Zabawa w Nałęczowie. Rozdział 7.

 


       Rozdział Pierwszy         Rozdział Drugi       Rozdział Trzeci

Rozdział Czwarty          Rozdział Piąty        Rozdział Szósty

 

Zatrzymał samochód na poboczu, przez chwilę gładził kierownice. Spojrzał na siedzenie pasażera i schwycił zawiniątko. Droga była ciemna, pusta, las znał dokładnie, kierunek znał znakomicie. Nie było księżyca, a ciemność utrudniała dostrzeżenie szczegółów. Paweł widział maksymalnie na kilka metrów przed sobą i często potykał się na nierównej ścieżce. Miejsce, do którego podążał, powłócząc nogami, poznał kilka lat temu.

Kiedy dotykał konaru drzewa — powiedział:

-To jest moje miejsce. Tu wydarzy się to, co jest nieuchronne.

Usiadł na mokrej wyspie mchu, wilgoć rozchodziła się po spodniach, oparł głowę na  chropowatej i pomarszczonej korze, słuchając szumu drzew i skrzypienia konarów. Ciemność nie pozwalała dostrzec korony drzewa. Pocierał twarz, próbując się rozgrzać. Otępienie ogarniało jego myśli.

– Muszę to zrobić, nieuchronne musi się stać. Aby tylko trwało to krótko.

 Wyjmował sznur z zawiniątka. Rozprostował go, sprawdził pętle. Uczucie strachu przybliżyło się i osiadło obok niego. Bał się bólu. Sznur nasmarował smarem, myśląc, że wtedy lepiej przylegnie do szyi. Zadzierzgnie się. Wysmarowane ręce wytarł o spodnie. Wstał, dotknął konaru, przeżegnał się.

- Boże kochany, już niedługo stanę przed Tobą. Nie oczekuję niczego, nie proszę o nic, tylko zabierz ode mnie ten ból.

  Zaczął płakać, a z nosa, zaczął cieknąć katar, wytarł palcami wydzielinę, łzy wytyczały ścieżkę na jego pulchnych policzkach. Wytarł oczy, smar zaczął je drażnić, aż musiał zmrużyć powieki i wytrzeć rękawem koszuli. Las wypełniony szelestem, drapania, trzasków łamanych gałęzi. Dziwił się Pawłowi. Zawsze tak robił, nie rozumiał ludzi, czemu to robią, przychodzą, szukają miejsca. Sprawdzają, mierzą, wyliczają i robią to, co nie ma sensu. Las tylko może patrzeć i w swoim szumiącym języku mówić, wołać do natury. Tyle może i aż tyle.

– Kto mnie znajdzie? – Powiedział na głos. Słowa rozchodziły się po lesie. Sam się zdziwił, iż tak donośnie wypowiedział zdanie.

– Jak zareaguje Iwona? Jeszcze wczoraj dzwoniła. Kolejny raz pytała. Czemu tak bez słowa? Jak tak można? Ona, uczucie…

 Zamilkł, urwał. Przymierzył pętle, zacisnął. Drżał, szlochał. Szukał pomocy. Oczy rozglądały się, szukały znaku. Jakiejkolwiek osoby, która powiedziałaby mu, że nie powinien tego robić. Nie chciał skończyć jak jego kolega, jego stryj, kolega ojca, sąsiadka, czy Franek alkoholik. Jego myśli zmieniły kierunek, uciekły od wizji wisielców, samobójców.

 

- Żałuję jednego.

Wstał, podszedł do młodej sosny, takiej, jak na święta, poczuł bożonarodzeniowy zapach. Wonie mandarynek, pierników, igliwia i wilgoci lasu. Mocno przecierał palcami igły, obawiając się, że je uszkodzi.

 

- Żałuję jednego – powtórzył.

 

- Jestem sam, nie mam syna, mądrego, po studiach, może z doktoratem, lubiącego czytać, z wieloma kochankami. Takiego kawalera, uwielbiającego kino. Żałuję, że pozostawię za sobą tylko pustkę. Zostanie po mnie tylko sterta gnoju, proch. Syn, wysoki, z pewnym krokiem. Gdziekolwiek się pojawi, tam biją brawa, kobiety mdleją, mężczyźni zazdroszczą. Syn, niespełnione marzenie. Mógłby ocalić świat przed złem. A ja jestem nikim i po mnie nie zostanie nic. Zamknę się w sobie. Niech nigdy nie odnajdą mojego ciała, a jeśli już, to niech będzie ono w stanie rozkładu, rozwleczone przez zwierzęta. Niech wilki gryzą kości, szczury wysysają szpik, mrówki zjadają oczy. Po mnie nie zostanie nic.

- Podszedł do stryczka, gładził go tak jak przed chwilą igliwie. Ciemność nie pozwalała dokładnie obejrzeć sznura. Włożył rękę w pętle i mocno pociągnął, sznur szybko i sprawnie się zacisnął na nadgarstku, Poczuł ból w przegubie.

- Jest dobrze, działa przyzwoicie – powiedział, to tak jakby robił to kolejny raz, jak fachowiec od samobójstwa.

Siadł zgodnie ze swoim zwyczajem, zanim wyruszył w swoją ostatnią podróż. Musiał na chwilę odpocząć przed piecem chlebowym i oprzeć się o ławkę. Zapach chlebowego wypieku rozchodził się wokół niego — mąka, drożdże, suchy głos piekarza: „Za chwilę będzie gotowe, zjesz i przestaniesz myśleć o głupotach". Jego głowa opadała na kolana. Paweł zaczął przypominać sobie swojego ojca,  mającego kolegę, który popełnił samobójstwo z miłości. Teraz w końcu rozumiał, że to tylko ból — nieskończony, trwający nieustannie. Kiedy wstał, wyprostował się i poprawił kanty spodni, jeszcze raz sprawdził sznur.

- Czas już na mnie, idę.

Założył tłusty sznur na swoją grubą szyję. Sprawnie docisnął, jak bardzo mógł. Pochylił się powoli, aby sprawdzić, czy sznur się zaciska. Poczuł lekkie duszenie.

- Odmówię jeszcze modlitwę.

Niestety nie pamiętał słów.

- Czas na mnie.

Mocno się nachylił. Wyczuł gorąco. Nie zdążył, podnieś ręki. Świat odpływał, oddalał się. On już nic nie mógł zrobić. Świadomość płynęła, oddalał się od ciała. Serce jeszcze biło, rytm powolny, ale jeszcze.

- Szybko – tak pomyślał – bez bólu, szamotania. Odchodzę, już nie oddycham, krew zastyga.

   Otaczała go ciemność, wilgoć, słyszał rytmicznie bicie jakby nieswojego serca. Do brzucha miał podłączony przewód, delikatnie go dotknął, był ciepły i giętki. Pępowina!  Zdziwił się, że penisa ma we wzwodzie. Ruszał rękami i nogami w gęstej ciemnej, wilgotnej masie. Nie wiedział, gdzie jest i dlaczego. Czuł się dobrze i bezpieczne. 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane

Twarde Fakty: Wybór i Zarządzanie w Starachowicach

      Zgodnie z sondażami władze w mieście i powiecie utrzymał Komitet Wyborczy Marka Materka. Kusz bitewny opada, miejsce potyczki odsłan...