- no tak – kreślił po ceracie palcem znaki- teraz to ja wiem, że żyje. –
Podniósł głowę, obmiótł wzrokiem brudne ściany. – Umaluje się – znów
szeptał. Marzenę poproszę, ona wszystko zorganizuje. Trochę pieniędzy
jest. Zamieszkam jak człowiek. Kurczę jak to dumnie brzmi „zamieszkam
jak człowiek”. Wreszcie po tylu latach tułaczki po różnych lokalach. Mam
swój kąt, mieszkanie. Małą kawalerkę. – Paweł nie spodziewał się, że te
kilka ścian, okno, drzwi, mogą przynosić tyle radości. Przeżył kolejny
zakręt życiowy, zawirowanie. Wyszedł na prostą i teraz tylko?
–
tylko żyć, być i tyle. Jest przy mnie Marzena z nią, chce być – Zamknął z
pamięci wydobyć jej widok. Kobieta pełna urody i wdzięku.
-
Zachwyciła mnie od pierwszego mitingu. Kiedy wypowiedziała się pierwszy
raz – „jestem wdową, niedawno umarł mi maż, ale nie wiem, czy chce
przestać pić?”
- od razu wiedziałem, że ona jest dla mnie.
Długo
trwało, zanim odważył się z nią zamienić zadnie. Uśmiechnął się pod
nosem, przypominają sobie zachowanie swoje, przy Marzenie, był jak
szczeniak gotowy na wszystko, każde jej życie dla niego było rozkazem.
Wstał od stołu. Obszedł go dokoła by przyjrzeć się ścianą. Zatrzymał się
przy oknie. Spojrzał na balkon zasrany przez gołębie. Sąsiad pozwoli na
swoim balkonie ptakom założyć gołębnik. Z rozmachu rozpoczęły aneksje i
balkonu Pawła.
-muszę odbyć rozmowę z sąsiadem, poetą postarzałym. Niech on coś zrobi. Trzeba je wygnać.
W
tym mamonie przyfrunął jeden z „dachowców”. Patrzyli sobie w oczy.
Paweł instynktownie zaczął tłumaczyć młodemu gołębiowi, z jakich powodów
chce ich pozbawić miejsca na ziemi.
- sracie niemiłosiernie. No wiem, ładnie rano gruchacie i miło się przy tych dźwiękach budzić. Trudno żyć między gównami.
Gołąb spokojnie się przyglądał monologowi Pawła. Ewidentnie nie, zważając na Pawła, planował założenie gniazda na jego balkonie.
-
zniszczę wasze gniazda, póki nie ma jaj. Koniec rozmnażania się na moim
terytorium. Tu jest moje miejsce, lata tułałem się po spelunach, teraz
chce żyć na swoich warunkach. Kurczę a jak tym moim postępowaniem
zasmucę sąsiada? Może jego sensem życia są oto te gołębie?
Bez
odpowiedzi zostawił te pytania. Ostatnim czasy wiele ich zadawał.
Odpowiedzi nie otrzymywał, tak naprawdę nie oczekiwał na odkrycie
wyjaśnienia. Odwrócił się od okna.
- trzeba je szpachlować – powiedział, gładząc, chropowatą powieszenie ściany.
–
Zajmę się tym jutro, teraz pojadę po Marzenę, niech zobaczy, jakie mam
królestwo. Znów odwrócił się w stronę okna. Patrząc na otoczenie,
powiedział.
– znów muszę przyzwyczaić się do nowego widoku. Ile
już było tych miejsc w moim życiu. Dzieciństwo i młodość to kilka
miejsc. W małżeństwo przez lata ten sam widok na kamienice z przeciwka.
Nudny widok był. Jak jego małżeństwo. Rozwód tułaczka po spelunach, tam
nie było widoków. Była szarość. Leczenie w Morawicy i przepiękny widok z
okna.
Co dzień rano czekał na wschód słońca, leżąc na łóżku w
trzyosobowej sali. Słońce nieśmiało wychylało się za dachu okazałego
domu. Pierwsze promienie odbijały się od szkła szyby. Mrużąc oczy,
wywoływał tęcze kolorów. Koledzy jeszcze spali, nieśli dźwięki snu przez
pokój. Słońce coraz mocniej wypełniało pomieszczenie. To wówczas
wymyślił swoje życie na nowo. Podąża tą drogą kilka lat.
