Pogoda
zapowiadała się fantastycznie. Przez okno zaglądają promienie słońca.
Otworzyłem telefon, by sprawdzić aurę na dziś. Cały dzień słoneczny, dość
wieczny i nieupalny. Ach! Zakrzyczałem, wstając z kozetki. Stałem nagi przez
chwile przy oknie, by wchłonąć promienie słoneczne w swoje trzewia.
Najważniejsze to dziś nie pić. Założyłem majtki i poszedłem do łazienki umyć
zęby. Szorując pniaki, patrzyłem w lustro i się uśmiechałem. W wyrazie twarzy była nadzieja, że dziś się nie napiję. Wycierając twarz, czułem radość
poranka i smak porannej kawy. Zrobię też w termos i idę w
„cudne manowce w całej jaskrawości”. Zdobędę dziś Caryńską. Pobędę tam dłużą
chwile by wiatr i słonce zrobiły co swoje.
Ustrzyki Górne
to niewielka wieś, do której docierają turyści chętni przejścia po szlakach tzw. Bieszczadzkiego Worka. Jest tu kilka sklepów i co ważne postój busów, które
dowożą do miejsc początków szlaków. Kilku mieszkańców tzw. Zakapiorów Bieszczadzkich. Można rzecz moi pobratymcy w doli alkoholika. Oni czynni, ja
próbujący oddalić alkohol od siebie. Zeszłego lata, lubiłem z nimi przesiadywać,
pic piwo i patrzeć na Połoninę Caryńską. Teraz chce być tam na szczycie. Picia
i wspinaczki nie pogodzisz.
Idę do
pierwszego lepszego sklepu. Kupuje dwie bułki słodkie i jakiś izotonik. I pełen
nadziei przeżycia kilka miłych chwil wychodzę, wzrokiem zahaczam na półki z
alkoholem. Setka kosztuje 4.99. Dość tanio pomyślałem jak na miejscowość
turystyczną. Z progu już patrzyłem, na Połoninę Caryńską. Pięknie się
prezentowała w błękitnym niebie. Kilka niewielkich ciemnych kropek już było
widać na szczycie. Poranne ptaszki turystyczne, rozpoczęły wędrówek ponad
godzinę temu. Poprawiając plecak, myśl przybiegła jak czarny „zły” Pies.
Może jedną setkę wypić? Przecież jedną setkę wypocę
w ciągu godziny, podczas podchodzenia na szczyt. Impuls zadziałał. Wchodzę
szybko do sklepu. Jakbym bał się zmienić zdanie.
- setkę żołądkowej – proszę
- Żołądkowej gorzkie- zapytała sprzedawczyni
- Tak – powiedziałem i dodałem- niech pani poda dwie. Młoda
sprzedawczyni z pięknym tyłeczkiem. Och poszalałoby się. Podała bez słowa dwie
butelki. Zapłaciłem kartą. Chwytam dwie buteleczki i szybko chowam, by
niepowołane oczy nie zobaczyły alkohol w moich dłoniach. Znać mnie tu nikt nie zna,
to z przyzwyczajenia. Przybiega znów cholerna myśl. Obiecywałeś już więcej nie
pić. Wytrwałeś miesiąc. Po co ci to. „Gwarantuje, że dziś nie zobaczysz Caryńskiej”.
To biały „dobry” Pies
Zaraz po
wyjściu ze sklepu postanawiam wypić jedną z setkę. Zachodzę na przystanek
autobusowy. Na ławce śpi jeden z „Zakapiorów Bieszczadzkich”, zmożony nocną
pijatyką. Otwieram małą buteleczkę i bez chwili zastanowienia wypijam
zawartość. Rozchodzi się ciepło. Przypomina mi się scena picia alkoholu przez
Gajosa w filmie „Żółty szali”. Patrzę na szczyt. Zaraz tam będę i rozpocznę,
kontemplowanie widoków. Poprawiam
plecak. Butelkę wrzucam do kosza. Młoda para czyta mapę. Idę w stronę parkingu
i wejścia do parku narodowego. Kupuje bilet. Przed wejściem na most. Postanawiam
wypić druga setkę. Będzie się dobrze iść na podwójnym gazie. Butelkę wyrzucam
do ostatniego kosza na parkingu.
Wchodzę w las.
