Wędrówka przez Świętokrzyskie — wokół Starachowic

 



„No to w drogę”, wypowiadam, zakładając plecak na ramiona. Pogoda od rana uśmiecha się do mnie. Będzie gorąco. Nigdy nie jest idealnie, ale też nigdy nie ma złej pogody do podróżowania. Tym razem do początku wędrówki dojeżdżam koleją. W zakamarkach pamięci szukam dnia, kiedy ostatni raz jechałem pociągiem. Trzeba sięgać dziesiątki lat wstecz. Z biletem zakupionym u konduktora zasiadam wygodnie, za oknem wije się Kamienna.


 

Berezów – stacja końcowa. Szlak niebieski prowadzi w stronę Michniowa. Dziś muzeum  Mauzoleum Mariologii Wsi Polskiej nie odwiedzę, będę przed jego otwarciem. Zawsze mówię: „następnym razem” i nie wiem, kiedy to nastąpi, czy w ogóle nastąpi. Idąc przez wieś, poszukuję powidoków tamtych wydarzeń: drżenia powietrza, promieni słonecznych, szumu drzew, potu na skroniach, budzącego się dnia tragicznego. Dwa dni okupacji pastwili się nad wsią, ludzkim istnieniem, życiem. Podskórnie, wyczuwam drżenie tamtych wydarzeń. Bestialstwo jest w każdym z nas?


 

Szlak prowadzi obok muzeum, zatrzymuję się, rozmyślam. Dalej w drogę do Kamienia Michnowskiego – wypiętrzenia piaskowca. W stronę podnóża Puszczy Świętokrzyskiej, która skrywa sporo takich miejsc. Niedaleko znajdują się skałki: Starachowickie, Adamowskie, Kryneckie, Rudzkie. Dalej na zachód skałki Niekłańskie, zwane piekłem. Las sosnowy, drogi bagniste. Zawsze w swoich opowieściach piszę o moim przekonaniu o większej ważności drogi, a nie celu.


 

Kieruję się szlakiem w stronę Wykusu, polany dawnego obozu partyzanckiego. Tu Ponury, dowódca wojskowy, rozporządzał żołnierzami leśnymi, prowadził stąd walki, ukrywał się w leśnych odstępach. Michniów spalony został przez okupanta jako kara za jego działania. Czas zmienia postrzeganie, ocenianie. Padają trudne pytania. Odpowiedzi nigdy nie znajdziemy. Nie czas i miejsce pisać o innym spojrzeniu historyków na wojenne wydarzenia. Powód odwołania Ponurego z placówki do innych rejonów walk do końca nie jest wyjaśniony. Lasy podpowiadają inne wyjaśnienie – Ponury był za surowy dla podwładnych i nie liczył się z ludnością okoliczną.


 

Las pusty, bez ludzi, pilarzy nie słychać. W ciszy leśnej pełnej muzyki przyrody maszeruję. To niegórskie chodzenie, więc zmęczenie jest małe. Zaduma przychodzi pomimo tego niepostrzeżenie. Myśli krążą wokół drugiej wojny światowej. Bodźce uruchamiają wyobrażenie. Idę leśną drogą do oddziału, niosę meldunek. Mam dziewiętnaście lat, niedawno pracowałem w hucie, odbijałem odkuwki. Mówili: „trzymaj się roboty, huta to dobra karmicielka”. Szukałem mieszkania w domkach stojących w Starachowicach Dolnych, chciałem zostawić wieś, ojca, który od rana gderał i przeklinał. Wojna zmieniła moje plany, wszystko prysnęło, rozbiegły się marzenia. Z ojcem poszliśmy kraść drzewo, niemiecki patrol naszedł nas, gdy wychodziliśmy z lasu z siekierami. Uciekałem co tchu. Udało się. Wyjście było jedno – iść do Ponurego, ukrywać się i walczyć. Ojca wysłali do obozu.


 

Docieram do Burzącego Stoku, postanawiam odpocząć, posilić się przed dalszą drogą. Przyglądam się bijącemu źródłu. Piję wodę wytryskującą z ziemskich otchłani. Ile lat trwa proces, podróż wody od stanu deszczu do stanu źródła bijącego? Gejzery piasku układają się we wróżbę nie do odczytania. Słońce przebija się przez igliwie, gra promieniami po wodzie. Pięknie jest, czy trzeba mi czegoś więcej?

W ciągu godziny docieram do polany Wykus. Cisza i spokój. Krótka modlitwa za tych, którzy krew przelali za naszą wolność. Czytam nazwiska – pamiątka młodych ludzi.

