Rozdział Pierwszy Rozdział Drugi Rozdział TrzeciRozdział Czwarty Rozdział Piąty Rozdział Szósty
Zatrzymał
samochód na poboczu, przez chwilę gładził kierownice. Spojrzał na siedzenie
pasażera i schwycił zawiniątko. Droga była ciemna, pusta, las znał dokładnie,
kierunek znał znakomicie. Nie było księżyca, a ciemność utrudniała dostrzeżenie
szczegółów. Paweł widział maksymalnie na kilka metrów przed sobą i często
potykał się na nierównej ścieżce. Miejsce, do którego podążał, powłócząc nogami,
poznał kilka lat temu.
Kiedy dotykał
konaru drzewa — powiedział:
-To jest moje
miejsce. Tu wydarzy się to, co jest nieuchronne.
Usiadł na
mokrej wyspie mchu, wilgoć rozchodziła się po spodniach, oparł głowę na chropowatej i pomarszczonej korze, słuchając
szumu drzew i skrzypienia konarów. Ciemność nie pozwalała dostrzec korony
drzewa. Pocierał twarz, próbując się rozgrzać. Otępienie ogarniało jego myśli.
– Muszę to
zrobić, nieuchronne musi się stać. Aby tylko trwało to krótko.
Wyjmował sznur z zawiniątka. Rozprostował go,
sprawdził pętle. Uczucie strachu przybliżyło się i osiadło obok niego. Bał się
bólu. Sznur nasmarował smarem, myśląc, że wtedy lepiej przylegnie do szyi.
Zadzierzgnie się. Wysmarowane ręce wytarł o spodnie. Wstał, dotknął konaru,
przeżegnał się.
- Boże
kochany, już niedługo stanę przed Tobą. Nie oczekuję niczego, nie proszę o nic,
tylko zabierz ode mnie ten ból.
Zaczął płakać, a z nosa, zaczął cieknąć
katar, wytarł palcami wydzielinę, łzy wytyczały ścieżkę na jego pulchnych
policzkach. Wytarł oczy, smar zaczął je drażnić, aż musiał zmrużyć powieki i
wytrzeć rękawem koszuli. Las wypełniony szelestem, drapania, trzasków łamanych
gałęzi. Dziwił się Pawłowi. Zawsze tak robił, nie rozumiał ludzi, czemu to
robią, przychodzą, szukają miejsca. Sprawdzają, mierzą, wyliczają i robią to,
co nie ma sensu. Las tylko może patrzeć i w swoim szumiącym języku mówić, wołać
do natury. Tyle może i aż tyle.
– Kto mnie
znajdzie? – Powiedział na głos. Słowa rozchodziły się po lesie. Sam się
zdziwił, iż tak donośnie wypowiedział zdanie.
– Jak
zareaguje Iwona? Jeszcze wczoraj dzwoniła. Kolejny raz pytała. Czemu tak bez
słowa? Jak tak można? Ona, uczucie…
Zamilkł, urwał. Przymierzył pętle, zacisnął.
Drżał, szlochał. Szukał pomocy. Oczy rozglądały się, szukały znaku.
Jakiejkolwiek osoby, która powiedziałaby mu, że nie powinien tego robić. Nie
chciał skończyć jak jego kolega, jego stryj, kolega ojca, sąsiadka, czy Franek
alkoholik. Jego myśli zmieniły kierunek, uciekły od wizji wisielców,
samobójców.
- Żałuję
jednego.
Wstał,
podszedł do młodej sosny, takiej, jak na święta, poczuł bożonarodzeniowy
zapach. Wonie mandarynek, pierników, igliwia i wilgoci lasu. Mocno przecierał
palcami igły, obawiając się, że je uszkodzi.
- Żałuję
jednego – powtórzył.
- Jestem sam,
nie mam syna, mądrego, po studiach, może z doktoratem, lubiącego czytać, z
wieloma kochankami. Takiego kawalera, uwielbiającego kino. Żałuję, że
pozostawię za sobą tylko pustkę. Zostanie po mnie tylko sterta gnoju, proch.
Syn, wysoki, z pewnym krokiem. Gdziekolwiek się pojawi, tam biją brawa, kobiety
mdleją, mężczyźni zazdroszczą. Syn, niespełnione marzenie. Mógłby ocalić świat
przed złem. A ja jestem nikim i po mnie nie zostanie nic. Zamknę się w sobie.
Niech nigdy nie odnajdą mojego ciała, a jeśli już, to niech będzie ono w stanie
rozkładu, rozwleczone przez zwierzęta. Niech wilki gryzą kości, szczury
wysysają szpik, mrówki zjadają oczy. Po mnie nie zostanie nic.
- Podszedł do
stryczka, gładził go tak jak przed chwilą igliwie. Ciemność nie pozwalała
dokładnie obejrzeć sznura. Włożył rękę w pętle i mocno pociągnął, sznur szybko
i sprawnie się zacisnął na nadgarstku, Poczuł ból w przegubie.
- Jest dobrze,
działa przyzwoicie – powiedział, to tak jakby robił to kolejny raz, jak
fachowiec od samobójstwa.
Siadł zgodnie
ze swoim zwyczajem, zanim wyruszył w swoją ostatnią podróż. Musiał na chwilę
odpocząć przed piecem chlebowym i oprzeć się o ławkę. Zapach chlebowego wypieku
rozchodził się wokół niego — mąka, drożdże, suchy głos piekarza: „Za
chwilę będzie gotowe, zjesz i przestaniesz myśleć o głupotach". Jego głowa
opadała na kolana. Paweł zaczął przypominać sobie swojego ojca, mającego kolegę,
który popełnił samobójstwo z miłości. Teraz w końcu rozumiał, że to tylko ból —
nieskończony, trwający nieustannie. Kiedy wstał, wyprostował się i poprawił
kanty spodni, jeszcze raz sprawdził sznur.
- Czas już na
mnie, idę.
Założył tłusty
sznur na swoją grubą szyję. Sprawnie docisnął, jak bardzo mógł. Pochylił się
powoli, aby sprawdzić, czy sznur się zaciska. Poczuł lekkie duszenie.
- Odmówię
jeszcze modlitwę.
Niestety nie
pamiętał słów.
- Czas na
mnie.
Mocno się
nachylił. Wyczuł gorąco. Nie zdążył, podnieś ręki. Świat odpływał, oddalał się.
On już nic nie mógł zrobić. Świadomość płynęła, oddalał się od ciała. Serce
jeszcze biło, rytm powolny, ale jeszcze.
- Szybko – tak
pomyślał – bez bólu, szamotania. Odchodzę, już nie oddycham, krew zastyga.
Otaczała go ciemność, wilgoć, słyszał
rytmicznie bicie jakby nieswojego serca. Do brzucha miał podłączony przewód,
delikatnie go dotknął, był ciepły i giętki. Pępowina! Zdziwił się, że penisa ma we wzwodzie. Ruszał
rękami i nogami w gęstej ciemnej, wilgotnej masie. Nie wiedział, gdzie jest i
dlaczego. Czuł się dobrze i bezpieczne.