Ten przystojny mężczyzna to...


              






  Przede mną leży gazeta.  Dobra gazeta. Na jednej ze stron zdjęcie młodego, przystojnego mężczyzny w mundurze. Stopień oficerski, dwie gwiazdki. Oczy skierowane w dal. Widział przyszłość? Usta w grymasie lekkiego uśmiechu. Włosy gęste, mocno zaczesane w tył głowy. Sfotografowany człowiek wzbudza szacunek, respekt. Przywódca. Zapewne kochany i kochający. Która kobieta oprze się takiemu hipnotycznemu spojrzeniu? Pewnie ma mocny zaraźliwy śmiech. Wyobrażam sobie jak jego oczy, zawilgotniałe wyznają miłość ukochanej, usta szepczą teksty miłosne. Ona odchyla swoja delikatną szyję w tył. Mocno ją ściska, unosi, mocno przywiera ustami.  Dłoni nie widzę. Wyobrażam sobie, że są męskie, mocne, z szorstką skorą. Kobiety dotyka z wielką delikatnością. Opuszkami palców sunie po kręgach kręgosłupa. Wybranka mruży oczy. Dzieci wielokrotnie podnosił i podrzucał dla zabawy, nigdy się nie bały, on zawsze chwytał je z wdziękiem. Mądrość to jeszcze dociera ze zdjęcia blaknącego. Musi być mądrym człowiekiem. Prawym. Szlachetnym. Pomocnym. Ludzkim.




                Czytam artykuł.

                „Wielkie milczenie” gazeta Tygodnik Powszechny nr 9, tytuł wskazuje, że autor opowie nam o tajemnicy. Świętochłowice-Zgoda rok 1945 obóz koncentracyjny. Zabijanie człowieka przez człowieka. Na fotografii jest komendant obozu Salomon Morel. Co teraz widzę na zdjęciu? Mordercę!

Pałac Wiesława Myśliwskiego znow totalność powieści mnie poraża










Lecz powiadam, abyś nigdy końca pożaru nie doczekał. To najsmutniejszy koniec. Nie wiesz nawet, w co ręce włożyć, a nikogo już nie ma przy tobie.
Pałac Wiesław Myśliwski




Skończyłem czytać opowieść o Jakubie. Chłopie, który postanawia nie uciekać przed zbliżającym się frontem wojennym.

„Pałac” Wiesława Myśliwskiego to kolejna totalna filozoficzna powieść. Za każdym razem jestem porażony pięknem językiem literackim, totalnością tematyki, przenikliwością ludzkiej natury.

Wróćmy do Jakuba, chłopa podróżującego po opustoszałym pałacu. Budynek jak i jego wyposażenie opowiada pastuchowi o swoich dziejach. Jakub, odwiedzając kolejne komnaty, przyglądając się, portretom powolnie niezauważalnie przekształca się w pana pałacu. W nieustanym monologu, który czytelnik w żaden sposób nie umie przerwać, Jakub opowiada dzieje, nieznanego sobie świta.  Opowieść Jakuba tak naprawdę jest werbalną opowieścią pałacu, który widział sprawiedliwość, miłość, Boga, piękno, okrucieństwo, szaleństwo.

                Warto. Polecam. Zrozumieć siebie można dzięki takim powieścią. Wiesław Myśliwski zmusza do czytania i zagłębiania się w jego dzieło. Trudno oderwać się od kolejnych stron książki. Jakub z chłopa staje się panem, ale nie z mienia się w charakterze pamiętajmy o tym.