- Dobrze
jest – wsparł się na parapecie w nowym mieszkaniu. Na ulicy
przechodzili szybko okoliczni mieszkańcy. Deszcz wybijał rytm serca.
Słońce schowane za chmurami czekało na lepszy czas.
– Muszę tak ustawić łóżko by promienie słońca, budziły mnie o poranku.
Rozejrzał się po pustym pokoju.
–
Nie mam pomysłu na urządzenie tych 30 metrów kwadratowych. Marzena z
radością zajmie się tym. Mnie wystarczy miejsce przy komputerze i blisko
książek. Spacerował wzdłuż ścian, znów gładził ich szorstką
powierzanie. Zamknął oczy.
– Mam swoje miejsce na ziemi. –
Przypominał sobie spelunę na Robotniczej – pijany Marek wyganiał mnie
rano z zapowiedzią, bez gorzały nie przychodź, nie wpuszczę. Włóczyłem
się po mieście, aby zorganizować 5 zł, za które mogłem kupić wódkę z
tzw. spirytusu ruskiego a tak naprawdę to, był denaturat. Ilu ludzi ja
błagałem o złotówkę. Najśmieszniejsi byli Ci, co chcieli pomagać,
kupowali jedzenie, namawiali na leczenie. Pod „Biedronką” często
spotykałem młodą kobietę, piękną. Jak mnie ujrzała, kupowała dwie bułki i
konserwę, bez słów, podawała i odchodziła. Kurde ja jedzenia nie
potrzebowałem, pragnąłem się napić. Wlać w siebie wódę, aby móc dalej
funkcjonować. Kiedyś przyszła i nie kupiła nic do jedzenia. Podjechała
samochodem, otworzyła drzwi i powiedziała – wsiadaj, jedziemy. Mnie było
wszystko jedno. Nie mogłem ustać na nogach, bałem się, że znów dostane
padaczki. Dzień był wiosenny, taki przesiąknięty wilgocią, ludzie
chodzili po mieście w oczekiwaniu na słońce i pierwsze gorące dni.
Wsiadłem.
– Milena mam na imię, czas z tym skończyć. Ojciec mi się zapił ci, nie pozwolę. Mój ojciec to „Kulawy Zenek” - oznajmiła.
Znałem go od lat, nie wiedziałem, że ma córkę. Zapił się, znaleźli go w łąkach w drodze na Lubianke.
Miał protezę nogi, stracił ją na kolei. Był na rencie i pił, a co miał
robić? Tak wówczas myślałem. Co można robić na rencie? Poza piciem. To
było nieprawdopodobne. Wiozła mnie, nie wiedziałem gdzie, po drodze
zapytała mnie, czy mam dowód. Odszukałem w kieszeni i wyjąłem.
Uśmiechnęła się do mnie, spojrzała kocim wzrokiem takim samym, jaki ma
Marzena. Krucze czarne włosy mają obie i piękny biust, choć Marzena ma
swoje lata.
– Chcesz się napić? – Zapytała. Aż podskoczyłem z radości.
–
Oczywiście. -Znów się uśmiechnęła. Zajechała pod sklep w Parszowie.
Wysiadła. Za chwile przyniosła ćwiartkę to, znaczy dwusetkę żołądkowej
gorzkiej. Wypiłem na dwa razy – Wiesz, że to ostatnie picie? – Zapytała.
Nie rozumiałem, co mówi. Wspominając to, uśmiechnął się Paweł,
spoglądając w lustro w łazience.
– Kolego jedziemy do Morawicy.
Masz załatwione leczenie. Jest miejsce. Dziś cię dostarczę na detoks.
Nie próbuj uciekać, bo Cię zabije.
-Wyjeżdżając z parkingu,
uderzyło we mnie słońce, przymknąłem oczy. Skąd to słońce, przecież to
był pochmurny dzień? Nie rozumiałem, co mówi, jakie leczenie. Po chuj, do Morawicy. Do samej Morawicy opowiadała swoje życie, teraz to ja nic z tego nie pamiętam.
Zamykając drzwi do mieszkania, powiedział.
- wtedy pod Biedronką zaczęła się droga do tego mieszkania.