Paweł stał na
„kole fortuny”. Deszcz siąpił, chmury o kształcie głazów przetaczały się po
niebie. Słonice schowane za nimi nie wyłaniało się na jedną nawet chwile.
Deszcz drobnymi kroplami otaczał całą przestrzeń. Paweł oparty o ścianę budynku
patrzył na ludzi wchodzących i wychodzących ze sklepu Nowaka. Marzył o znajomym,
który poratowałby groszem na piwo i papierosa. Dłuższą chwilę czekał, zaczął
się niecierpliwić.
- k***a nikt nie przychodzi. Tkwię tu już tyle. K***a, co za
dzień. Ten deszcz jeszcze siąpi. Przemokłem do suchej nitki. Nie mogę wejść do sklepu,
bo Nowak jeszcze nie wyszedł. Skurwiel wygania, nie pozwala postać i ogrzać
się.
Paweł z oddali
zobaczył zbliżające się znów Stasia.
- k***a znów On. Będzie gadał o tym AA, że mu życie uratował
i mnie będzie namawiał do zaprzestania picia. Przecież wiadomo, że kto pije i
pali będzie robił to nadal. On też niedługo będzie pił. Znam ich wszystkich,
stają się świętoszkami, a później chlają jak talala.
By uniknąć
spotkania, wszedł w bramę. Oparł plecy o zimny śliski mur. Zamalowany farba
olejną. Czół zapach moczu. Zamknął oczy i wyobrażał sobie miłe chwile, jakie mogłyby go spotkać. We wszystkich z nich pierwszoplanową rolę odgrywał alkohol
pod wszystkimi postaciami. Widział się nad wodą, tu niedaleko, jak łowi ryby i
siąpi zimne piwo. Albo siedzieć w knajpie i piękna kelnerka podaje zimne piwo.
Jego marzenia przerwało skrzypnięcie drzwi. Do środka weszła mieszkanka
kamienicy, z pogardą omiotła wzrokiem Pawła.
- da pani 2 zł- Zagadnął Paweł
- oj dziecko. Dziecko, co z ciebie się zrobiło – powiedziała Staruszka.
Otworzyła torebkę i z portfela wyjęła 2 zł i podała Pawłowi.
- dziękuje bardzo – Paweł uchwycił bilon i wybiegł z bramy.
Od razu skierował się do sklepu. Kupił butelkę piwa. Po wyjściu ze sklepu
pierwszego lepszego przechodnia poprosił o papierosa i o dziwo dostał.
Sprzyjało mu szczęście. Poszedł za sklep, by nikt mu nie przeszkadzał w wypiciu
piwa.
- k***a jest dobrze – powiedział Paweł po pierwszym łyku –
teraz mogę czekać na przyjście kolegów – zapalił papierosa – poczuł się o wiele
lepiej, nawet deszcz mu przestał przeszkadzać. – Będę żył. Dziś jest poniedziałek,
koło południa przyjdzie Dziobaty. On zawsze ma pieniądze. O! Może załatwi robotę,
przy jakiejś rozbiórce? Będzie dobrze – sączył piwo.
Po niebie kłębiły się stalowe rumaki, otwierając, co chwile słońce,
które chciało przekazać promienie nadziei. Paweł zadowolony z obrotu sprawy
siedział na starej skrzynce na owoce. Piwo powali się, kończyło, a Dziobatego nie
było. Zaczął Go to martwić.
- k***a znów będę musiał wyjść przed sklep i sępić od ludzi.