Ekstremalna Droga Krzyżowa pokonana poraz 5


 

 

 

Od tygodnia sprawdzam pogodę.  Codziennie dowiaduje się, że będzie lało. Bliscy pytają „jak ty pójdziesz w taki deszcz? Zmokniesz”. Deszcz jest najgorszy dla piechura, nic nie uchroni od jego skutków działania. Powoli ubranie chłonie wodę, staje się gąbką ciężką i mokrą, zimną, nic niechroniącą. Od strony skóry również zaczyna padać, pot moczy bieliznę jakby i ona jest narażona na działanie deszczu. Deszcz i pot drąży powoli, ale skutecznie.  Różne przechodzą przez głowę myśli. A one mają w zwyczaju przyjść i odchodzić. Czy warto iść? Odchodzę od kościoła, czy więc warto się trudzić? Tyle zła jest w instytucji kościoła?

Piątkowy poranek nie napawa optymizmem. Pada i będzie padać. Oto deszcz siąpi z nieba, nie bacząc na moje plany. Systematycznie metr po metrze, centymetr po centymetrze nasiąkamy deszczówką.

Oto przychodzi myśli – idziesz w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. Więc jak ma być? Jak u babci na imieninach? Wspominam poprzednie EDK. Piesze długie wyprawy, po górach to moja pasja. Przestrzeń, droga, to mnie uspakaja. Kiedy Bóg dał mi pierwsze chwile przeżyć w trzeźwości, wybrałem się w Bieszczady, to był powrót w te góry. Zapłakałem na szczycie Caryńskiej i dziękowałem Zbawicielowi, że jeszcze raz pozwolił zobaczyć połoniny. EDK to nie ta bajka. Tu przyjemność odchodzi na dalszy plan, jest krzyż i cierpienie, sens cierpienia.  

Ma być ekstremalnie pod każdą postacią.

Wyruszam o 18, jak co rok spod kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Starachowicach, o 6 rano dnia następnego mam dotrzeć na Św. Krzyż. Nie pada. Niebo zasnute chmurami wyraźnie oznajmią, iż noc będzie ciemna bez jeden choćby gwiazdy, jak kaganka, majaczącego światła, wskazującego drogę. Jako młokos lubiłem w porze letniej wymykać się z chałupy Babci w noc ciepłą, kiedy w polach jest cisza bez ludzkiego głosu, gra muzyka owadzia, księżyc świeci z uśmiechem na tarczy. Szukałem Małego Wozu, bo tylko jego znałem wizerunek. Marzyłem o podróżach w galaktycznych przestworzach. EDK to nie wędrówka i miłe spotkania. Cisza kilkugodzinna, modlitwa i trudy wędrowania. Las nocą jest inny, nieprzyjazny, wciągający.

Plecak ciężki jak nigdy i nie chodzi tu o bagaż. Ktokolwiek, choć raz szedł, w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej wie, że niesiemy w tych naszych tobołkach młotek i kilka gwoździ. Przerdzewiałych, bo mają już ponad 2000 lat. Upinam ekwipunek, szczelnie zapinam kurtkę. Oto ja człowiek chce wszystko zaplanować i przewidzieć. 40 lat temu potrafiłem wybiec z domu, iść nad rzeką i brzegiem przejść 15 kilometrów i wrócić drugim skrajem nie biorąc żadnego ekwipunku i nie niosąc swoich grzechów. Niewinność w sercu i ufność do Boga i ludzi. Wspominam smak zsiadłego mleka zjedzonej po powrocie.

Dochodzę do pierwszej stacji. Czytam wstęp rozważań.

Warto iść? Poprzednie nocne rozmodlone wyprawy nie przyniosły żadnych zmian.

Ks. Stryczek chce rozważać o roli krzywdzicieli w naszym życiu. Ciężko będzie. Nikt nie wpada do głowy, jako osoba, która by mnie skrzywdziła. Przecież to ja krzywdzę. Będę się modlił za siebie. Czy egoista może zrobić inaczej?

Pierwsze stacje, czytam rozważania, bez najmniejszej refleksji. Tak zawsze jest, przyjdzie zmęczenie i samotność w Puszczy Jodłowej, zacznie się stan zamyślenia, rozmodlenia, pożądany efekt. Oto poczuje bliskość Absolutu.

Wyprzedza mnie ksiądz to on zaszczepił we mnie EDK. Bez słowa mijamy się, obaj wiemy, że to nie wycieczka krajoznawcza. Deszcz powoli powraca nad świętokrzyskie lasy. Przechodzę  obok zejścia na Wykus. Uzmysławiam sobie, w jak pięknych czasach żyje, nie doświadczyłem głodu, wojny, eksterminacji.

