Totalna powieść Wiesława Myśliwskiego Ostatnie Rozdanie










„Dobre czasy to nie te, w których się żyło, ale które się wspomina”.



Skończyłem czytać powieść totalną Wiesława Myśliwskiego „Ostatnie rozdanie” i natychmiast mam ochotę siąść i za Bohatera napisać list do Marii. Jak można tak przez wiele lat nie odpowiadać na listy?
         Autor opisuje nam nihilistę, skupionego na sobie bogatego mężczyznę, który pod wpływem poczucia przemijania kartkuje swój notes. Zapisany adresami, w nich poszukuje sensu istnienia, wartości, które urzeczywistnią jego życie. Wiesław Myśliwski nie opisuje nam powierzchniowości bohatera, nie wiemy jak, wygląda, ile ma lat, zwraca uwagę tylko na fakt, że bohater jest zamożnym człowiekiem.
         W ciągłym monologu, bez zachowania chronologii opisuje nam swoje życie, w który było kilka zwrotów. Trwanie bez miłości i brak przywiązania do osób występujących w jego życiu. Kobiety traktuje jak narzędzia potrzebne do realizacji swoich celów.
         Przez cała powieść przetacza się postać Marii pierwszej jedynej miłości bohatera, która pisze listy do niego, by informować Go o sobie i podkreślać swoją miłość do niego.  Z każdą stroną czytania wzbierała we mnie złość. Czemu nie odpisuje? Miłość trzeba uszanować, nie można przejść obok niej obojętnie.
         Teraz wiem, że odpisując na list. Zabiłby miłość niewypowiedzianą, najtrwalszą i najpiękniejszą. Miłość duchowa poza czasem i materią.
         Od jakiegoś czasu czytam powieści Wisława Myśliwskiego i zachwycam się pisarstwem, które jest nazwane totalnym. Pisarz nie zostawia w powieści żadnego aspektu bez słowa opisu a jeżeli coś jest pozostawione same sobie to, znaczy, że jest to sferą intymną i nieosiągalną sztuką pisarską. Czytelnik sam musi opisać sobie zagadnienie. Każdy oddający się w ręce autora musi przejść drogę, od której odchodzą ścieżki. Nie można przeczytać dzieł Wiesława Myśliwskiego bez zbaczania w te dróżki, by oddać się własnej kontemplacji i poznania samego siebie.
         I znów zadaje sobie pytanie. Czy odpisać na listy Marii?

Mandarynki film Zaza Urushadze o uniwersalnych ideach


       




  Syn zaproponował mi kilka filmów do obejrzenia. Rozpocząłem od dzieła reżysera gruzińskiego Zaza Urushadze autora obrazu pt. „Mandarynki”.
         Film opowiada nam historie kilku mężczyzn uwikłanych z własnej lub przymuszonej woli w kampanię wojenną z 1992 na terytorium Abchazji. Poznajemy Ivo (Lembit Ulfask) i Margusa (Elmo Nuganen) Estończyków mieszkających na terytorium separatystycznej prowincji Gruzji. Ivo zajmuje się produkcją skrzynek a Margusen uprawą mandarynek, mieszkają w opustoszałej wsi. Wokół odbywają się działania wojenne. Pod dach Ivo trafiają dwaj żołnierze walczący po dwóch stronach konfliktów (Gruzin i Czeczen), co za tym idzie są wrogo do siebie nastawieni. Przypomina to trochę sytuację filmu „Śniegi wojny” reżysera Pettera Naessa.
         Obraz jest skromny w wykorzystywaniu z gamy możliwości technicznych sztuki filmowej. Reżyser opowiada nam historię poprzez dialogi bohaterów. Ahmet (Giorgi Nakashidze) jak i Nika (Mikheil Meskhi) to dobrzy ludzie, którzy wpadają w wir wojny.
         „Mandarynki” to dzieło o przewrotności wojny i jej bezsensie, a zarazem o uniwersalnej przyczynie wojen, którą jest nieznajomość sąsiada. Poznający się adwersarze oddalają się od chęci zemsty.
         Trzeba w drugim człowieku zobaczyć człowieka takiego samego jak ja i z tego powodu o wiele większą trudnością jest rozpoczęcie konfliktu.
         Ivo jest rozjemcą pomiędzy wrogami, a zarazem nauczycielem. Dzięki jego działaniom Ahmet i Nika poznają się i pojmują tę banalną własność, że niczym się od siebie nie różnią. Obaj odczuwają podobnie. Porównywalnie myślą o swoich bliskich, mają analogiczne zdanie na temat wojny. Kierują nimi różne przesłanki do uczestnictwa w konflikcie, pod presją Ivo nie oceniają się wzajemnie a jedynie pragną zrozumieć.
         Syn ma racje kino to z pierwszego nurtu jest obecnie bardzo niskich lotów trzeba szukać filmów produkowanych przez małe kinematografie opowiadające o ludziach z kultur oddalonych od europejskiej czy amerykańskiej.
         Bardzo dawno nie oglądałem tak dobrego filmu z uniwersalnym przekazem.

