Izabeli Cywińskiej „Saksofon” na podstawie powieści Wiesława Myśliwskiego „Traktat o łuskaniu fasoli”.




   


   „Dziedziczy się także wyrzuty sumienia w przeciwnym razie wszystko może się powtórzyć
Traktat o łuskaniu fasoli Wiesław Myśliński


        Zasiadłem łuskać fasolę, by przenieś się w czas przeszły, przeanalizować swój los, przejść przez życie przypadkiem i wspominać, by pamiętać, zanurzyć się w przestrzeń metafizyki.
        Tak pomyślałem zaraz po obejrzeniu spektaklu Izabeli Cywińskiej „Saksofon” na podstawie powieści Wiesława Myślińskiego „Traktat o łuskaniu fasoli”. W znakomitej obsadzie Janusza Gajosa i Jerzego Radziwiłowicza.
        Dwóch bohaterów spektaklu tak naprawdę swoi alter ego, opowiadają tą sama historie o losach dwóch ludzi i ich życiu. Historia wojny i zbrodni, krzywd i braku zemsty na wrogu, co nie znaczy, że jej nie ma. Opowiadanie ma być katharsis, oczyszczeniem z przeszłości, aby winy nie przenosić na następne pokolenia. Bohater ( Janusz Gajos) w monologu przy łuskaniu fasoli przybliża nam wydarzenie z lat wojny. Pan w kapeluszu ( Jerzy Radziwiłowicz) jego rozmówca, opisuje wydarzenie z poziomu oprawcy. Bez urazy i nienawiści rozmawiają o zdarzeniu, kiedy byli dziećmi. Swoiste rozliczenie z przeszłością podczas przypadkowego spotkania. Ojciec Pana w Kapeluszu w czasie pacyfikacji wsi nie zabił Bohatera. Obaj, jako podrostki z tego powodu przeżyli traumę. Odmienne losy a wspólny mianownik, Ojciec Pana w Kapeluszu.
        Naszą powinnością jest opowiadania i przebaczanie bezwzględne. „Każde pokolenie ma swoją wojnę” i musi się z nią rozliczyć, aby następne nacje miały szanse uniknąć błędów przodków.
        Warto obejrzeć spektakl dla samego kunsztu aktorskiego i wspaniałych monologów.
        Spektakl obejrzałem dzięki portalowi Ninateka.

Macieja Pieprzycy „Drzazgi”


         



 Śląsk biedny i bogaty widzimy w filmie Macieja Pieprzycy „Drzazgi”. Ten region polski jest wdzięcznym tematem filmowym. Jego klimat społeczny, ludzie kulturowo odmienni od pozostałej części kraju dają pole do tworzenia ciekawych scenariuszy.
         Reżyser zaprezentował nam historie trzech osób, które przypadek prowadzi do jednego miejsca. 




         Mamy tu byłego piłkarza obecnie kibola Roberta w tej roli Antoni Pawlicki moim zdaniem najlepszy aktor w filmie. Jedynaczkę z bogatego domu poszukującą miłości (Piechota Karolina) i młodego magistra na rozstaju dróg (Marcin Hycner).
         Każdy z bohaterów ma swoistą drzazgę, która, choć nie widoczna to doskwiera, drażni życie i nie daje o sobie zapomnieć. Film jest o podejmowaniu decyzji, by drzazgę wyrwać i odmienić swój los. Reżyser prowadzi tak historie, aby widz nie poznał puenty do końca filmu. Pieprzyca prowadzi wiele wątków, przez co można się pogubić. Generalnie reżyser porusza odwieczny temat filmowców, czyli przypadek i jego wpływ na losy ludzkie.
         Film nie zachwycił mnie i mogę z odpowiedzialnością odradzić jego obejrzenie.

Andrzeja Stasiuka „Dziennik pisany później”


         



 „Ale on wypala papierosa”, chociaż jest niepalący, wypija piwo, którego nie chce wypić, i odchodzi, zostawiając bezbronnych ludzi, których powinien chronić. Generał o fizjonomii wieprza zostaje i mówi do swoich: „Widzicie? Tak się to robi”. I właśnie tylko ten obraz nawiedza mnie, gdy myślę o tamtej wojnie”.



