Dramat Tankreda Dorosta pt. „Ja Feuerbach”.




        Piotr Fronczewski podjął się reżyserii i zagrania głównej roli w  sztuce niemieckiego dramaturga Tankreda Dorosta pt. „Ja Feuerbach”.

        Dramat  to wręcz monodram, gdzie aktor ma możliwość wykazania się swym kunsztem. Poprzednim aktorem, który zmierzył, się ze spektaklem był, nieodżałowany Tadeusz Łomnicki.
        Sztuka opowiada nam o podstarzałym aktorze pragnącym po latach powrócić na deski teatru. Pragnienie grania na tyle jest mocne, że aktor ze znakomitą przeszłością godzi się na casting do roli. Reżyser nie przyjmuje bohatera a jedynie jego młody asystent (Grzegorz Damięcki), który reprezentuje  gniewne pokolenie niemające szacunku dla starych artystów. Feuerbach na scenie stara się przekonać asystenta do swojej osoby, opowiadając o wizji teatru i wykazując swój kunszt aktorski. Potrafi dzięki jednemu rekwizytowi, jakim jest krzesło pięknie opowiadać  historie. Miejscami widz gubi się w opowiadaniu bohatera, czy to gra a może opowieść o życiu wielkiego aktora.
        Sztuka opowiada o trudnościach powrotu do poprzedniej formy. O zmianach w teatrze. O młodym pokoleniu dążących do zmian nawet kosztem starych autorytetów w panteonie aktorów, jak i reżyserów.
        Dla samej gry znakomitego aktora, czyli Piotra Fronczewskiego warto obejrzeć przestawienie. Można pokusić się powiedzeniu, że Piotr Fronczewski gra siebie. Od lat aktor omijany i nadal oczekujący zagrania wielkiej roli teatralnej.
        Spektakl jest dostępny na portalu Ninateka.

O. Ludwik Wiśniewski „Blask wolności”, warto przeczytać



           
Człowiek wierzący powinien z powagą zapoznać się z nauczaniem Kościoła, ale jeśli jego sumienie nie jest w stanie zobaczyć w nim dobra, powinien postąpić wbrew niemu. Sumienie będące w kolizji z Magisterium nie musi być zresztą błędne. Jesteśmy w drodze. Boże wezwania widzimy coraz pełniej. Duch Święty może przemówić do indywidualnego człowieka.

o. Ludwik Wiśniewski OP
                Bywa tak w moim życiu, że porywam się z „motyką na księżyc”. Bez przygotowania sięgnąłem do publikacji Tygodnika Powszechnego autorstwa O. Ludwika Wiśniewskiego pt. „Blask wolności”.

                Czytając esej o. Wiśniewskiego, nie mogłem wyjść, ze zadziwienia. To co, układałem swojej  robotniczej głowie, jest prawdą. We mnie jest prawo. Moralność  pochodzie z bezmiaru wszechświata i jest moim nieodłącznym elementem. Narodziłem się dzięki prawu Boskiemu i posiadam je od narodzenia. 

                Pisze te słowa nie będąc  w 100% pewny wniosków. Wśród filozofów od wieków jest spór, o ludzkie sumienie, a my maluczcy odczuwamy to instynktownie. Przychodzi, mi namyśl moja ukochana Babcia, która nauczyła się czytać w ciągu pół roku, chodząc do szkoły elementarnej. Czytała jedynie dwa modlitewniki, czyli miała bardzo niewielką wiedzę czerpaną ze źródeł innych niż własne życie. Wyznacznikiem poprawności życiowej zawsze dla niej było sumienie. Ojciec Ludwik potwierdził nauki mojej kochanej Babci. Dla takich chwil warto żyć, ktoś powiedział i ja to potwierdzam.