Modle się. Rozmawiam z Chrystusem. Mam tupet i odwagę. Opowiadam mu o bliskich. Zaczynam od dzieci. Wspominam osoby, których niosę troski. Mam nadzieje, iż w ten sposób przyczynie się do zmian ich losu. Chaos wdziera się w rozmyślanie. Przeskakuje od tematu do tematu. Myślę o niej.

Kolejne stacje. Czytam rozważania. Stacja V Szymon pomaga Chrystusowi nieść krzyż. Widzę scene - oto teraz mnie nakazują nieść czyjś krzyż. Ze strachu przed karą, niosę bez słowa niezgody. W duchu wyklinam chwilę, kiedy spotkałem na drodze kondukt egzekucyjny. Brak we mnie współczucia dla skazanego. Skazał go sąd prawowity, składający się z autorytetów moralnych. Na pewno zrobił coś złego, a ja mam mu pomagać? Wielokrotnie  osądzałem. Czy kiedykolwiek przeprosiłem za sądy niesłuszne? Mnie również sądzono bez prawa apelacji. Bolało i jeszcze boli taki  wyrok. Wbija się cierniem w serce, każde uderzenie pompy życia rani i roznosi ból po ciele.

Dochodzę do Górki Miejskiej. Chwila odpoczynku. Deszcz wdziera się pod ubrania, dociera do ciała. Jezus upada trzy razy. Podnosił się pomimo wiedzy, że nie zbliża się do szczęśliwego zakończenia. Wielokrotnie upadałem i wstawałem, bo wierze, że  Chrystus wyznaczył drogę do życia poza czasem.

W Puszczy Jodłowej dopada mnie mocny deszcz, mgła szybko opada od szczytu drzew po kamienistą ścieżkę. Gubię szlak. Klucze. Nerwy, złość, bezradność. Włączam GPS. Wracam na błotnisty dukt, nie na długo kolejny raz zbaczam ze ścieżki. Siadam na śliskim pniu ściętego drzewa, ono samo leży obok, obumiera, dając życie puszczy. Natura żyje, oddycha, paruje, czuje się niepotrzebnym elementem w przestrzeni lasu jodłowego.  Twarz ukrywam w dłoniach, mokrych zimnych i w tym momencie przychodzi myśl. Jezus Chrystus to GPS. Ciągle jest przy mnie i tylko czeka, bym go włączył, a on mi wskaże drogę. Żyć z włączoną nawigacja Bożą i zawsze iść drogą wyznaczoną. Choćbym miał tysiące wrogów z Jezusa GPS nic mi się niestanie. Tylko, czemu ja mam Chrystusa na wyciągnięcie ręki, czemu mnie wybrał i udziela pomocy? Przecież wiele jest cierpienia na ziemi, niech Bóg zajmie się ty aspektem życia. Grzech to cierpienie. Siedząc w kaplicy Św. Mikołaja, zadaje Chrystusowi pytanie-, czemu mnie pomagasz? Mam tupet i butę!!!   Mgła nie odpuszcza, spowalnia marsz. Już wiem, że nie dotrę na czas.

Zmęczenie od stóp poprzez uda, ból krzyża wchodzi i podpowiada - podaj się, jesteś w Kakoninie, dzwoń, za parę minut przyjadą po ciebie. To, co, że kolejny raz zawiedziesz siebie. Wielokrotnie to robiłeś, przez kilka dni nie spojrzysz w lustro, zaśpiewasz piosenkę Grzegorza Ciechowskiego"Tak" . Znasz ten scenariusz, wielokrotnie go odgrywałeś. Przecież możesz się wycofać, to takie łatwe.

Idę dalej, aby dokończyć egzekucje. Łatwo zrzucać winę na innych, oskarżyć o zabicie Jezusa. Przecież to ja niosę młot i gwoździe.

Docieram do klasztoru. Msza skupia ludzi w Bazylice. Siadam w kącie. Milczę.

Przeszedłem kolejny raz Ekstremalną Drogę Krzyżową. Za to dziękuję Ci Boże. Przez chwile byłem blisko Ciebie, na wyciągniecie ręki. „W długości dźwięku samotności”. Obiecuje, od teraz będę miał włączony GPS.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane

Twarzą w twarz z wyzwaniami: Nowa droga Starachowic po wyborach

                  Wybory za nami, rozpoczęły się kłótnie o podział politycznego stołu. W Radzie Miasta jest wszystko jasne. W Powiecie b...