Szeroka alejka powoli wije się w górę. Szlak oznakowany kolorem czerwonym. Czarny „zły” Pies przynosi myśli, że od jutra nie będę pił. Przychodzi pierwsze zmęczenie, skroń zrasza pot. Przypomina
sobie ostatni miesiąc mojego życia, w który kolejny raz rozpoczynałem życie w trzeźwości.
Czarny „zły” Pies biega po mojej głowie. By wspinać się ,w górę łapie się
konarów drzew. Dwie setki wypić to nie grzech, szczeka Czarny „zły” Pies. Czarny
„zły” Pies tłumaczy ze spokojem. Dwie setki to tyle, co i nic. Najważniejsze to
już więcej nie pić. Zdobyć szczyt zachwycić się, wróci na kwaterę, zaczytać się
na śmierć. Dobiega Biały „dobry” Pies. „Po coś to zrobił. Złamałeś abstynencję
i nic z tego nie będzie. Trafisz z powrotem na detoks. Może za miesiąc, może za
kilka dni, Tak będzie. Znów będziesz wył, szukał Czarnego „złego” Psa, by zabić. Wiesz dobrze, gdzie on jest. Siedzi w Twojej głowie”.
Droga powoli
ubywała. Psy biegały koło mnie i szczekały na siebie. Minąłem ścianę lasu.
Wiatr rozwiewał włosy. Słońce grzało policzek, tak płynął czas. Nikt mnie nie
minął i ja nikogo nie wyprzedziłem.
Poczułem ssanie
w żołądku. Biały „dobry” Pies zaszczekał, a nie mówiłem, znów zaczniesz chlać.
Ssanie nie da ci spokoju. Rozpali żelazo i będzie palić w przełyku, jedyny
ratunek to napić się. „Co jest złego w piciu”? – Zapytał Czarny „zły” Pies.
Musisz tylko nauczyć się kontrolować. Dziś już więcej nie pij. I będzie dobrze.
Potrafisz to zrobić. Wygoń tego Białego „dobrego” Psa, on jest winny temu. Ciągle
Cię wciąga w te wszystkie afery, bycia człowiekiem "zmieniający się". Ty nie
musisz się zmieniać, jesteś fajny. Tylko pij mniej.
Do Czarnego
„złego” Psa dopadł Biały „dobry” Pies. Rozgorzała walka. Siadłem na skraju
Połoniny Caryńskiej patrzyłem na ich walkę. To raz jeden to drugi górował. Stają
się jednym szarym ciałem. Jedna masa wpadająca do mojej głowy. Słyszę głosy; „daj
czas czasowi”, „wyjmij watę z uszów, włóż do ust”, „12 Kroków to jedyna droga
do trzeźwości”, „kto pił, będzie pił”.
Przypomniałem
sobie ostatni detoks. Przypięcie pasami. Leżenie w amoku przez dwa dni.
Kurwa jak wtedy
córka płakała.
W dole Ustrzyki
Górne. Maszt Straży Granicznej. Mijają mnie pierwsi schodzący ze szczytu. Piję kawę.
Siadam po przeciwnym stoku, patrzę w stronę Bereszki. Zjadam bułki. Psy walczą i
ja walczę, którego uznać za zwycięzcę.
Chmury kładą
się cieniem na ścianę lasu. Płyną majestatycznie po błękicie nieba. Otulają
promienie słońca. Wołają mnie w bezkres, dal, iść tak przed siebie. Psy niech
walczą o mnie do znoju. Wdarły się w moją głowę. Skroń rozrywają. Słyszę głos;
- napić się to nie grzech, wypić setkę to dar boży.
- napić się to powrót do przeszłości, wypić setkę to zanurzyć
się w gównie
Dotykam kamieni
mnie otaczających, gładzę źdźbła trawy. Pije kawę, która już mi nie smakuje. Spoglądam
na zegarek i na słońce w zenicie. Przesiadam się, by nie słyszeć turystycznego
gwaru. Głowa pęka od walki bestii. Siedzę jeszcze chwilę. Ruszam dalej w stronę
Połoniny Wetlińskiej. Och. Nie schodzić w dolinę, bo tam tylko setki
porozstawiane są. Tu być, w wiatr otulony, zapatrzony w słońca blask. Chmurą
się kłaniający. Tutaj być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz