"Dom dzienny, dom nocny" Olgi Tokarczuk







                  Gdyby śmierć była zła, ludzie całkiem przestaliby umierać.
Olga Tokarczuk „Dom dzienny, dom nocny”


        Zakończyłem czytanie kolejnej publikacji Olgi Tokarczuk tak jak poprzednią i tą jestem zachwycony. Autorka w opowiadaniach z „Domu dziennego, dom nocnego” przenosi nas w rejon Nowej Rudy i prowadzi w wędrówce w czasie. Wspaniale opowiada dzieje regionu rzeczywistego i podskórnego płynącego jednocześnie z tym realnym.
        Wydaje się, że każda opowieść jest osobnym dziełem, co z czasem staje się chybione. Autorka opowiada nam historie noworudzkie od średniowiecza po czasy współczesne. Opisuje to przez pryzmat codzienności jak też przez czas duchowy pełen elementów trudnych do wytłumaczenia. W szczególności można to odczytać w opowiadaniu o Kummarnis i Psachalisie.
        Czytając książkę, poruszałem się w sferze nierzeczywistej, pełnym zagadek i tajemniczości. Olga Tokarczuk znakomicie wykorzystuje słowa by lepiej i dobitnie prowadzić pomiędzy rzeczywistym a niewypowiedzianym.
        Olga Tokarczuk na dłużnej zawita w mojej biblioteczne.

Przeszłość jest fundamentem przyszłości



        




 Kiedy tylko zostałem zdiagnozowany przez lekarza psychiatrę. Zacząłem doszukiwać się przyczyn zachorowania na alkoholizm. W Internecie czytałem wszystko, co wyrzuciła mi wyszukiwarka.
         Pierwszy powód, który chciałem oskarżyć o moje nieszczęście były geny. Nie miałem odwagi oskarżyć wówczas konkretnej osoby, więc oskarżyłem bezosobowe geny.
         Trudno było mi pojąć, że ja osoba dość inteligentna (subiektywna ocena) z własnej woli wpadłem w sidła nieuleczalnej choroby.
         W początkowej fazie poznawania ruchu AA bardzo szybko oskarżyłem Boga (jakkolwiek Go rozumiem) o mój alkoholizm. To On, prowadził moim losem tak, abym zachorował.
         Oczywiście oskarżałem też rodziców, bliskich, znajomych i kolegów.
         Z czasem zrozumiałem, że przyczyny mojego uzależnienia są bardziej złożone. Zależały w równym stopniu od genów, warunków rodzinnych, społecznych, cech charakteru i pewnie jeszcze wielu innych czynników.
         Doszukiwanie się przyczyn picia i alkoholizmu jest próba usprawiedliwienia siebie samego przed samym sobą. Trudno jest, pojąc fakt mówiący o chorobie, która w głównej mierze rozwinęła się za naszą przyczyną.
         Z czasem uczestnictwa w terapii i mitingach AA. Poznając,  zalecenia terapeutyczne i idee AA. W głowie krystalizowały się myśli o ważności czasów. Uznałem, że czas teraźniejszy jest podstawą życia. Doszukiwanie się w przeszłości rozwiązań na teraźniejszość jest błędem. Przeszłość jest nam potrzebna do powstania szkieletu historycznego osobowości. Przyszłość to czas, który ma nastąpić, on istnieje, tylko w naszych wyobrażeniach.
         Wynika z tego bezsens doszukiwania się w przeszłości przyczyn zachorowania. Powinno się jednak pamiętać zachowania, które doprowadziły do rozwoju choroby. Pamięć o czasach, w których piłem alkohol, umożliwiają utrzymanie trzeźwości w trudnych chwilach głodu alkoholowego. Również umożliwia do podzielenia doświadczeniami z innymi alkoholikami. Zrozumiałem, że alkoholizm jest chorobą, która nie pozwala na długie „babrania” się w przeszłości. Alkoholizm zmusza do działania w teraźniejszości. W zależności od tych działań taką będziemy mieli przyszłość.

Szkoła Podstawowa nr 1 w Starachowicach


          