                Doznałem jeszcze jednego olśnienia, czytając „Blask wolności” mianowicie, zrozumiałem przyczynę mojej decyzji co do leczenia się z alkoholizmu. Chorzy mówią, że trzeba sięgnąć dna, aby się odbić i przestać pić. Moim dnem było utrata wolności. Przepijając wolność, traciłem moralność. Człowiek bez wolności nie może istnieć. Oczywiście musi wpierw to sobie uzmysłowić,  u mnie to nastąpiło.

                Och wyobraziłem sobie teraz śmiech ludzi z wiedzą umożliwiającą czytanie dzieł filozoficznych. Proszę, nie odmawiajcie nam maluczkim czynienie zachwytu nad światem. No cóż, jestem „chłopskim filozofem” i pozwólcie mi nim zostać na dalsze życie. Błądzę i klucze, odkrywam odkryte i ciągle chce mi się żyć. Moje sumienie mówi mi, to dobre jest. Dzięki ci o. Ludwiku za chwile zadumy nad Twym dziełem i przepraszam, że nie wszystko zrozumiałem.

                Książka warta poświęcenia kilku chwil, by zapoznać się z punktem widzenia Ojca. Tekst jest pisany językiem zrozumiałym nie  tylko dla zawodowców. Po prostu warto przeczytać.

12 Kroków i 12 Tradycji kanon Wspólnoty AA



              

   Przeczytałem książkę „12 Kroków i 12 Tradycji” rozprowadzaną przez środowisko Anonimowych Alkoholików. W prostych zasadach dwunastu krokowych autorzy (pierwsi Anonimowi Alkoholicy) przestawiają nam sposób radzenia sobie z nałogiem alkoholowym i w podobny sposób zasady działania grup AA.

                Wręcz jest to nieprawdopodobne, że zasady zapisane w prosty sposób bez zbędnego udziwniania i wprowadzania teorii naukowych pomagają milionom alkoholików na całym świecie. Osoba, która największe piętno odbiła, na powstawaniu grup AA był Bili W., to On  zaobserwował zasadę wzajemnej pomocy alkoholików w przezwyciężaniu choroby.

                Każdy krok jest kolejnym etapem poznawania siebie, zawierzenia Sile Wyższej, jak i Bogu, rozliczeniu się z przeszłością.  Poznaniu siebie, a następnie podjęcie trudu zmian wad, które zaprowadziły chorego w szpony alkoholu. Po swoistym katharsis następuje czas życia zgodnie z zasadami miłości bliźniego.

                W zasadach 12 kroków jest najmniej mowa o alkoholu, to jest zastanawiające. We wszelkich terapiach nacisk jest kładziony na utrzymaniu abstynencji, a u Anonimowych Alkoholików bardzo szybko przechodzi się do rozwoju duchowego i na to kładziony jest największy nacisk. Żyjąc zgodnie z prawami natury, rozwijając swoją osobę alkoholik, oddala od siebie nawrót choroby.

                Przechodząc kolejne kroki, alkoholik poznaje siebie, akceptuje, a następnie rozpoczyna zmianę. Powierza się opiece Boga i Sile Wyższej. Te dwa duchowe elementy są osią sukcesu Anonimowych Alkoholików. Przeświadczenie, że tak naprawdę nic od nas, nie zależy, daje siłę do rozwoju, a co za tym idzie do trzeźwego życia. 

                Drugi człon książki 12 Tradycji to zbiór zasad działania grup AA. Podobnie jak powyżej najmniej jest mowa o alkoholizmie, a skupia się na jednym zadaniu niesienia posłania tak, aby przyciągać innych cierpiących, by mogli odczuć ulgę. Każda tradycja zwraca uwagę na czyhające zagrożenia, które mogą zakłócić działanie grupy. Wskazuje zagrożenia, ze strony materialnej, jak i ze strony członków z wygórowanymi ambicjami. Przestrzega przed uwikłanie się polityczne czy organizacyjne z innymi pokrewnymi stowarzyszeniami.

                Książka jest obowiązkowo do przeczytania przez trzeźwiejącego alkoholika. Polecam ją również osobą pragnących pogłębić swoją osobowość.

