Johnny Daniela Jaroszka film o Ks. Janie Kaczkowskim

            


     

 

 

          Małe prowincjonalne kino, kilku widzów. Lubię te klimaty. Bez szeleszczących papierków, pitych zgazowanych napojów, mlaskania, całego rytuału oglądania filmu. Odwiedziłem ze znajomymi kino Świt w Zwaleniu. Johnny, to ten film przyciągnął nas do kameralnej sali.

             Film opowiadający o dwóch buntownikach, ludziach idących pod prąd. Główny bohater to ksiądz Jan Kaczkowski (Dawid Ogrodnik) zmarły w 2016 r. Zbuntowany kałan nieprzystający do systemu Kościoła Katolickiego. Idący swoją drogą, na której towarzyszy ludziom w ich ostatnich dniach życia. Prowadzi hospicjum pomimo niechęci i braku zgody hierarchów katolickich. Spotyka na swojej drodze także osoby, które potrzebują pomocy duchowej, wielkiej dozy empatii.

                Drugim buntownikiem jest Patryk Galewski (Piotr Trojan) idący droga pod prąd z zasadami współistnienia społecznego. Pochodzący z patologicznej rodzinny, mający ciągle problemy z prawem, z wyrokami.

                Drogi ich się łączą w hospicjum. Obaj czerpią od siebie siłę, do zmani w sobie i wokół siebie. 

                Reżyser Daniel Jaroszek opowiada nam historię, trudnej męskiej przyjaźni.  Scenariusz pomimo swojej prostoty i pobudzający emocje od wzruszenia po śmiech, pięknie opowiada nam o ich znajomości.

                Główną rolę gra Dawid ogrodnik. Koleiny raz udowodnił, iż ma talent do grania ról trudnych. Wykorzystuje cały potencjał aktorskiego talentu. Dawid Ogrodnik potrafił zagrać niepełnosprawnego filmie Chce się żyć, niewidomego muzyka Ikar. Legenda Mietka Kosza, czy syna Zdzisława Beksińskiego w filmie Ostatnia Rodzina.

                Towarzyszy  mu Piotr Trojan, który jest nie mnie zdolnym aktorem. Jego wspaniała rola w filmie 25 lat niewinności zapadła mi w pamięci.

          Ksiądz Jan Kaczkowski udowodnił, że warto być przyzwoitym, warto mieć swój plan. Hospicjum to dzieło życia schorowanego księdza. Pomimo trudności osiąga sukces. Swoją postawą porywał Polaków do niesienia pomocy chorym, odrzuconym, bezdomnym. Przestrzegał przed nieuzasadnionym strachem przeciw uchodźcom.

                Film warty obejrzenia i rozejrzenia się komu ja mogę pomóc.

 

Zabawa w Nałęczowie. Rozdział 2

                                                                      Zdjęcie z internetu 

 
 Rozdział 1

 

                 

Iwona składała pranie. Lubiła robić tę prostą czynność, wąchać czyste ubrania, pachnące płynem do płukania. Od kilku dni myśli o Pawle, którego poznała na zabawie w Nałęczowie. Z Wiesiem rozstała się, od początku czuła, iż to nie jest facet dla niej. Narcystyczny Wiesiek, zapatrzony w siebie, pragnący zaspakajania swoich potrzeb erotycznych, łącznie z fantazjami seksualnymi, tak odmiennymi od potrzeb Iwony. Chciał się kochać różnych dziwnych miejscach. Parkach, lasach, samochodzie. Iwona nie ma takich potrzeb. Lubi ciepłe łózko z czystą pościelą, z lekkim światłem.

