„Chłopki.
Opowieść o naszych babkach” Joanny
Kuciel-Frydryszak to reporterskie opowiadanie, o kobietach żyjących na wsi na
przestrzeni około 100 lat. Spojrzenie na życie chłopek na terenach wiejskich od
połowy XIX wielu do końca II Wojny światowej. Obraz malowany jest w zakresie
chłodu w okazywaniu uczuć, zasadniczości poglądów, etosu pracy, religijności.
Autorka opisuje kręgi piekła, przez które musi przejść kobieta mieszkająca na
wsi. Czyli, piekło narodzin, dzieciństwa, braku edukacji, zaaranżowanego
małżeństwa, ciężkiej pracy, ciąż, porodów, starości. Poznajemy relacje między
najbliższymi, sąsiadami, rodzicielskimi, emancypacją, tęsknotą za krajem. Joanna
Kuciel-Frydryszak skupia się na ciemnej stronie życia ludzkiego. Niekiedy
przebija się światło nadziei, zmian. Która ze stron medalu życia przeważała,
może idealnie była równa. Nie mnie tego oceniać. Mam zadnie, że wieś ma też coś
z Chełmońskiego, Reymonta, Malczewskiego, Myśliwskiego, Nowaka i innych piewców
sielskiego życia na wsi, kultury chłopskiej, teraz pięknie zwanej folkiem. Miałem
to szczęście poznać osobę, która była przedstawicielem tamtej epoki. To moja Babcia,
Antonina, na wsi nazywana Pawłową, (czyli żona Pawła). Po przeczytaniu książki
chciałbym w tym wpisie zweryfikować i przeanalizować moją ocenę, opinię o
ukochanej Babci.
Pierwsze
wspomnienie, które mam w pamięci (albo tylko mi się tak wydaje) związane jest
ze starą jednoizbową chałupą z krosnem zajmującym sporą część pomieszczenia.
Babcia tkała tkaniny, chodniki na własne potrzeby. Dom częściej był miejscem
pracy niż odpoczynku. Pamiętam moje zabawy z kurczętami, które przebywały z
nami, aby miały jak najlepsze warunki do wzrostu. Babcia urodziła się w
1908 roku i moja pamięć sięga czasu, kiedy miła około 60 lat. Wspomnienie wizerunku jest związane z chusteczką na głowie
zawiązaną pod brodą, grubą spódnicą, serdakiem z watoliny, gumiakami lub butami
filcowymi (latem chodziła boso). Zawsze zapracowana, wyrywająca z kawałka ziemi
to, co potrzebowała do życia. Babcia nigdy nie miała dochodu innego niż praca u
innego gospodarza, sprzedaży jaj, mleka, śmietany, masła. Do końca swoich dni
musiała pracować, aby mieć środki na życie. Nigdy nie pobierała świadczeń
rentowych, emerytalnych, nigdy nie była u lekarza.
Babcia,
jako przedstawiciel swojej epoki nie była zbyt rozmowna. To, co zapamiętałem z
jej wypowiedzi, chcę teraz przytoczyć, jako opis życia jej i innych kobiet ze
wis Wólka Modrzejowa.
Jej
pierwsze wspomnienie, które się dzieliła ze słuchającym wnukiem, była I Wojna Światowa
i spalenie Wólki Modrzejowej. Do czasu wybudowania chałupy mieszkali w
ziemiance z jedną świnią i krową. Spanie obok świni nie było wyjątkowe.
Zwierzyna była ważniejsza niż dziecka potrzeby. Jak mam oceniać swoich
pradziadków? Przetrwanie – to było najważniejsze. Rodzina składająca się z
rodziców i piątki dzieci musiała przetrwać. Pradziadek trzymał wszystko twardą
ręką. Kilkuletnie potomstwo musiało pracować, aby po roku mieć dach nad głową.
Jakie to było wychowanie? Babcia uczyła się przez naśladowanie. Nikt jej nie
tłumaczył aspektów moralnych. Czasu na okazywanie miłości nie było, to zbędne
rytuały, kiedy zima zapasem.
Babcia
Antonina nie chodziła do szkoły. Dwie zimy, tyle jej edukacji było. Nauczyła
się podpisywać i czytać. Czytała jedynie książeczkę do nabożeństwa, która jest
w moim posiadaniu, relikt rodzinny, powidoki czasów minionych.
O
młodości rzadko wspominała, „co jo będę gadała, było i tyle. Ciżko było”,
„Kawalery się kręciły, ale wszyskie coś chcioły, a ociec nieskory był na wianowanie”,
„jeden to nawet spod Ostrowca przyjechoł, robote w hucie mioł, chcioł morgę
ziemi i mnie. Ociec nie doł”. Babcia po tych wydarzeniach wstąpiła do zakonu
tercjarzy. Przyrzekła stosować reguły zakonu franciszkanów. Ojciec Babci godził
się na jej decyzję (czy popierał?). Może mu spada kamień z serca, bo nie musi
szykować posagu? Oznaką bycia w zakonie było noszenie szkaplerza, dla mnie to
dwa kawałki materiału, wisiały one na piersi Antoniny. Rodzeństwo Babci
usamodzielniało się i wychodziło z chałupy. Ona trwała przy rodzicach i z nimi
gospodarzyła. II Wojna Światowa przynosi kolejne tragedie. Spalenie Wólki
Modrzejowej i Zawałów i najstraszniejsze, rozstrzelanie rodziny siostry. Dwoje
dorosłych i pięcioro dzieci zginęły za pomoc partyzantom. W czasie wojny
umierają pradziadkowie. Babcia Antonina zostaje sama. Zaraz po wojnie wyjeżdża
na Śląsk siostra z „najduchem” (tak Babcia nazywała nieślubne dziecko siostry).