Warto zadawać pytania, warto szukać odpowiedzi


         


 Paweł kreślił na mokrym piasku znaki, które nie miały znaczenia. Wiatr od morza przynosił zapach wczesnej wiosny, słońce majaczyło na wschodzie.
- jestem – powiedział cicho – jestem tu i jest dobrze. Bardzo dobrze jest. Potrzebuje spokoju, wytchnienia. Zapomnienia. Zostałem sam. Jestem istotą bez uczuć. Wypalone zostały, a może uczucia nigdy nie były poznane przez ze mnie. Emocje, tych we mnie jest dużo.  Uczucie, tylko złość jest mi znana. Teraz nie czuje już nic. Zostałem sam. Zniszczyłem wszystko wokół siebie. Jak się to zaczęło? Czy dom rodziny jest temu winny? Moje pijaństwo? Tak, pusto jest w środku mym. Kamień rzucony wewnątrz dudni, nawet bólu istnienia nie odczuwam. Należę do grupy ludzi, którzy rodzą się bez uczuć. Czy jest możliwe, nauczy się uczuciowego życia?  Dużo pytań zadaje. Szukam odpowiedzi w samotnym spacerze plażą morską. Kutry płyną w morskich toniach, a ja siedzę na mokrym piasku z głową w chmurach. Nic, co, w swym życiu zrobiłem, jakąkolwiek podjąłem decyzje, nie było dobre. Przegrywałem sromotnie i oddalałem się od ludzi. Odpychałem od siebie. Wokół mnie nie ma nikogo, komu mógłbym spojrzeć w oczy. Przestałem pic i to jest powód, że to dojrzałem. Przejrzałem. Widzę pustkowie przed sobą, zgliszcza, mary ludzkie uciekające ode mnie. Kiedy się to zaczęło? Może, kiedy szukałem swojego miejsca na ziemi. Nikt mi nie wskazał drogi, a ja po omacku rzuciłem się w nurt pływ i jak gówno płynąłem. Chciałem być jak inni. W marzeniach kreowałem swoje życie. Wszystkie je zapijałem alkoholem. Żadnych z pragnień nie rozpocząłem realizować. Tkwiłem marazmie. Godziłem się na role śmiesznego gaduły, pijaczka osiedlowego z głową w chmurach. Krążyłem po uliczkach i układałem plan życia. Los uśmiechał się, stojąc w wiatrołapie i machał do mnie. Czemu tak? Tylu ludzi było koło mnie, tylu mogło i chciało pomóc, by marzenia stawały się realne. Tkwiłem w szponach prostactwa. Przecież ja kocham proste. Teraz to wiem. Prostactwo mnie zabijało.
         Morze szumiało, przecież, co miało robić. Ono jest od szumienia, jak słońce od niesienia blasku. Stopy grzęzły w wilgotnym piachu. Patrząc pod nogi, przypomniał sobie Paweł, że nocą śnił o zbieraniu bursztynu. Jako dziecko robił to, kilkukrotnie.
- wspomnienia- powiedział – przypominać sobie, co było miłe. Dobre. – Potarł prawy policzek. Nachylił się do fal i nagarnął morskiej wody na dłoń. Skosztował. – Słona. Moje życie jest słone. Ma jednak smak. Nie jest nijakie. Krzywdziłem. Teraz niech będzie dzień pierwszy bez krzywd. Od czegoś trzeb zacząć. Może zadzwonić do dzieci? Rozmawiać!! Ja nigdy nie rozmawiałem. Krzyczeć, strofować umie. Czy to odpowiedni czas? Nie pije już. Kto odpowie, kiedy jest odpowiedni czas do podjęcia zmian?
         Wyjął telefon. Żonglował nim w dłoni,  nie patrzył na wyświetlacz. Nie miał odwagi wejść w kontakty i odnaleźć syna i córkę.
- i co mam powiedzieć. Zmieniam się. Przecież nie uwierzą. Muszę dać im argument. Czas jest argumentem,  powinienem zniknąć z ich życia na dłużej. Niech wszystkie rany goić się zaczną, łzy przyschną na policzkach.
         Telefon wsunął do kieszeni. Dłoń przyłożył do skroni, aby lepiej przyjrzeć się mewom. Zapach bryzy rozbudził w nim marzenie. Nie wyartykułował go ze strachu.
- nie będę uciekał w marzenia. Zacznę planować życie. Spontaniczność zostawię na lepsze dni. Zadbać o byt dzieci to mogę zacząć robić dziś. Najłatwiej naprawiać materialne usterki. Przyjdzie czas na duszę. Czy ja mam duszę? Kiedyś wierzyłem w jakiegoś boga. Nawet modliłem się. Odwiedzałem miejsca kultu obrazów czy innych materialnych oznak religii. W co ja teraz wierze? Wiara nie jest mi potrzeba. Wystarczy wiedza, że Absolut zapoczątkował nasze istnienie. Czy ważne jak Go nazwiemy? Jest i już. Nie będę się, modlił do Niego, niech zajmie się innymi, a mnie da spokój i nie wodzi na pokuszenie. Sam sobie poradzę w życiu. Czy na pewno? Znów zadaje pytanie. Odpowiedzi, no cóż, brak. Tak moje życie wygląda, zadaje pytanie, a unikam odpowiedzi.
         Zaczął wracać na kwaterę. Schodząc z plaży, spojrzał jeszcze w morze. Szukał odpowiedzi na pytania. Wiele dziś padło pytań. Wiedział dobrze Paweł, że musi od czegoś zacząć. Czy pytanie to dobry początek?