- to nie ma sensu. Dobrze, że się rozstaliśmy. Wiesiu dobry, jest, ale nie dla mnie. Zadzwonię do Pawła, może on stajnie się moim facetem – Iwona jest samotna od kilku lat. Wdowa. Śmierć przyszła nagle, cały poukładany świat legł w gruzach. Poczynając od finansów, wychowaniu nastoletnich dzieci, miłości, która była pomiędzy nimi pomimo 22 lat małżeństwa. Marek był dobrym mężem, pełen czułości, roztropności, dający poczucie bezpieczeństwa. Iwona zdaje sobie sprawę, iż już nie spotka takiego faceta jak Marek. Paweł ma to o coś. Tak Iwona myśli. Kiedy szedł parkingiem,  w ich stronę poczuła ciepło w podbrzuszu, drganie mięśni.  Wysoki blondyn, idący sprężyście pomimo brzucha, który niszczył cały piękny wizerunek. Kiedy odezwał się na przywitanie, Iwona, aż zadrżała, mocny męski głos. Choć donośni to jednak z nutą aksamitu, delikatności.

- zadzwonię – snuła opowieść – umówię się z nim, może to Paweł ofiaruje mi szczęście, którego pragnę. Mam dość samotności. Czas zająć się sobą. Dzieci wychowałam, usamodzielniły się. Mam jeszcze potrzeby- mówiąc to, myślała o erotycznych uniesieniach, której jej brakuje, bez udziwnień, erotycznych wariactw – usnąć i obudzić się w ramionach kochanego faceta. Tyle lat bez faceta, seks z wibratorem, choć doprowadza do orgazmu, nigdy nie zastąpi dotyku skóry spoconej, drżących  ramion, przyspieszonego oddechu, sapania. Potrzebuje mężczyzny blisko siebie jak najbliżej. Jakby się dzieci dowiedziały, że wchodzę na erotyczne portale i na kamerkach bawię się z chłopami! Wstydzę się tego – usiadła w fotelu, pogładziła się po piersiach. Chodzi w  mieszkaniu bez biustonosza. Sutki stwardniały – nie teraz, muszę to skończyć z tym zaspakajaniem sama siebie. Przecież wielu facetów ze mną chce uprawiać seks. Czas się odważyć. Z Wiesiem to nie miało sensu. Nic do niego nie czuje, seks potrzebuje uczucia, choćby zauroczenia. Wyciągnęła telefon, odszukała numer Pawła, którego zapisała jako „Pawełek”. Uśmiechnęła się. – Nazwałam go jak ten batonik, słodki i z alkoholem. Potrzebuje szaleństwa, to da mi Paweł. Wybrała numer.

- słucham – mocny tembr głosu usłyszała w słuchawce

- cześć Paweł, z tej strony Iwona

- o! Masz mój numer telefonu

- obiecałam, że się odezwę

-bardzo się cieszę. Nie ma dnia, kiedy bym nie myślał o tobie. Zawróciłaś mi w głowie

- przestań! Prawie się nie znamy

- i o to chodzi. Jest zauroczenie, trzeba się poznać – Paweł poczuł, jak mu drży głos. Ręce spocone, trudno mu utrzymać telefon. Zadzwoniła. Stracił, nadziej, że Iwona się odezwie. Minęło kilka tygodni, jak się rozstała Wieśkiem.

- rozstałam się z Wieśkiem i się odzywam. Zgodnie z umową – podkreśliła

- jestem przeszczęśliwy. Chce cię zobaczyć, rozmawiać. Mam nadzieję, iż w tej sprawie dzwonisz

- tak. Chcę się z tobą spotkać, pogadać. Chcę słuchać twoich opowieści, tak pięknie mówisz o sobie, swoich poglądach, ludziach. Mówisz jakoś inaczej, jesteś  mądry.

- nie przesadzaj. Głupi jestem jak spora część społeczeństwa świata, taki nieudacznik, ale z dobrym serce. Wiesz, a ja lubię przy tobie mówić o sobie, dzielić się swoimi troskami, bólami, rozterkami.

- świetnie.

- Iwona, aby nie przedłużać rozmowy telefonicznej – Paweł nie cierpi rozmawiać przez telefon. Po kilku zdaniach pragnął zakończyć rozmowę – po prostu umówmy się.

- oczywiście. Mam nawet plan. Spotkajmy się w tej włoskiej cukierni koło banku. Powiedzmy juto o 17. Sobota jutro, mam nadzieje, że masz wolne.

- pasuje. Do siedemnastej. Cześć – Paweł się rozłączył.