Przykład zasadniczości poglądów. Kiedy ma Babcia 39 lat, oświadcza się jej
Paweł, straszy o 5 lat kawaler. We wspomnieniach rodzinnych mówi się, że Paweł
już raz się oświadczał, z jakiego powodu wówczas nie doszło do zamążpójścia,
nie wiem. Babcia była sama, miała spłachetek ziemi około 3 mórg. Tu nie było
miłości, tu nie było rozwagi, tu był strach. Od 1947 Babcia Antonina staje się
Pawłową. Po sześciu latach Dziadek Paweł umiera najprawdopodobniej na zapalenie
płuc. Lekarz był daleko, gdzieś w Iłży, 20 kilometrów od wsi. Teraz Babcia jest
jeszcze w gorszym położeniu. Od państwa nie ma szans na pomoc. Musi z 3 mórg
wykarmić zwierzynę (ona jest najważniejsza) później dzieci i siebie.
Teraz
będę wspominał już zdarzenia, które doświadczyłem osobiście. Kiedy podrosłem
(miałem 10 lat) zacząłem uczestniczyć w pracach domowych i polowych. Robiłem to
chętnie. Wolne dni od szkoły spędzałem u Pawłowej. Pierwszą moją pracą, poważną,
było wyganianie na pastwisko krowy, pasienie jej i powrót do chałupy. Od
dziecka lubiłem czytać książki dla mojej Babci, była to świętość, nigdy nie
odrywała mnie od lektury. Cieszyła się, iż czytam. Uważała, że z czytania jest
mądrość. Babcia był bardzo mądra, tą modrością wygrzebaną z ziemi, z obserwacji
ludzi, wydarzeń dobrych i złych. Kochała słuchać radia. Nastawiałem jej program
1 Polskiego Radia, a wieczorami słuchaliśmy Radia Wolna Europa, Głos Ameryki i Polskiej
rozgłośni, Radia Tirana. Interesowała się wszystkim.
Wrócimy,
jeszcze do moich narodzin. Przybyłem na ten padół w dni 1 lutego, w srogą zimę.
Kiedy Babcia dowiedziała się o moich narodzinach, wybrała się do Starachowic.
Pierwsze około 15 kilometrów przeszła na pieszo lasem, a w Marculach wsiadła do
kolejki wąskotorowej. Jako prezent niosła ze sobą bet i bochenek chleba
upieczony osobiście. Ten gest to oznaka miłości? Bet służył przez lata w
rodzinie, spali w nim moi bracia i mój syn. Oto wyznanie miłości, mało znane
obecnie.
Babcia żyła
jak jej przodkowie. Rytm dnia, posiłki, praca, religijność niczym nie różnił
się od poznanego przez Antoninę w domu rodzinnym. Godzina czwarta latem, piąta
zimą – pobudka, napalenie w kuchni i gotowanie ziemniaków dla świń (nie miała
parownika). Napojenie zwierzyny, wydojenie krowy, puszczenie kur. Przygotowanie
śniadania w postaci zalewajki (kanapki to luksus), niekiedy szykowała chleb z
serem. Oczywiście rarytasem była kromka chleba ze śmietaną i cukrem. Z taką
pajdą wędrowałem z krową na pastwisko. Stara chałupa się waliła, Babcia
postawiła drugą większą z dwiema izbami. W kuchni było klepisko. Ranne
wstawanie i dotykanie zimnej podłogi było bardzo nieprzyjemne. Spałem na
sienniku wypchanym słomą, przykryty pierzyną z pierzami gęsimi, pozyskanymi w
zimie od własnych gęsi. Po tzw. obrządku i moim powrocie do chałupy i zjedzeniu
śniadania zabieraliśmy się za prace rolne. Babcia często szła do sąsiadów, aby
odrobić pracę, jaką sąsiad wykonał wraz z koniem na rzecz Babci. To mój czas
czytania, zabawy z kolegami i koleżankami. Poznałem rodziny, które w jeden lub
dwóch izbach mieszkały. We wspomnieniach mam wielopokoleniowe rodziny z gromadą
dzieci. Starsze zajmowały się młodszymi, najstarsze miały zajęcie w gospodarce.
Duża zmiana na wsi po wojnie to obowiązek szkolny. Obiad to głównie jakaś zupa
typu krupnik, barszcz z ziemniakami okraszonymi skwarkami, zsiadłe mleko,
placki ziemniaczane. Po obiedzie Babcia odmawiała różaniec, oczywiście podczas
pracy. Widziałem w niej wzór życia, chciałem jak ona ciężko pracować, nie
narzekać na los, z pokorą przyjmować dary. Bóg tak chce, niech się tak dzieje.
Religia to fundament życia. Nigdy publicznie nie płakała nad swym życiem. Co
niedziela szła piechotą do kościoła oddalonego od wsi o 2 kilometry. Tam wpatrzona
w ołtarz zanosiła swój ciężki znój. Przyjmowała komunie jako dar życia,
obietnicę raju, miejsca wytchnienia. Babcia nie żyje już 35 lat (zmarła w wieku
80 lat). Zamknęła oczy w milczeniu. Była cicha za życia i tak umarła. Pokora,
godzenie się ze swym losem, praca, szacunek do drugiej osoby. Okazywanie uczuć
w słowach – „naidz się, bo przy robocie ustaniesz” Kocham cię Babciu. Oto Ty,
analfabetka, pchnęłaś mnie w świat książki, ciekawości. Dziękuję. Dziś się
najem, abym nie ustał.