Radek Rak Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli

 


 

 

 

 

„Nie ma czarów, są kłamstwa. Zaklinać to kłamać, odczarować – to pokazać prawdę”

 

                Radek Rak w swojej powieści baśniowej pt. Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli, za pomocą realizmu magicznego opowiada historie Jakuba Szeli przywódcy rabacji galicyjskiej z lutego – marca 1846 r. Czerpie z legend, mitów, baśni, przypowieści biblijnych. Fakty historyczne traktuje, jako drogowskazy. Od zarania dziejów ludzie przez historie baśniowe starają się opowiedzieć, ocenić, zrozumieć zaistniałe wydarzenia. Autor w opowieści baśniowej chce zrozumieć, zjawisko niesprawiedliwości społecznej, podziale społeczeństwa na panów i chamów.

Zjawiska magiczne mogą jedynie doprowadzić do zmiany  statutu społecznego. Jakób Szela podąża, wędruje w świat magii, niewyjaśnionych zdarzeń, aby dostąpić możliwości zamiany miejsc, przeistoczenie się z chama w pana. Oto Jakób Szela i Wiktoryn Bogusz, czyli cham i pan zamieniają się miejscami i nikt tego nie dostrzega.  Ludowych opowieści jest wiele, które zajmują się niesprawiedliwością, krzywdą, upokorzeniem, bezsensem życia. Pisarz prowadzi nas przez taką opowieść. Dowodzi, że tylko przypadek decyduje, kim jesteśmy i jakie nasze życie jest.

„Powiadają, że najłatwiej uwierzyć w to, co nieprawdopodobne, i zaakceptować to, czego zaakceptować się nie da”

 

                Jakub Szela galicyjski chłop, który został wykorzystany przez władze zaborowe, aby zapobiec powstaniu narodowemu. Bił się nie o polityczne aspekty, bił się z żalu, nienawiści do panów. Każe ich okrutnie, dokonuje zbrodni niewyobrażalnych. Aby, to zrozumieć, potrzebujemy baśni. Tylko historia faktu takiego zabiegu nie wymaga. Warto przeczytać książkę, choć miejscami gubi się watek, rytm. Czas poświęcony na czytanie pozwala na zrozumienie, choć w mikroskopijnym stopniu ludzką naturę.

 

Zabawa w Nałęczowie. Rozdział piąty.


 

 

Rozdział pierwszy                    Rozdział drugi

Rozdział trzeci                          Rozdział czwarty

 

  Czesał włosy, mokre. Przygładzał odstające kosmyki nad uszami. Za godzinę idzie na spotkanie z Iwoną. Czuje mrowienie w dłoniach, ich lekkie drżenie. Trema, która towarzyszy jego przygotowaniom, staje się nieznośna. Pomyślał o setce dla kurażu. Jednocześnie przypomniał sobie stary rosyjski film o setce dla kurażu. Bohater noweli po wypiciu jednej setki sięga po kolejne i się upija.

        - alkohol teraz nie jest wskazany Paweł – powiedział do siebie, chcąc utwierdzić się w przekonaniu.

          - Napije się z Iwoną, mają tam dobre włoskie wina. Cholera, co to znaczy dobre włoskie wino, ja się nie znam na alkoholach. Pije z rzadka, wręcz jestem abstynentem. Czy to ja mam wybrać trunek? – Pogładził się po lewym policzku. Zawsze tak robił, jak nie znał odpowiedzi.

           - mam nadzieję, iż Iwona nie jest wymagająca i nie zwraca uwagę na konwenanse. Co ja biedny robol mogę zaproponować. Może będą tam jakieś piwa. Może drinki. Niech ona sobie wybierze – machnął ręką, jakby odgonić chciał problematyczne myśli. Podrapał się po jądrach.

           - swędzą jak psie jaja. Znów się dobrze nie podmyłem- z nerwami zaczął się rozbierać i wszedł jeszcze raz pod prysznic. Spłukał ciało jeszcze raz.

          Dzień był piękny. Jak w wierszach Leśmiana. Zapach wiosenny rozchodził się po skwerach. Ptaki wesoło śpiewał, jakby chciały dać otuchy Pawłowi. Szedł na randkę, taką prawdziwą.  Spotkania z Marzeną się nie liczą.

                Zakładał koszule, kupioną na tę okazję.

           - cholera znów za duża. Czy ja kiedyś kupię sobie dopasowane ubranie? Jak nie za duże to za małe. Teraz, które spodnie do tej koszuli założyć. Jaki ona ma kolor. Szary. To spodnie rude nie pasują? Dżinsy. Te będą najlepsze. Skarpety czarne. Buty znów mam rude. Cholera. Jak dobrać te kolory. Jak to robią kobiet, że im wszystko pasuje. Założę trampki.

                Przed klatką schodową, po wyjściu z mieszkania wciągnął mocno powietrze rozedrgane, wiosenne, pełne aromatu budzącej się przyrody. Lubił osiedle, na którym mieszka, na uboczu Starachowic, pełne zieleni. Stare osiedle. Szedł i wspominał sen, który miał kilka dni temu. Dziwny niepojęty, zatrważający. Mocno go poruszył, zdziwił. Nie pierwszy to raz.