Moje wędrowanie idzie już znanym szlakiem, który wiele razy przechodziłem, idąc od strony Starachowic. Wracam. To już marsz techniczny. W nim jest tylko zmęczenie. Zaduma została w Rezerwacie Wykus. Wrócę tu, bo warto. Urok polany i lasów jest przeogromny.

Starachowice to świetna baza wypadowa na wędrówki leśne. Korzystając ze szlaków PTTK, można z naszego miasta dotrzeć na Święty Krzyż, Iłży, Ostrowca Świętokrzyskiego, Skarżyska-Kamiennej. Odwiedzając przy okazji wiele miejsc opowiadających naszą historie. Warto.

Refleksje nad przemianami mojego miasta: Spacer po Starachowicach

 


 


Lubię spacerować po moim mieście. Tu się urodziłem i całe życie mieszkam. Tylko okres służby wojskowej spędziłem poza Starachowicami. Ostatnio przechadzałem się ulicami Staszica i Marszałka Piłsudskiego, zatrzymałem się przy sklepie na Majówce, a potem wędrowałem po ukochanych Starachowicach Dolnych. Kiedyś były to tętniące życiem centrum przesiadkowe, dziś to zamierająca dzielnica. Mam nadzieję, że po wybudowaniu wiaduktu nadejdzie czas na nową wizję tego miejsca.

Starachowice zmieniają się na moich oczach. Pozyskiwane środki zewnętrzne i budżet miejski przyczyniają się do tych zmian. Nasze drogi są jednymi z najlepszych w okolicy, a lada miesiąc, lada rok ukończone zostaną budowy dwóch obwodnic i wiaduktu. Potrzebujemy jeszcze łącznika obwodnicy Wąchocka i Starachowic – dlaczego nie zaprojektowano go od razu z budową obwodnic? Uwolnienie ul. Radomskiej od korków to kolejne wyzwanie dla naszego magistratu.

Spacerując po mieście, zarówno fizycznie, jak i w moich wspomnieniach, szukam jego centrum. Kiedyś Wierzbnik skupiał się wokół Rynku i ulicy Marszałka Piłsudskiego. Było to typowe miasto prowincjonalne, ze swoim unikalnym klimatem. Starachowice powstawały bez planu i założeń, co odbija się czkawką dzisiaj. Próbowano tworzyć centrum miasta na al. Manifestu Lipcowego, a koncepcja ul. Staszica również nie wypaliła.

Niestety, biznes w naszym mieście zamiera. Lokalne marki zamykają swoje podwoje. Sieć sklepów spożywczych, kilka sklepów meblowych, warsztaty usługowe – zanim te miejsca zostaną wypełnione, minie kilka lat. Starachowice Dolne zamierają, podobnie jak ul. Piłsudskiego. Budowa wielkomiejskiego parkingu okazała się błędem. Komunikacyjne centrum powinno być przy stacji Starachowice Wschodnie. Obserwuję jak lombard czy bar z golonką oraz sprzedawca potraw z kurczaka znikają z dzielnicy mojego dzieciństwa. Przyszłe władze miasta będą musiały zająć się tym problemem z troską i zaangażowaniem. Dlaczego piszę „przyszłe”? Obecny Prezydent już planuje dalszą karierę polityczną.

121 lat temu przez Wierzbnik i Starachowice przeszedł kataklizm, który mocno wpłynął na rozwój gospodarczy całej doliny Kamiennej. Rzeka, zwykle niepozorna, pokazała wtedy swoje groźne oblicze. Zniszczyła zakłady na przestrzeni wielu kilometrów wzdłuż swojego koryta, z których wielu nie odbudowano. Dało to jednak impuls do przebudowy huty i budowy nowego zakładu mechanicznego. Jak mówi stare przysłowie: „nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło”. Warto obejrzeć fotografie z tamtej tragedii i przeczytać relacje w prasie krajowej, aby zrozumieć ogrom tamtych wydarzeń.

Konkurs na budżet obywatelski został otwarty, a propozycje wpłynęły do urzędu. Zastanawiam się jednak – jak mają się poprzednie realizacje budżetu obywatelskiego? Czytając wiele propozycji związanych ze szkołami, nasunęła mi się pewna myśl – czy dyrekcje szkół pod cichą podpowiedzią magistratu namówiły rodziców uczniów do składania tych propozycji? Zadania związane ze szkołami powinny być uwzględnione w budżecie miejskim. Plac minigolfa koło Pałacyku to pomysł nietrafiony. Mamy plac koło galerii Skałka oraz przy ul. Na Szlakowisku – tam powinny być umiejscowione takie atrakcje.

Starachowice to miasto pełne wspomnień i emocji. Chociaż przechodzi wiele zmian, zarówno dobrych, jak i tych mniej udanych, wierzę, że przyszłość przyniesie nam nowe, pozytywne rozwiązania.

