Paweł siadł
przy stole z gracją, postawił talerzyk, sztućce, szklankę i butelkę wódki. Potarł
ze spokojem policzek, wstał i z lodówki wyjął pęto kiełbasy wraz ze słoikiem
ogórków konserwowych. Lodówka cicho szemrała pieśń zapomnienia. Zapach kiełbasy
kupionej u „Baby” na targu zaczął wypełniać pokój. Skromny, wyposażony w meble
z ubiegłego wieku. Niedbały wystrój mieszkania, z zachowaniem czystości,
staranności. Lubi mieć porządek w rzeczach, tym wynagradzał sobie bałagan w
głowie. Stałość to element, którego mu brakowało. W otoczeniu utrzymywał
constans, w uczuciach, relacjach, ogólnie mówiąc w życiu była zawierucha.
To dziś, dzień
upojenia alkoholowego. Paweł miał dość życia we wstrzemięźliwości, abstynencji i
w oparach istnienia we wspólnocie AA. Nalał zamaszyście pół szklanki wódki.
Przyglądał się z chciwością krystalicznemu płynowi. Przelatywały Pawłowi
wspomnienia z mitingów, spotkań Wspólnoty AA. Slogany, które wielokrotnie słyszał.
Cicho powtarzał;
- Wspólnota jest jak mafia, kto ją opuści ten ginie.
Złość wzbierała w nim powali rozchodziła się po pokoju wraz z
zapachem kiełbasy i wonią alkoholu. Mieszało się wszystko nad głową, w której
znów była kakofonia. Brzmienia złych uczuć, walki, złości, pogardy. Zanim się
napił wrócił tzw. pijany Paweł. Upojenie zanurzyło się w nim jak w szklance.
Wypełniło go do czubka głowy.
- koniec z abstynencją – powiedział podnosząc szklankę do
ust.
Dzień chylił się ku zachodowi. Słonice jeszcze mamrotało pieśń
blasku dnia. Zaglądało ze smutkiem przez okno widząc poczynania Pawła. Udany
dzień w pracy. Rozmawiał z córką, wymieniali się poglądami o bieżących
sprawach, wówczas jeszcze nie dotarła do niego myśl, że dziś chce pic. Przyszła
znienacka, kiedy wiązał buty przed wyjściem z psem. Nachylony nad sznurowadłami
poczuł w ustach smak alkoholu, wyraźny delikatny z nutą nadziei. Zamykając
drzwi w myślach przeliczał pieniądze. Poczucie obowiązku zaspokojenia
pragnienia była nieodwołalna. Te kilka sekund odmieniło jego myślenie. Negacja
dotychczasowego życia osiągnęła szczyty Himalajów. Zaraz jak tylko wrócił z
psem, wybrał się z powrotem na osiedle do sklepu za rogiem, by zakupić wódkę,
której smak już Go nie opuścił.
Towarzyszył mu punkowy utwór „ Wszyscy pokutujemy” Sedesu. Nie wybierał
trunku, zakupił najtańszy, dokładnie wiedział, iż to nie ma znaczenia. Ma kopać
- pomyślał.
– Koniec – powtórzył
Paweł odkładając pustą szklankę i dłonią urywając kawał kiełbasy podsuszanej.
Alkohol stał spokojnie w gardle jakby był zdziwiony, że tu trafił. Paweł z zamkniętymi
oczami czekał pierwszego uderzenia gorąca płynącego w trzewia, by ze stamtąd
uderzyć w głowę. Wąchał kiełbasę. Alkohol dał miejsce wędlinie. Paweł zagryzł
ze spokojem. Nie było w nim żalu utraconego okresu abstynencji. Cisza duszy
wybiła się z niego.
- nie chce tak żyć. W ciągłym stresie i strachu – mamrotał –
walczyć z myślami i pokusami. Udawać radosnego, kiedy w środku wulkan rozrywa
wnętrzności. W panice. Czytać regułki na mitingach i przytakiwać starym
wiarusom, którzy w kłamstwie osiągnęli mistrzostwo. Czuł jak policzki się
rozgrzewają. Z ciekawości poszedł do łazienki, by w lustrze sprawdzić, czy
zaczerwieniły się.
- jest dobrze wszystko gra, teraz jeszcze wyłączyć mam
telefon by nikt niepowołany nie dzwonił w chwili sakralnej spożywania napoju bogów.
Nalał drugą
miarkę wódki, przed wypiciem zagryzł ogórka by wszystko miało swój ryt. Z
namaszczeniem napił się.
-co to była za mordęga ostatnio. Udawanie, bycie nie w
swojej skórze, mówienie, że „trzeźwe życie jest kul”. Jak ja to pieprzyłem –
zaczął się Paweł uśmiechać – że teraz to ja mam życie biedne, ale trzeźwe. I
choć bez rodziny, ale wiadome. I te dyrdymały o krokach, że program uratował mi
życie. Bujda na kółkach, z kobyłką u płotu. Program jest dla „ciot”. Dla normalnych
facetów jest picie. Będę chlał, tak by nie mieć kaca. Nie dopuszczę do niego i
będzie dobrze. Zapije się jak wielu. Odejdę w niesławie, chce być sobą.
Urodziłem się alkoholikiem i takim chce odejść z tego świata.
Wstał zapalił
światło. Słonice powiedziało dobranoc. Zaciągnął story. Stanął przed stołem
nalał wódki i wypił na stojąco, niech alkohol wchodzi w nogi. Ręce rozrzucił
jak do lotu, zamknął oczy przywołał widok Połoniny Caryńskiej. Wzbił się nad
szczyty Bieszczad ukochanych gór. Wiatr, który zawsze mu towarzyszy rozwiewał
delikatne włosy. Widział ludzi. Rodzina? Zazdrościł im marszu wspólnego,
rozmowy, kłótni i później godzenia. Na Tarnicy przysiadł na chwile, by
przypomnieć sobie ten pierwszy raz, kiedy wszedł tu właśnie, nie było jeszcze wielkiego
krzyża metalowego. Był spokój taka cisza, która brzmi w uszach. Leciał znów. Ustrzyki Górne jego baza wypadowa i
schronisko u Księdza. Już tu nie przybędę odejdę w niesławie.
- unosić się nad szczytami, lecieć w przestworzach tak
szybować jak sokół wędrowny, skrzydłami ciąć powietrze wiatr niech szumi w
uszach. Jestem wielki i potężny i żadna wóda nie zabije mnie. Ona jest moją
żoną jak śpiewa Rydel. Namieszali mi w głowie, wmówili niestworzone rzeczy, przecież,
kto pił to i będzie pił. A jak przestanie to staje się sekciarzem w AA. Chcę
żyć pełną piersią. Z promilami w żyłach.
Usiadł za stołem,
położył pęto kiełbasy obok talerzyka.
- niech się stanie bałagan jak na prawdziwej balandze.