Krzysztof Jaworski "Do szpiku kości"







Co jakiś czas powracam do książek, które przeczytałem. Uczyniłem tak ostatnio i przeczytałem „Do szpiku kości” Krzysztofa Jaworskiego.
                   Od pierwszych stron oniemiałem. Czytałem i coraz bardziej byłem wściekły. Zazdrościłem umiejętności pisania tak prosto, a jednocześnie tak treściwie. Jaworski pisze o konkretnych sytuacjach w konkretnym przedziale czasowym, nie unika tematu choroby, który jest w wielu środowiskach tematem tabu. Śmierć nie jest czymś złym, jest kolejnym etapem egzystencjalnym. Jaworski, jako buntownik i  nihilista  w „Do szpiku kości” mierzy się z tym tematem. Bohater pod presją czasu rozliczeń nie panikuje, ze spokojem przyjmuje wyroki losu. Bunt jest tylko w kwestii czasu przeszłego. Wers, który przytaczam na końcu, jest sednem dzieła. Co to za różnica? Środki dotarcia są różne, a efekt ma być piorunujący oto rola artysty.
         Osobiście lubię w sztuce prosty przekaz. Taki otrzymałem od Jaworskiego. Pewnie to uwielbienie prostoty wynika z mojego braku wiedzy. Słowa zapisane przez Jaworskiego głęboko zapadły mi w pamięci. Pewnie w sytuacjach podobnych do opisanych ze spokojem je przyjmę.
         Przez kraj biegnie dzieło Jaworskiego i jest niezauważane. Kreatorzy literatury polskiej niestety nie widzą wielkości i unikatowości dzieła Jaworskiego. Po czasie będą się tłumaczyć lub starać się podpiąć pod sukces dzieła.
         (Nowotwór? Kurwa a co to za różnica)”

Nie znasz czasu kiedy musisz stawić czoło głodowi alkoholowemu


         