„Dziady po Białoszewskim” spektakl w Teatrze Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach


               




 Niedzielna pogoda nie zachwyca. Pochmurno, deszcz sączy się z nieba, popiołem umalowany świat. Co z takim dniem począć? Iść na spacer z Mironem? Przecież to On kochał taką pogodę, wieczorne spacery po pustawej Warszawie.
                Rekomendacja na Facebooku, chwila zastanowienia, spojrzenie w oczy, które śmieje się do mnie. Godzi się, bo przecież czy można lepiej spędzić czas w dwoje kiedy pogoda jest pod Mironem?
                „Dziady po Białoszewskim” spektakl w Teatrze Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach opowiada nam historie wspaniałego polskiego poety, prozaika, dramaturga, aktora.  Na podstawie „Chamowa” i poezji Literata reżyser przybliża nam mieszkanie, w który rozgrywa się życie Mirona Białoszewskiego. Otoczony atrybutami pełnych metafizyki, izolujący się od pozostałych mieszkańców. Przedmioty zgromadzone w małym mieszkaniu opowiadają nam Mirona.
                Miron Białoszewski bezwzględnie łączy „ja” zewnętrzne z ty wewnętrznym, metafizycznym. „Chamowo” to opowieść o człowieku uwikłanym w splot zdarzeń, w których nie ma ochoty uczestniczyć. Bycie obok to jego motto, unikać, trwać w wewnętrznym świecie bytu egzystencjalnego.             
                Troje aktorów prezentują różne sekwencje z życia poety. Krążą po pokoju i dzielą się z nami swoimi fascynacjami, podziwem nad literaturą Białoszewskiego.
                Reżyserką spektaklu jest Anna Retoruk. Aktorzy grający Białoszewskiego to Jolanta Kęćko, Zdzisław Reczyński, Michał Przybyszewski. Zgoła to nieprawdopodobne, że udało mi się trafić na ogłoszenie o spektaklu. Ostatni raz w tym teatrze byłem 25 lat temu, wraz z dziećmi. W teatrze dla dzieci spodziewamy się bajki i taką otrzymaliśmy. Miron Białoszewski przeniósł nas we wnętrze nie tylko swojego mieszkania, ale również otworzył swoją Dusze, (jeśli ona jest)
                Powrót do domu w deszczu był przyjemniejszy. Wracamy z Mironem i jego poezją.

To tylko głód alkoholowy


        