Iwona miała niedosyt rozmowy. Głos Pawła ją powala. Zapragnęła kochać się z nim. Całować jego ciało, ugryźć sutki, podrapać plecy, lizać. Być dziką kochanką. Rozglądała się po pokoju, który nazywany był w mieszkaniach w bloku jako duży. Cały w bieli, taki kolor kocha Iwona, czystość ścian, jasność mebli, tzw. meblościanki. Z dużą roztropnością upiększa swoje mieszkanie, dwa pokoje z kuchnią na drugim piętrze bloku. Mieszka tu już od 20 lat, polubiła osiedle, mieszkańców, których głównie zna z widzenia. Bezpiecznie i cicho jest na osiedlu. Tu wychowała dwie córki, obecnie studentki, samodzielne odważne kobiety. Marek, mąż, który był całym jej świtem. Długie 22 lata razem. Spojrzała na ich ślubne zdjęcie wiszące na ścianie w kremowej ramce.

- Marek, ja nie chcę być sama, wiesz o tym dobrze, brakuje mi… Nie chodzi o seks, chodzi o to coś, co zauważyłam u ciebie, wtedy nad zalewem. Młodzi byliśmy. Ty od początku chciałeś mnie poderwać. Pamiętasz? Szybko dałam Ci kosza. Ty dalej o mnie się starałeś. Twój upór był niesamowity. Wybrałeś mnie dziewczynę ze wsi, zakompleksioną, bojaźliwą. Miałam szczęście – dotykała ramek zdjęcia, szukała ciepła, czułości, dotyku.

Paweł odłożył telefon, wrócił do czytania. Odrzucił książkę na biurko, nie umiał się skupić. Stracił nadzieję, iż Iwona zadzwoni a tu taka sytuacja — świetnie, spotkam się z nią w tej urokliwej, małej kawiarence, zjemy ciastko, a może i lody, w zależności od pogody — Prmia Vera to miejsce, gdzie często chodzi z Marzeną. Tym razem spotka się z Iwoną – nie miałem nadziei, długo po rozstaniu z Wieśkiem czekała na skontaktowanie się ze mną – wstał, podszedł do lustra w łazience. Pogładził włosy – gdzie tu się na teraz obetnę, skrócę włosy i tak dalej, wszędzie zapisy. Cholera – zaklął na swoją niezdarność. Dbałość o  wygląd zawsze odkłada na ostatnią chwilę – miałem iść do fryzjera już tydzień temu. Cholera. Palant ze mnie, a nie amant. 

Co dalej  wydarzy się? Jaka chemiczna reakcja zadziała między Pawłem i Iwoną?

 

Dbajmy o swoje miasto

 

                                                                                                                                                       Zdjęcie Starchowice-net  

 

Kolejny raz napiszę slogan, który towarzyszy mi od początku pisania felietonów o naszym kochanym mieście. Grodowi w pięknej okolicy. Wśród wstęgi rzeki Kamiennej, lasów pełnych jagód, grzybów i płowej zwierzyny. Ten slogan to – nasze miasto pięknieje. Teraz trzeba wrzucić kamyczek do ogródka. Może nawet kamyk. Po odnowieniu placów, parku, wybudowaniu fontann, skwerów przyszedł czas na zadbanie o miejsca odnowione.      Pierwszym wielkim projektem, który został odnowionym, jest Rynek, najstarsza część miasta. Zaprojektowana z rozmachem. Obecnie, spacerując wzdłuż starych kamienic, próbując usiąść na ławce, widzimy, że od dawna nie przechadzał się tędy gospodarz, administrator tego miejsca. Można teraz obserwować powstałe wady, usterki, wandalizmy. Z miejsca, które kiedyś powstało jako wizerunkowe, przemienia się w stary rynek z obskurnymi kebabami i pijaczkami sikającymi w bramach. Czyżby służby odpowiadające za naprawy, remonty, porządki nie zaglądały do Wierzbnika?