 Paweł wracał ze szczytu Śnieżki, zmarznięty i przemoczony. Koniec września i spadł śnieg. Z takiego obrotu sprawy nie był zadowolony, to mało powiedziane, złość go rozpierała mało nie eksplodował. Przyjechał tu na chwile jedno wejście na Śnieżkę, by obadać teren i w następny urlop przyjechać na dłużej zamiast w Bieszczady
         Wiało przeraźliwie i jego kurtkę na letnie wyprawy rozrywał wiatr. Słońca nie widział od rana a wielkie płaty śniegu oblepiały mu oczy i usta. Z trudnością wchodził i schodził po śliskich kamieniach. Buty oblepione śniegiem zaczęły przemakać. Tulił policzki w zimny kołnierz kurtki.
         Doszedł do ściany lasu, gdzie wiatr przycichł, w miejscach przerzedzonych drzew przypominał o swojej sile.
- cholerna pogoda, kto by się spodziewał, że już z sobą trzeba zabierać zimowe ubiory. Zresztą ja ich nie mam. – Szeptał Paweł- Góry to góry, a zwłaszcza Karkonosze, przestrzegano mnie o ich kapryśności, to nie Bieszczady, moje ukochane tam jeszcze długo nie będzie śniegu.
         Jak to bywa wypadku choroby alkoholowej nie spodziewasz się ataku a on następuję. Pawłowi przypomniał się smak i zapach grzanego piwa z sokiem i korzeniami. Lubił je pić już w nieistniejącej piwiarni Kmicic przy Piłsudskiego w Starachowicach. 
         - och rozgrzałoby mnie- uśmiechnął się do siebie- sok malinowy daje taki smak, najgorsze piwo staje się rarytasem i oczywiście zestaw przypraw korzennych, które dają aromat. Cały od środka buzuje.- Aż Pawłem otrząsnęło- ciarki mnie przeszły – cicho wyszeptał - Kurczę, czym mogę zastąpić piwo? By odeszła myśl o napiciu się. Kurwa ja nie mogę się napić pierwszego, bo nie skończę nigdy. Jedno piwo to początek umierania, degradacji już raz to przechodziłem. Bliscy wyciągnęli rękę i pomogli, teraz machną tylko, bo mają dość moich wpadek. Aż mnie otrząsa przerażenie jak pomyśle jak za chwile może wyglądać moje życie po kolejnym zapiciu. – Schodził kamienistą ścieżką pokrytą centymetrową warstwą śliskiego śniegu-, co w tym alkoholu jest, że nie można sobie powiedzieć nie piję i już. Mówią terapeutki o uzależnieniu, zagrożeniach, głodach alkoholowych, radzą jak z nim sobie radzić. Lecz nie mówią jak przetrwać ból, który dopada z nienacka, przybiega jak zła Wiedźma i wdziera się w Duszę. Rozrywa ją na kawałki i na ból istnienia podaje jedno rozwiązanie. „Napij się”. Nie sięgnę to wiem, będę się dziś zwijał z bólu, który jest znany alkoholikom. Żadnej czynności nie wykonam dobrze, żadne jedzenie nie uspokoją smaku, który będzie tylko przywodził na przypomnienie grzane piwo z podrzędnej piwiarni. Myśl jak bryła śnieżna będzie się zbijać i toczyć w dół z przesłaniem „napicie jest najlepszym rozwiązaniem”. Nie przeczytam żadnej strony książki, oczy wlepię w sufit, trwanie w letargu, błaganie mojego Boga o odwagę na przetrwanie tego stanu. To mi zostaje. – Nagle się potknął i mocno poleciał w dół, poczuł jak w kark uderza go plecak i leciał na kamienie. Dłońmi chciał zamortyzować uderzenie o ziemie. Głośno stęknął i zaklął – niech to, jeszcze mi trzeba jak rozwalę głowę lub nogę złamie. Do dupy ten wyjazd, chlać się chce, pogoda pod psem, (co mi pies jest winien) To znaczy barowa a ja nie chcę iść do baru. Wrócę na kwaterę – mówił głośno do siebie Paweł – gorący prysznic mnie na nogi postawi. Dziś się nie napije tak mówią Aowcy i ja tak zrobię, nie napiję się piwa, bo nic z tego dobrego nie będzie. Głód alkoholowy minieni i ja o nim zapomnę. – Pocieszał się.
- nie pierwszy raz i nie ostatni głód przychodzi i siada koło mnie, to taki niechciany przyjaciel. Wychodzi się z nim dobrze na zdjęciu. Unikanie nie pomaga i trzeba zaakceptować, że pojawi się, by znów pokazać, jakie piękne życie jest w pijanym świecie. Moje zadanie to nie uwierzyć w jego zapewnienia. Iść drogą jak tą ścieżką górską do szczytu Śnieżki. W ramiona łapać wiatr, który zawsze niesie nadzieję. Mimo braku słońca żyć w przekonaniu, iż ono zabłyśnie może już za chwile.

Pogodzić się ze światem monodram na podstawie tektów Edwarda Stachury


        



 Edward Stachura poeta, pisarz, bard, ale przede wszystkim mój młodzieńczy idol. To za jego przyczyną pobiegłem na wrzosowisko. Wspinałem się na szczyty, by być i nic więcej.
         Obejrzałem monodram „Pogodzić się ze światem” zrealizowany przez TVP w 1996 r na postawie ostatnich tekstów „Steda” przed jego śmiercią. W role bohatera, czyli Edwarda Stachurę wciela się Mirosław Baka. Wyreżyserował przedstawienia Jerzy Zalewski.
         Z każdą sceną wracałem w tamten czas, mój czas lat osiemdziesiątych, kiedy „Sted” już nie żył. Ja zachwycałem się Człowiekiem Nikt i wierzyłem, iż wszystko jest poezją. Zaszywałem się w gęstwinie leśnej, aby czytać wiersze „Steda”. To był dobry czas, zamienił się w czas pogardy i z tego powodu dopiero teraz obejrzałem spektakl w 40 rocznice śmierci mojego idola. 
         Edward Stachura w ostatnich tekstach rozlicza się sam ze sobą i pragnie pojąć swoją inność emocjonalną. Zachwycał się prostotą pojmowania świata przez jego matkę. Zastanawiał się nad swoim wyobcowaniem,  nie widzi tych samych kształtów i przestrzeni, co pozostali. Odmienność jest bolesna, ale bez niej poeta, który jest wszechwiedzący nie może istnieć. Stachura całe swoje życie chciał być do ostatniego tchnienia. Tak się stało i pamiętajmy o tym.

Polecane

Twarde Fakty: Wybór i Zarządzanie w Starachowicach

      Zgodnie z sondażami władze w mieście i powiecie utrzymał Komitet Wyborczy Marka Materka. Kusz bitewny opada, miejsce potyczki odsłan...