                Zadziwiające jest uczynienie z tak prostych zasad stylu życia, który pozwala trzeźwieć milionom alkoholików na całym świecie.

Multiinstrumentalista Józef Skrzek



                
Mój romans z muzyką Józefa Skrzeka rozpoczął się niewinnym zakupem w 1980 r. płyty "Ojciec Chrzestny Dominika" jest to solowe dzieło multiinstrumentalisty. Od pierwszego słuchania pokochałem muzykę Józefa Skrzeka.

                Zacząłem gromadzić i poznawać muzykę. Poznałem,  zespól SBB pierwotnie znany, jako Silesia Blues Band nie raz tłumaczono nazwę jako „szukaj, burz, buduj”. Członkiem zespołu od lat jest Antymos Apostoliakis, który gra  na gitarze.

                Józef Skrzek to prekursor muzyki organowej połączonej mocnym brzmieniem rockowym. Oryginalność muzyki przysporzyła mu sławy w całej Europie. Już w latach 70. był zapraszany na wiele festiwali  i koncertów w europie zachodniej. Tworzona przez Józefa Skrzeka nowa „formuła muzyki uniwersalnej” od lat jest kochana przez fanów.

                Józef Skrzek to wielki wirtuoz niebojący się eksperymentować. Do tworzenia muzyki wykorzystał wiele instrumentów. Łączy tradycyjne organy piszczałkowe z instrumentami elektronicznymi. W rozbudowanej formie muzycznej maluje obrazy, pejzaże. Ubarwia nam świat. Muzyka w swoim przekazie jest energetyczna, a zarazem sentymentalna. Każdy dźwięk jest przemyślany. Dzieła muzyka są spójne jak dobre opowiadanie.

                Józef Skrzek nie ogranicza się tylko do tworzenia muzyki na płyty, ale pisze ją również dla filmu, teatru, opery, jak również na potrzeby sakralne. Ogromne na mnie wrażenie zrobił koncert dla papieża Jana Pawła II z wykorzystaniem wierszy Karola Wojtyły.

                Pisze ten tekst, aby koleiny raz pokazać, jak dużo utraciłem przez picie. Ostatnimi laty bardzo ograniczyłem słuchania muzyki, byłem skupiony na zaspokajaniu swoich potrzeb w postaci alkoholu. Teraz kiedy jestem trzeźwy, wracam do muzyki Józefa Skrzeka.

                Wiele jest miejsc, dzieł artystycznych, które pragnę sobie przypomnieć lub poznać teraz kiedy jestem trzeźwy.

Ostatni dzień picia



Wyjrzałem przez okno. Aura była niesprzyjająca. Krople deszczu wolno opadały. Słońce ze strachu, aby, nie zmoknąć nie wychyliło swej twarzy. Ci, co mieli iść do pracy to, uczynili. Pozostali poukrywani w czterech ścianach oczekiwali rozpogodzenia.  Czułem się senny. Głowa ciężka od wypitego alkoholu. A jaka była wczoraj pogoda, zadałem sobie pytanie? Obserwując widok z okna, wysilałem swoją pamięć, by odnalazła wczorajszą pogodę. Niestety moja pamięć jest zawodna.

         Od 25 lat co dzień, no prawie co dzień, wyglądam przez okno, oczami przeczesuje okolice. Moją ciekawość zaspakaja tylko widok kolegów, kompanów od spędzania dnia. 
       Siadłem w fotelu. Naprzeciw na ścianie wiszą pamiątki z górskich wędrówek. Moje ukochane Bieszczady. Zamknąłem oczy. Widziałem piękną Połoninę Caryńską. Czułem ten zapach czosnku niedźwiedziego. Słońce muska rozwiane włosy. Och kiedy ja tam byłem?  Zadaje sobie pytanie, na które nie znam odpowiedzi. W wyobraźni dotykam gładkie kamienie, przez wiatry uformowane. Głaszczę miejsca ostre. Kamienie w swej pamięci mają każdego piechura. Dostawiam ucho do jednego z nich, pragnę usłyszeć opowieść dającą nadzieje.