        Cytat pochodzi z książki Andrzeja Stasiuka „Dziennik pisany później”, opisując klęskę pułkownika holenderskiego w negocjacjach ze zbrodniarzem wojennym Ratko Mladiciem. Ten zwyrodnialec upokorzył holenderskiego dowódcę, następnie zabił tysiące niewinnych cywilów.
        Autor sprawnym językiem opisuje nam biedę i dramatyzm życia ludzi, a zarazem zaraża nas pragnieniem poznania tego regionu Europy. Książkę czyta się bardzo szybko, pisana bez dialogów, jako dziennik podróżny zawiera ogromną ilość spostrzeżeń na temat kultury społeczeństwa po byłej Jugosławii.
        W kontraście opisuje Polskę, bardzo wschodnią, a zarazem bałkańską. Ciekawie zajmuje się naszą religijnością i wadami, które widzi również w dawnych republikach jugosłowiańskich.  Cała książka to ciągłe porównywanie narodów z Bałkanów i wschodniej Europy. Znakomite studium psychologiczne społeczeństw mieszkających obok siebie w pełnej symbiozie, ale też z naprężonymi mięśniami by przy najmniejszej iskrze konfliktu, zaatakować sąsiada.
        Nasz naród przerabiał to w latach II wojny światowej. Tyle lat po owym konflikcie a nadal w naszym społeczeństwie jest wielka nieufność to innych narodowości. Stasiuk opisuje Bałkany, jako tygiel narodów, kiedyś Polska była takim regionem.
        Andrzej Stasiuk to znakomity eseista. Tą formą literacką opisuje swoje wyprawy po Europie. Warto zapoznać się z jego twórczością.

Najmilej wspominam nasze letnie wędrówki






Prowadziłem korespondencję mailową z moim serdecznym kolegą czasów młodzieńczych. Znamy się od dziecka. Przez cała młodość robiliśmy wszystko razem. Wspólnie uczyliśmy się dorosłego życia.
Najmilej wspominam nasze letnie wędrówki. Wyjazdy na festiwal w Jarocinie. I wiele innych ciekawych sytuacji. Obecnie innym wzrokiem patrzę na wydarzenia sprzed lat. Razem wchodziliśmy w życie z alkoholem. Wiem, czemu radosne wspomnienia mam z wyjazdów do Jarocina, bo tam nie piliśmy. Oprócz kilku wypadów wakacyjny wszędzie nam towarzyszyła wódka, a raczej wina.  Uczyliśmy się pić i palić, grać w karty. Wychowaliśmy się w świecie, w którym alkohol zajmował ważne miejsce. W naszych rodzinach lał się on strumieniami.
Czułem, że jest to złe, ale nie umiałem się przeciwstawić. Kiedy odkryłem przecudne działanie alkoholu, na moją psychikę już przestałem się buntować. Czułem się w środowisku kolegów dowartościowany.
Podczas korespondencji okazało się jak, dużo obecnie nas dzieli. On czynny a ja trzeźwiejący alkoholik. Patrząc na to samo, nie widzimy jednako. Z każdym koleiny mailem czułem niechęć do tak bliskiego kiedyś kolegi. Nie wiem, czy G. jest alkoholikiem. Prezentuje postawę osoby, która wyraża opinię mówiącą o niezbędności alkoholu w życiu. Moje zdanie jest diametralnie odmienne. Alkohol nie jest człowiekowi do niczego potrzebny. Wszystkie opinie o zbawiennym działaniu alkoholu są bzdurą, a o błogosławionym wpływie na naszą psyche są kłamstwem. Styl życia, które poznałem dzięki bliskim, jest zły. Picie alkoholu pod każdym pretekstem jest tylko otwieranie furtki do alkoholizmu.
Starałem się  przypominać sobie, więcej miłych wspomnień z naszej młodości.  Razem odbywaliśmy pieszą wędrówkę plażą Morza Bałtyckiego i wiele innych przecudnych historii. Lecz wszystko działo się po alkoholu. Każde wspomnienie wiąże się z alkoholem. Pokój G. mekka naszych wspomnień, grania w karty, picia w kłębach dymu papierosowego nie jest dla mnie miłym wspomnieniem. Tam się wszystko zaczęło. Tam z każdą szklanką wina w prowadzałem w siebie chorobę. Nie mogło się wydarzyć inaczej. Czy u G. lub w innym miejscu wchodził, bym powoli alkoholizm to było nieuniknione?
 My nigdy nie rozmawialiśmy „poważnie” po trzeźwemu. O swoich problemach umieliśmy mówić po wypiciu odpowiedniej dawki wina. Tak jest do dziś. Brak nam odwagi do szczerej rozmowy. Zresztą mnie na niej nie zależy. Do czasu, kiedy G. będzie trwał w swoim przeświadczeniu, że bez alkoholu nie można żyć.
         Teraz poznaje świat bez alkoholu. Uczę się żyć bez niego. Wszystkie wspomnienia związane z piciem staja się coraz smutniejsze. Z każdym dniem doceniam dar od Boga. Dar abstynencji. Dzięki wolnemu umysłowi od alkoholu staje się wolnym człowiekiem.       Z każdym dniem staje się wartościowszym. Mam jedno marzenie, że kiedyś G. I D. Zrozumieją swój błąd i dołączą do mnie i naszego wspólnego kolegi S., który od lat żyje w trzeźwym świecie.