Co jakiś czas wspominam swoje dzieciństwo związane ze Starachowicami Dolnymi. Przyszedł czas na wspomnienie szkoły.
         Naukę rozpocząłem w szkole podstawowej nr 1, jako pierwszy rocznik w kraju, który poszedł do klasy 0. Nie będę, wspomniał nauki, z nią nigdy nie miałem po drodze. Spowodowane było to drogą do szkoły, z ul. Sportowej do podstawówki miałem pod górę. Zima jak cię mogę, dochodziłem, ale latem ciągnęło mnie nad zalew Pasternik.
         Sięgnąłem głęboko do głowy, w której jest wiele miejsc pustych. Pierwsze wspomnienie, jakie odnalazłem, związane jest z samotną wędrówką do szkoły. Do przedszkola prowadzili mnie rodzice, ale do szkoły już miałem obowiązek pójść sam. Na starym budziku rodzice pokazali mi, jaki ma być układ wskazówki, to wskazywało o moim obowiązku wyjścia do szkoły. Niewyobrażalnie czas wolno płynął a ja wpatrzony ze strachem w zegar, by nie przeoczyć tego unikalnego momentu wyjścia do szkoły. Z pierwszym tornistrem zeszytami i kanapką z serem białym od babci Szuby.
         Szedłem „kamykami”, w górę, w stronę ul. Robotniczej na szczycie żegnałem się przy figurze Chrystusa. I dalej w stronę obecnej ul. Zakładowej. Przed wybudowaniem bloków, były tam baraki, w których mieszkał mój kolega, z którym dalej schodami szliśmy do ul. 1 Maja. Na szczycie schodów był tzw. zieleniak, w który zaopatrywałem się w bułkę słodką (jak była kasa). Naprzeciwko głównej bramy FSC był kiosk Ruchu, w który oglądałem gazety, już wtedy wiedziałem, że będę je czytał.
Przerażał mnie ogrom budynku. Gwar panujący na korytarzach i Ci ogromni uczniowie. Biegnący, nie patrząc, na takie pachole jak ja. Od pierwszego dnia nie umiałem odnaleźć się, w tej rzeczywistości ciągało mnie w miejsca znane, czyli na „Kamyki”, zakręty rzeki, przystań. Nakaz rysowania szlaczków i innych bzdur przerażał mnie. Wykonywałem wszystkie polecenia karnie i wszelką stratnością, lecz wyniki mojej pracy były mierne. Już wtedy wiedziałem , że nauka nie jest moją przyszłością.
         Co mi w szkole bardzo się podobało?
         Przerwy. Z czasem, kiedy przyzwyczaiłem się do gwaru szkolnego. Och działo się. Jako pachole stawałem w kącie i obserwowałem kolegów starszych ode mnie, o 7,8 lat jak pewni siebie stoją przy oknach, siedzą, na parapetach.  Wejście do toalety w było wielce odwagą, stanąć obok rosłych chłopców palących papierosy to był szczyt moich marzeń. Oczywiście podsłuchiwałem ich rozmowy. Chłonąłem ich opowieści, nic z nich nie rozumiałem. Bardzo często w rozmowach przewijał się temat dyrektora szkoły pana Szarana. Ci ogromni chłopcy, bali się Go.  Rozumiałem, że i ja muszę unikać z nim spotkania. Po kolejnym nalocie, na WC, zostałem zaaresztowany przez dyrektora i odprowadzony do klasy. Chwile rozmawiał dyrektor z moją wychowawczynią panią Chojnacką i od tamtej pory nie wychodziliśmy na przerwę z klasy.  
         Z czasem zaczęła powstawać ulica Zakładowa, a co za tym idzie powstał ogromny plac do zabawy. Biegaliśmy po elementach budynków i oczywiście korzystaliśmy ze skałek. Wśród występów skalnych szukaliśmy wejścia do lochu, który miał prowadzić do naszej szkoły. Starsi koledzy opowiadali nam, że kilku chłopców weszło tam i nigdy nie wrócili. Pragnąłem odnaleźć nich szkielety. Kiedy już umiałem czytać, to tam na tych skałkach odtwarzałem przygody Tomka Wilimowskiego i innych bohaterów.  Trudno po szkole było wrócić do domu. Nie jednokrotnie już po zmroku znajdowałem się na ul. Sportowej bez sił i ochoty na odrabianie lekcji co było kwitowane przez rodziców, że nic ze mnie nie wyrośnie. Chyba mieli rację.
         Z czasem przyzwyczaiłem się do rygoru szkolnego i powoli wchodziłem w ten rytm. Zajęło mi to pierwsze lata szkolne. Pewnie stało się to dzięki mojej pierwszej wychowawczyni, która ze spokojem uczyła mnie rysować szlaczki i pisać litery, dodawać i odejmować. Korzystała w wychowaniu nie tylko z dobrego słowa, ale też z linijki. Nie mierzyła nią odległości, ale sprawdzała jej gibkość na mojej dłoni. Nie mam żalu o to widocznie taka była potrzeba. Dyrektora Szarana pamiętam za pierwszą piątkę z matematyki. Uczył mnie w trzeciej klasie, za odpowiedzi dostałem piątkę. Tyle lat czekać na najwyższą ocenę, otrzymać ją od surowego, ale sprawiedliwego nauczyciela to był sukces.
         Och była też pierwsza miłość. Agata miał na imię i długie błąd włosy. Lubiłem jej dokuczać ,a Ona skarżyła na mnie do braci. Co tam rosłe chłopaki, miłość była ważniejsza. Koledzy nie raz mi dokuczali, bo brałem jej tornister jak, szliśmy na salę gimnastyczną. Wołali „zakochana para” i coś dalej, niestety nie pamiętam. 
         Kiedyś wspomnę starsze klasy szkoły podstawowej. Nauczycieli, których wówczas nie lubiłem, a teraz z sentymentem wspominam. Myślę, że mam odwagę pisać, jest ich zasługą. To, że staram się sobie radzić, z chorobą też jest związane z nauką życia. Nauczycieli uczących życia, wychowania, bo niestety nie nauczyli mnie matematyki, fizyki, chemii, biologii itp., ale zaszczepili bycia przyzwoitym, co zatraciłem, a teraz staram się przywrócić.