 Paweł pod nosem klął, wstydził się swojego uporu. Pogoda straszna, wiatr głowę urywa, pada śnieg, a on wybiera się na Śnieżkę jakby, to była jedyna rzecz, którą można robić w Karpaczu. Nogi ślizgały się na mokrych kamieniach, po których wielu już stąpało, do szczytu dobra godzina, do schroniska z pół. Tam odpocznie, wypije kawę, tak kombinował. Widoczność na kilka metrów, zero przejaśnień. Na rzęsach przykleiły się płatki jesiennego śniegu. Szedł bez rękawiczek i dłonie stały się zimnymi drewnianymi kołkami. Widoczność bardzo słaba, przezornie śledził znaki szlaku. Charakterystyczne biała paski z czerwonym pośrodku. Wiatr grał utwór zamyślenia. W takim stanie Paweł podążał na szczyt góry wiatru i bieguna zimna. Pustka do około dawała gwarancję wejścia w stan zadumania się. Zanurzenia się w sobie i kolejny raz przyjrzenia się swojemu wnętrzu, kolorowemu kalejdoskopowi.
- już niedaleko schronisko – powiedział, mijając symboliczny grób zmarłych alpinistów. – Jak oni mogli wchodzić tak wysoko?- Pomyślał, o wysokościach dużo większych niż obecnie był. - Tu 1400 m nad poziomem morza, idę bardzo wolno i mocno zmęczony. Szacun dla nich.
         Przystanął na chwilę, odetchnął i pomyślał – przecież dla alkoholika utrzymanie trzeźwości to Himalaje. Co dzień wspinam się w niemożliwe miejsca i jestem z tego szczęśliwy.  24 Godziny bez gorzały to mój Mont Everest.
         W schronisku zamówił gorąca czekoladę. Sala była prawie pusta. Po lewej stronie siedziała młoda kobieta. Paweł pomyślał, że to studentka uciekająca w góry z łamanym sercem. Zdjęła kurtkę i polar. Paweł ocenił figurę. Szukała czegoś w plecaku. Już chciał podejść i zaproponować pomoc, co było niedorzeczne, przecież nie będzie grzebał komuś w plecaku.  Ona ucieszona wyjęła małą saszetkę a z niej, spinkę i spięła krucze czarne włosy. Spojrzała na niego. Paweł się uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech. Poczuł słodycz na sercu. Uśmiech ma jednak kojące asumpty. Przyglądanie się ludziom to Paweł lubi. Wielokrotnie siedząc w rogu baru czy kawiarni nie tylko spożywał obiad, pił kawę, ale obserwował. Zwracał uwagę, jak konsumenci słodzą kawę, jedzą potrawę. W tych ruchach rozpoznawał charakter ludzi. Wymyślał historie ich życia. Studentka, zakochana, trzeci roku iberystyki, chłopak to fizyk atomowy owładnięty poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie z fizyki kwantowej. Oscylator w jego głowie zajmuje więcej miejsca niż myśl o kwiatach w dniu Walentego patrona psychicznie chorych i epileptyków. Taką wymyślił historię na widok turystki.
- nie ma, co – wyszeptał- postanowiłem iść, to idę- wstał, zaczął ubierać polar i na niego kurtkę. Mocno pozapinał wszystkie zamki i sznurowania. Wychodząc, spojrzał jeszcze raz na studentkę, kupowała w bufecie herbatę.   
         Zimny wiatr dopadł zaraz po wyjściu Pawła i zatańczył nad nim obertasa. Wolnym krokiem wchodził dalej czerwonym szlakiem. Śliskie kamienie ciągle straszyły złamaniem kończyny lub rozbiciem głowy. Wiało tak mocno, że powietrze uwięzione w płucach z furią chciało opuścić jego ciało.
         Najtrudniejsze, pół godziny wspinaczki poszło mu gładko. Na szczycie wszedł do sklepiku czeskiego, aby znów wypić gorącą czekoladę. Było pusto i z tego faktu Paweł bardzo się ucieszył. Jego radość trwała niezmiernie krótko. Zaraz za nim weszła grupa kilkunastu osób. Gwar i hałas klienci robili duży. Koło niego siadła para w zbliżonym wieku. W kubkach mieli herbatę. Jegomość po pięćdziesiątce wyjął setkę wódki i nalał sobie do herbaty.
 - nalać panu – zwrócił się do Pawła
- nie dziękuje do czekolady nie pasuje wlewać wódki
- wódkę można pić ze wszystkim – zaśmiał się
- nie dziękuje – stanowczo powiedział Paweł
          W ustach na języku poczuł smak wódki. Opanowała go, wściekłość, znów choroba dał o sobie znać. Wstał i wyszedł na ziąb, bo tam czuł się bezpiecznej.

Polecane

Recenzja spektaklu „Dowód na istnienie drugiego”

                                                                                               Zdjęcie TVP        Spektakl „Dowód na i...