Moja wyprawa po Beskidzie Wyspowym

 



Po raz pierwszy odwiedziłem Beskid Wyspowy. Sto dwa wulkany, ponad setka szczytów, bez połonin i przestrzeni. Wejście i zejście, sporo przewyższeń. Góry niskie, zalesione, spokojne, niezadeptane.


 

 

Rozpoczynam od Mogielicy. Wyruszam z parkingu obok ośrodka zdrowia w wiosce Jurków. Spokojne miejsce, Samochód bez stresu, mógł czekać na moją skromną osobę. Hej, w drogę! Wspinanie, pokonywanie czasu i przestrzeni. Zdziwiła mnie duża liczba psów chodzących przed posesjami. Strach! A nuż nie spodobam się miejscowym czworonogom.


 

 

W wędrówce ważnym elementem jest pogoda. Mnie sprzyja. Pochmurny nieboskłon, wilgotno, dość ciepło. Czyli brak konkurencji turystycznej. Jestem turystycznym egoistą. Lubię mieć góry dla siebie. Trudno takie znaleźć. Wybieram miesiące nie urlopowe, trasy mało uczęszczane. Pragnę spokoju, ciszy, wejścia w naturę otaczającą mnie. Samotne wędrówki wielogodzinne bez słów, zdań rzucanych do drugiej osoby. Rozmawiam ze sobą, miła pogawędka, niekiedy kłótnia.


 

 

Zgodnie z informacjami o górze bardzo szybko rozpoczyna się ostre wspinanie. Oczywiście, mierząc miarą osobistą. Każdy turysta ma swój kaliber. Mój woła: nic na siłę.

Z drzew skapuje rosa i krople deszczu. Ptaki o imionach mi nieznanych wyśpiewują rytm wędrówki. Pot powoli wydobywa się z porów, przykleja się do ubrania, które nie jest specjalistyczne, w przeciętnej cenie, bez znaczków firmowych. Idę. W tym upatruję moją radość.

Rozmyślania, dziś kłótnia. Czy ludzkość zatrzyma się i powie: dość, już nie będzie więcej, szybciej, wyżej? Wystarczy to, co mamy. Homo sapiens oparł istnienie na ciągłym rozwoju. Dochodzimy do granicy, już za zakrętem przyjdzie schodzić ze szczytu cywilizacyjnego. Rozpocząć okres zaczynający się od słowa „wystarczy".

Idę, filozofuję jako myśliciel chłopski bez wykształcenia. Wokół las bukowy, świerkowy i sosnowy. Szlakiem płynie strumyk utworzony z deszczu spadłego w nocy. Natura nie biegnie, nie chce więcej, szybciej, wyżej. Ona jest. Strumyk powstały z deszczu jest raz mniejszy, to znów większy. Nie determinuje go gradacja, skala, miara. To my, ludzie, odmiennie od całej natury ścigamy się ze sobą, nie oszczędzamy Matki Natury.

Mój styl chodzenia dla idei turystyki propagowanej w mediach, spotach reklamowych, nie ma sensu. Bicie rekordów szybkości wejścia mnie nie interesuje, ilość zdobytych szczytów mnie nie interesuje, wysokość nie wpływa na moje samopoczucie. Strój na wędrówkę kupiony wiele lat temu w sklepie osiedlowym. Skarpety kupione na targu, produkowane w Azji, niebambusowe. Bo w chodzeniu chodzi o chwilę.

Mogielica pokazuje swój szczyt. Aby zaspokoić potrzeby pięknych widoków, stoi na niej wieża widokowa. Pochmurny dzień nie sprzyja obserwacji. Może jutro dostanę szansę zadumać się nad widokiem przestrzeni. Schodzę przez las pokryty pierzyną chmur i wilgocią. Pogoda czysto jesienna, zastanawiam się nad włączeniem czołówki. Monotonia rozbijana śliską nawierzchnią, skupienie na schodzeniu.

Chodząc, otrzymuję bodźce: widok, dotyk, zapach, dźwięk. Tak mocno to we mnie wchodzi i jest we mnie, że nie mogę się tym dzielić z innymi. Możliwość podzielenia się opisem wędrówki jest bardzo trudna. Proponuję ubrać wygodne buty, wyjść przed dom, określić kierunek i iść. Ręczę, że po kilku kilometrach narkotyk wędrowania rozpocznie penetrowanie świadomości, a to krok do zanurzenia się w sobie. Warto.

Na kwaterze rozkładam przemoczone ubrania. Jutro uderzam na Ćwilin i Śnieżnicę.



Polecane

Recenzja spektaklu „Dowód na istnienie drugiego”

                                                                                               Zdjęcie TVP        Spektakl „Dowód na i...