                - kurczę, czemu mi się śniło dziecko, dziewczynka, mała. Rozbierała się, a ja się tym podniecałem. Stało się coś ze mną. Skąd taki sen – stanął na przejściu dla pieszych. Wolał puścić samochód niż korzystać z przywileju pierwszeństwa.

                - Od lat nie miałem snów erotycznych, z dzieckiem. Starzeje się i coś robi się mi w głowę. Może to, dlatego, że nie kocham się. Za dużo testosteronu, czy jak – rozmyślania o śnie wybiły go z dobrego nastroju. Połączył się ze stresem związany z randką.

                - jeżeli jeszcze raz mi się przyśni dziecko, muszę? Cholera, może to jest związane z nagłośnieniem problemów z pedofilią. Nie jestem księdzem! To oni mają pomieszane w garach. Mnie to nie dotyczy. Nigdy nie kochałem się z dzieckiem. No nie Agnieszka miała, no ile miała lat, 16, ja miałem już skończone 18. Kurczę to nie pedofilia. Skąd u mnie znów ten sen- rozmyślał tak o śnie, który o dziwo dokładnie pamiętał. Dziewczynka huśtała się na huśtawce, rozwiane piękne blond włosy, rozpuszczane, słomkowy kolor. Usta delikatne jak muśniecie lekkiego zefira. Ramiączka letniej sukienki lekko zwisało na ramieniu. Materiał zaginał się, odsłania sutki. Kiedy huśtawka unosiła się, ku błękitnemu niebu odsłaniała, swoje różowe majteczki. Głośno się śmiała. Bujała ją koleżanka. Wyższa i tęższa. Z zaznaczonymi piersiami. Paweł ignorował jej widok. Skupiła się na obserwowaniu roześmianej małej blondyneczki z zawadiackim uśmiechem. Wyobrażał sobie, jak dotyka delikatnych ramion, wiotkich jak kłosy zbóż na polu poruszanych przez gorące letnie powietrze. Spocone włosy pachną lawendą. Zapragnął dotknąć stóp, oprószonych delikatnym rzecznym piachem. Podążać palcem w kierunku kolan.

                Przed lokalem stała Iwona. Paweł na jej widok się zachwycił. Rozterki rozwiały się. Jak tylko zobaczyła Pawła ręką, skinęła na stoli, który stał na zewnątrz pod ogromnym parasolem. Słońce już szło w zachodnie rubieże. Delikatnie muskało róg stołu. Paweł skinął z daleko głową. Poczuł jak stres i nerwy mijają.

                Cześć – wyciągnęła rękę.

                - cześć – odpowiedział. Chciał podejść i osunąć się krzesło, aby Iwona wygodnie usiadła, zrobił to niezdarnie. Iwona się uśmiechnęła i sam przesunęła siedzenie. Pawła niezdarność to jego popisowy numer, wiecznie upaćkany jedzeniem, rozlewający i kruszący potrawy. Teraz już wiedział, że nie będzie inaczej na spotkaniu. Zrobił się czerwony. Czuł, jak gorąco bije po skroniach. Iwona zaczęła się głośno śmiać. Chwyciła go za dłoń opartą o blat stołu.

 

Jemes Cameron zaprosił nas w swoim filmie Avatar. Istota wody, do świata idealnego

               


 

             Jemes Cameron zaprosił na w swoim filmie Avatar. Istota wody, do świata idealnego. Co nie znaczy, że bez problemowego. Opowieść, baśń filmowa nie odbiega od innych tego typu produkcji. W fabule nie ma nic oryginalnego. Pomimo to film zachwyca. Rozpoczynając od uczuć, które są zgromadzone w pełnej palecie,  gniew, radość, strach, współczucie po wzruszenie. Mnie jednak zaciekawił przekaz, apel wyrażony w filmie o wspólnocie międzygatunkowej i miedzy rasowej. Obecny czas przepełniony do granic wytrzymałości  ideami konfrontacji, odrzucenia inności, braku tolerancji, rasizmu, fundamentalizmu religijnego. Głos z obrazu jasno i dobitnie mówi, co tak naprawdę jest ważne w naszym istnieniu na ziemi. Trzygodzinna opowieść, którą w głównej mierze oglądają młodzi ludzie, choć banalna i bez oryginalnego rysu jest znakomita. Trzeba ratować planet, aby dalej mieć takie piękne wody, rafy, florę i faunę.

                Oczywiście Jemes Cameron w filmie przedstawił wzór rodziny. Oto Jake Sully (Sam Worthington) musi ratować bliskich przed złym człowiekiem, pułkownikiem Miles Quaritche (Stephan Lang), ucieka z żoną Ncytiri (Zoe Suldanu) i dziećmi. Uchodźstwo jest wędrówką po planecie i przebywaniem u innego plemienia, gdzie pomimo różnic są bratersko przyjęci. Wspólnie walczą ze złem, którego doświadczają od innego gatunku.

                Trzy godziny w kinie nie jest zmarnowane. Warto iść i podziwiać możliwości techniczne współczesnego kina. Po wyjściu trzeba się rozejrzeć wkoło siebie i podjąć wyzwania ratowania naszej planety.

 

Polecane

Twarzą w twarz z wyzwaniami: Nowa droga Starachowic po wyborach

                  Wybory za nami, rozpoczęły się kłótnie o podział politycznego stołu. W Radzie Miasta jest wszystko jasne. W Powiecie b...