Dyskoteki starachowickie w latach 80 XX wieku


         Dziś chciałbym wspomnieć starachowickie dyskoteki. Pierwszy kontakt z zabawą taneczną miałem, jako dziecko, kiedy to uczestniczyłem na imprezach plenerowych wraz z rodzicami. Moja samodzielna wyprawa, (bo tak trzeba nazwać wówczas wyjście na dyskotekę) odbyła się pod koniec lat siedemdziesiątych do Domu Nauczyciela. Miałem wówczas 12 – 13 lat, jako małolat byłem wpuszczony tylko do godziny 20. Oczywiście nie udałem się tam tańczyć, a o dziewczynach ogóle nie myślałem. Biegałem po parkiecie, z kolegami przeszkadzając tańczącym. Po drugiej stronie ulicy mieściła się restauracja Zacisze, gdzie młodzi gniewni pili piwo w kuflach z grubego szkła. Nie mogłem się doczekać, kiedy to ja będę mógł pić trunek o złocistym kolorze. Kiedy się doczekałem, to tak go pokochałem, że przez lata nie mogłem się z nim rozstać.
         Moją dyskoteką z lat młodzieńczych była zabawa organizowana przez Dom Kultury „Wrzos” mieszczący się przy Zakładach Drzewnych obecnie mieści się tam jeden z hoteli.
         Jak dobrze pamiętam dyskoteki, odbywały się w środę i niedziel. W niedzielę na pewno. Przed wejściem do budynku był niewielki park, gdzie można było spożyć proste wino zakupione na melinie w jednym z baraków na ul. Bugaj.
         Porównując ówczesny lokal do obecnych, można napisać, że wtedy to była tylko sala z prowadzącym i tyle. Z czasem wprowadzono oświetlenie migające i oto cały wystój. Niekiedy sala była przystrojona balonami pozostałymi po weselu lub innej zabawie okolicznościowej.
         Moim odwiecznym problemem było brak kasy na wejście. Przez kilka lat można było wchodzić do budynku oknem w WC, które było zlokalizowane już na terenie zakładu, co wiązało się z wejściem przez wysoki płot na teren zakładu. Obszaru pilnowali wartownicy, a był to czas komuny, czyli mogli być uzbrojeni, to byli ochroniarze z prawdziwego zdarzenia. Niestety kierowniczka domu kultury wspaniała bibliotekarka pani Bak odkryła nasz sposób wchodzenia i nakazała wstawienie krat. O tamtej pory okno służyło jedynie do przemycania win na sale.
         Po skończeniu szkoły średnie rozpocząłem prace na Zakładach Drzewnych, co umożliwiło mi wejście na dyskotekę za darmo. Pracowałem z Wieśkiem O. Ochroniarzem dyskoteki. Wcześniej wynosił mnie kilka razy z budynku, gdy zachowywałem się niestosownie (oczywiście chodzi o bójki między ulicami).
         Teraz kiedy wspominam sobie lata osiemdziesiąte, choć był to, czas biedy to jednak miał swój urok. Dziewczyny  upiększały szary świat. Poznałem ich wiele, teraz zapomniałem, one pewnie mnie też. Wołano na mnie „Zając”. Mało, kto znał moje imię, nie wspomnę o nazwisku. Oczywiście najbardziej lubiłem wolne tańce. Niekiedy też spacerowałem z dziewczyną po okolicy i … Ach.
         Repertuar puszczany przez prowadzącego był odzwierciedleniem muzyki prezentowanej w audycjach radiowych a w szczególności z Listy Przebojów Programu Trzeciego. Dla melomanów w moim stylu też puszczano mocnego rocka. Trudno mi jest obecnie przypomnieć sobie przeboje z tamtych lat, wynika z tego, że nie dla muzyki chodziłem na dyskoteki.

Polecane

Twarzą w twarz z wyzwaniami: Nowa droga Starachowic po wyborach

                  Wybory za nami, rozpoczęły się kłótnie o podział politycznego stołu. W Radzie Miasta jest wszystko jasne. W Powiecie b...