 Siedzę  z zamkniętymi oczami. Przychodzą, są już myśli. Gdzie jest mój ukochany trunek? Gdzie wczoraj schowałem ostatnią setkę. Idę do przedpokoju otwieram pawlacz. Stoi dumna setka żytniówki. Delikatnie odkręcam nakrętkę. Wącham, by wywołać odruch wymiotny. Żołądek nie reaguje. Postanawiam upić łyk, by organizm zareagował. Czemu tak robię? Wypicie całej butelki naraz może spowodować wymioty. Szkoda tak dobrego trunku. Pije niewielką kroplę. Dostaje torsji, choć żołądek jest pusty. Usmarkany wyprostowuje się, przerażający widok   w lustrze. Glut przy nosie, zarośnięty, opuchnięty, czerwony na twarzy. Głowa podskakuje od torsji. Zamykam oczy. Dłoniom wycieram smarki. Później garść obcieram o spodnie. Szybki, ruchem podnoszę butelkę do ust. Pije jednym łykiem. Jest. Tak, jest, dociera do mnie ciepło trunku szlachetnego, w którym jest całe dobro świata i niestety też w płynie błękitnym jest zło owego. Rękami opieram się o komodę. Delektuję się ciepłem rozchodzącym się po  ciele. Już jest w  żołądku, jeszcze chwila będzie wódka płynęła we krwi. Jaka pogoda była wczoraj staje się nieważne. Obecna nieistotna jest. Wbijam się w fotel. Rękę wkładam w spodnie, żongluje jądrami. Teraz mogę stanąć, ze słońcem w twarzą w twarz.  Mam siłę, by pokonać Gołotę. Rozpiera mnie energia. Wódka już dociera do mózgu.

Przychodzi myśl jak nieznany ptak. Kołuje nad głową. To ostatnia setka była. Wykrzykuję!!! Wstając, wyciągam rękę ze spodni. Rozglądam się po pokoju. Widok przerażający. Meble z lat 70 XX wieku. Jeszcze po rodzicach. Wokół walają się puste butelki po różnych trunkach. To wszystko nieważne jest. Muszę działać, od dziś nie pije. Od teraz. To pierwsze sekundy życia w abstynencji. Dostaje ogromnej ochoty do działania. Co się robi w trzeźwym życiu? Znów zadaje sobie trudne pytanie.

Wykorzystuje monet działania alkoholu. Postanawiam umyć się, ogolić, założyć czystą koszulę. Chce spojrzeć w lustro i nie bać się.    
       Czuje jak płynie ciepła woda po moim ciele. Delikatnie głaszczę moje wiotkie ramiona. Obmywa rzęsy. Dociera do miejsc intymnych, rozbija złogi brudu tygodniowego. Może dłuższego? Staram się skupić na czynności. W każdej chwili mogę paść na ryj. Golenie to jazda figurowa na lodzie. Palce sztywne, dłoń drżące. Maszynka wyposażona w ostre ostrze. Z całych sił skupiam się na czynności. Przez okno wpada muzyka ulicy. Powoli gole swoje policzki. Od dziś. Tak właśnie od dziś podążę droga trzeźwości. Zero alkoholu. Ręcznikiem wycieram twarz. Odkładam go na wieszak,  staje przed lustrem. Widzę zapuchniętą, czerwoną twarz pijaka. Gówno dała ta metamorfoza. Nadal jestem tym zimnym pijakiem Pawłem, który nigdy się nie zmieni. Opieram czoło o lustro, wyrzekam Bogu. Idę w miasto.

Polecane

Twarzą w twarz z wyzwaniami: Nowa droga Starachowic po wyborach

                  Wybory za nami, rozpoczęły się kłótnie o podział politycznego stołu. W Radzie Miasta jest wszystko jasne. W Powiecie b...