Atramentowa Stanisława Celińska


                




 Znakomita aktorka, piosenkarka zachwyca koleiny raz. Stanisława Celińska nagrała płytę pt. Atramentowa. Pierwszym utworem, który usłyszałem, z płyty jest kompozycja pt. „Czerń i biel” notowana na liście radiowego Programu 3.

                Stanisława Celińska zagrała wiele wspaniałych ról. Debiutowała na srebrnym ekranie u Andrzeja Wajdy w filmie „Krajobraz po bitwie”. Od tamtej pory tutaj od roku 1970 kolejne jej role, choć drugoplanowe to jednak są zapamiętane przez widzów. Jej mentorką i nauczycielką była Ryszarda Hanin. 





                Zachwycony pierwszym utworem wysłuchałem całej płyty i szczególną uwagę zwróciłem na piosenkę „Wielka słota”. Tekst piosenki napisał Muniek Staszczyk. Zawarł w niej rozliczenie się matki alkoholiczki z synem.      Przejmująca kompozycja trafnie opisująca stany w chorobie alkoholowej. Zaśpiewała go pani Stanisława w duecie z Muńkiem . Na płycie jest jeszcze jeden utwór zaśpiewany w duecie z Katarzyną Nosowską.

                Pani Celińska jest jedna z pierwszych artystek, która przyznała się do alkoholizmu. Od lat jest trzeźwą osobą mówiącą otwarcie o chorobie.

                Warto poświęcić kilka chwil, aby wysłuchać utworów z płyty. Pani Stanisław Celińska zabiera nas w niej we wspaniałą podróż.

Oto fragment tekstu „Wielkiej słoty”

Wybaczam ci wszystko, bo wiem, że mnie kochałaś
Wybaczam ci wszystko, bo wiem, że źle nie chciałaś
Bo picie wódy to nie jest fajna rzecz, sam o tym dobrze dziś wiem
Ty też to dzisiaj wiesz, o mamo, mamo proszę cię; wracaj do domu
Bo picie wódy to nie jest fajna rzecz , sam o tym dobrze dziś wiem
Ty też to dzisiaj wiesz , o mamo ,mamo proszę cię; wracaj do domu...

Wartościowe spotkania przypadkiem


          



  „Całe nasze życie uplecione jest ze spotkań: z samym sobą, z ludźmi, którzy nas kochają i nie kochają, z tymi, których uraziliśmy i którzy nas urazili, z tymi, dla których spotkanie z nami jest spotkaniem ostatnim”

                 Ks. Jan Twardowski „Wszystko darowane. Myśli na każdy dzień”





    Są w moim życiu spotkania przypadkowe w pierwszym spojrzeniu nie istotne, a które zaważyły na dalszych losach życia.

            Pierwszymi osobami, które z przypadku wpłynęły, na moje losy są jak u wielu nauczyciele. To , że pokochałem literaturę, muzykę, historie jest skutkiem wpływu pierwszych nauczycieli . Pewnie gdybym spotykał pedagogów z prawdziwego zdarzenia uczących matematyki, fizyki czy chemii to oni mieliby wpływ na moje życie.

            Ważnymi ludźmi napotkanymi na ścieżkach życia są tzw. wrogowie, osoby nam źle życzący czy wręcz przeszkadzający. Często po latach rozumiemy, jak ważną rolę odegrali w naszym życiu. Czy nie jest tak, że przypadkowo spotkana osoba nam nieżyczliwa prowadzi do zmiany decyzji, która jest słuszna. Nasza wściekłość przeradza się we wdzięczność, bo po latach widzimy zbawienny wpływ wroga na naszą decyzję. Wrogowie mobilizują  do wytężonej pracy i dużo większego wysiłku, co procentuje bardzo często bardzo dobrymi decyzjami.

            Najwartościowsze są spotkania sam ze sobą. To podczas tych chwil poznajemy siebie, odwiedzamy zakamarki Duszy, w której ukryte jest nasze „Ja” bez imienia, nazwiska, daty urodzenia i pozostałych etykiet, jakie otrzymujemy podczas naszego ziemskiego życia. Czym więcej tych karteluszek nakładamy, na „Ja” tym mniej wiemy osobie. Trzeba kontemplować w samotności swoją Dusze. Poznanie siebie, swoich możliwości, cech charakteru daje większe prawdopodobieństwo szczęśliwego życia. 

            Warto poznawać ludzi i ich intencje w stosunku do nas, by lepiej poznawać siebie. Przez drugiego człowieka możemy pojąć swoje istnienie. Bóg działa przez przypadek w naszym życiu, a ludzie są wykonawcami tego przypadku.

Polecane

Recenzja spektaklu „Dowód na istnienie drugiego”

                                                                                               Zdjęcie TVP        Spektakl „Dowód na i...