W poprzednim felietonie pisałem o potrzebie utworzenia stanowiska ogrodnika miejskiego, który zadbałby o tereny zielone w Starachowicach. Mamy odnowiony park, wiele skwerów, które zamieniły swoje oblicze. Niestety, o ich pielęgnacje dbają służby, które nie mają najmniejszego pojęcia, jak podejść do tematu gospodarki terenami zielonymi. Kto pamięta o kwietnych łąkach? Już nie istnieją. Spowodowane jest to nieumiejętnością pielęgnacji kwitnących pięknych trawników. Nadmienię, że widziałem w wielu miastach kwietne łąki, które cieszyły oczy, przyciągały pszczoły, motyle i powalały zapachem. W naszym mieście niestety zachwaszczono to miejsce.

Spółdzielnia Starachowiczanka to ona głównie dba o tereny zielone. Robi to kompletnie bez wiedzy, sensu i po łebkach. Samo wykoszenie wysokiej trawy, skrócenie krzewów czy przycięcie żywopłotów nie wystarczy. Potrzeba naprawić chodniki, zdewastowane przez chuliganów lub uszkodzenia wynikające z użytkowania, ławki reperować i odnawiać. Czystość i schludność terenów miejskich będzie odstraszać wandali. Oni wolą miejsca, gdzie bród i dewastacja jest na porządku dziennym. Zresztą mamy monitoring miejski i straż, która odpowiada za porządek w grodzie.

Starachowice obok pięknych miejsc zielonych mają strefy, gdzie beton to główny materiał wykorzystywany do zagospodarowania terenu. To, co zrobiono z Rynku, terenu wokół dworca wschodniego i to, co się robi wokół dworca zachodniego, jest przykładem braku wizji rozwoju zielonego miasta. Każde drzewo, trawnik jest na wagę złota. Podobnie ma się rzecz ze wszystkimi strumykami i akwenami wodnymi.

Zastanawiam się, w jakich obszarach Prezydent Marek Materek będzie szukał oszczędności. Przyszłoroczny budżet wymaga podniesienia drastycznie podatków i oszczędności. Moim zdaniem przyszedł czas na decyzje, które są niepopularne wśród mieszkańców. Myślę tu o likwidacji szkół. Nadszedł czas na zamknięcie jednej z nich. Miasto pustoszeje, młodzi ludzie opuszczają, Gród Stara co za tym idzie, mamy mało dzieci w wieku szkolnym. Bliskość trzech szkól 10, 11 i 12 daje możliwość zamknięcia jednej z nich. Finansowanie komunikacji miejskiej wyłącznie z podatków w przyszłym roku trzeba będzie zawiesić. Zapewne plany inwestycyjne na najbliższe lata zostaną  mocno okrojone. Budowa nowych budynków przeznaczonych na mieszkania zostanie przesunięta w terminie. W szczególności myślę tu o terenie po byłym szpitalu. Ceny ogrzewania miejskiego od nowego roku poszybują. Ceny dostaw wody do mieszkań również sięgną kosmosu. Przyszedł czas sprawdzenia, jak sprawnym i umiejącym podejmować trudne decyzje, jest Marek Materek. Przyszły rok to czas wyborów, błędne decyzje Prezydenta mogą odbić się na decyzjach wyborców i to nie tylko w naszym mieście, ale również w całej Polsce, gdzie powstają komitety Marka Materka. Komitet ów rozrasta się bardzo szybko. Zaskoczony jestem takim obrotem sprawy. Ewidentnie włodarz Starachowic mierzy wysoko. Myślę, iż posłowanie nie jest ostatnim etapem politycznej kariery Marka Materka. Kibicuje mu i obawiam się przegrzania atmosfery wokół niego, a co za tym idzie, tego, że zacznie popełniać błędy.

Spalarnia to temat, który rozgrzewa mieszkańców Starachowic. W obecnie trudnym czasie gospodarczym i finansowym budowę takiego obiektu trzeba oddalić w czasie. Przy obecnych cenach koszt wybudowania spalarni wzrasta o 30%. ZEC nie udźwignie takiej inwestycji.



Polecane

Twarde Fakty: Wybór i Zarządzanie w Starachowicach

      Zgodnie z sondażami władze w mieście i powiecie utrzymał Komitet Wyborczy Marka Materka. Kusz bitewny opada, miejsce potyczki odsłan...