto zobaczyć – to nie tylko opowieść, ale także lekcja wrażliwości i spojrzenia na życie z innej perspektywy.

 

 

Recenzja spektaklu „Prawda” Jarosława Jakubowskiego w reżyserii Adama Wojtyszki

 

 


 

    Spektakl „Prawda” Jarosława Jakubowskiego w reżyserii Adama Wojtyszki to przejmujące studium ludzkich wyborów, społecznej stygmatyzacji oraz nieuchwytnej natury prawdy. Oglądanie przedstawienia w telewizji może wydawać się rozwiązaniem zastępczym, jednak w tym przypadku medium pozwala na dotarcie do sztuki szerokiemu gronu odbiorców, którzy w innym wypadku nie mieliby szansy zobaczyć jej na żywo.

    Historia Jacka S., granego przez Łukasza Simlata, to dramat jednostki uwikłanej w machinę wymiaru sprawiedliwości. Bohater, oskarżony o morderstwo sprzed 22 lat, staje się symbolem nie tylko ludzkiego upadku, ale też niepewności, która otacza pojęcie winy i prawdy. Jego historia jest opowiedziana z dużą dozą subtelności, co w połączeniu z wybitną kreacją aktorską Simlata sprawia, że widz nieustannie balansuje między współczuciem a podejrzliwością.

    Na wyróżnienie zasługują także Lidia Sadowa w roli śledczej oraz Beata Fudalej jako prokurator, które swoimi działaniami budują świat pełen niedopowiedzeń i niejasności. Ich postacie nie tyle poszukują prawdy, co próbują „zamknąć sprawę” – i to właśnie ten problem staje się jednym z głównych przesłań spektaklu. Reżyser Adam Wojtyszko zadaje widzom trudne pytania: Czym jest prawda? Czy sprawiedliwość zawsze prowadzi do jej odkrycia?

    Spektakl ukazuje również dramat rodziny Jacka S. – jego żona i syn stają się ofiarami społecznej stygmatyzacji, co przypomina, jak łatwo wydajemy osądy nie tylko nad winowajcą, ale także jego najbliższymi. Ich izolacja i cierpienie stanowią ważny, równoległy wątek, który pokazuje mechanizmy wykluczenia w społeczeństwie.

    W warstwie formalnej spektakl jest skromny, co tylko podkreśla jego emocjonalny ciężar. Scenografia jest oszczędna, a muzyka i światło pełnią funkcję dopełniającą, nie narzucając się widzowi. Minimalizm ten pozwala skupić się na dialogach i grze aktorskiej, które stanowią fundament przedstawienia.

    Podsumowując, „Prawda” to poruszający i niepokojący spektakl, który zmusza do refleksji nad naturą prawdy i sprawiedliwości. Zakończenie pozostawia widza z pytaniami, które długo nie dają spokoju. Choć oglądanie teatru w telewizji nie zastąpi przeżyć na żywo, to w przypadku „Prawdy” przekaz jest na tyle uniwersalny i silny, że dociera do odbiorcy z niezmienną mocą.

Polecane

Recenzja spektaklu „Dowód na istnienie drugiego”

                                                                                               Zdjęcie TVP        Spektakl „Dowód na i...