24 marca roku 2023. Wojna rozpanoszyła się po świecie. Ludzie giną bardzo blisko polskiej granicy. Uciekinierzy szukają schronienia w naszych domach i je otrzymują, jednocześnie na granicy z Białorusią imigranci umierają z wycieczenia w Puszczy Białowieskiej. Autorytety tracą swój blask. To pożywka dla walki politycznej. Demokracja przechodzi do historii.
Piątek wieczór, krótka modlitwa. Czas wychodzić. Założyć wygodne budy i iść. Szósty raz wychodzę w noc, aby, przejść ponad 40 kilometrów i mam nadzieję, iż spotkam Boga. Pewność siebie, iż spotkam Boga, spowodowana jest moją dumą, pycha, zadufaniem. Pogoda jest za dobra, wiosenny cichy wieczór. Niebo z niewieloma chmurami. Szare obłoki na tle błękitu, będą gwiazdy po zmierzchu prowadzić.
Drogę Krzyżową buńczucznie nazwaną ekstremalną rozpoczynam od kaplicy Matki Bożej Niepokalanej. Pod kaplicą gwar uczestników modlitewnej drogi.
Stacja Pierwsza. Wyrok otrzymałem wiele lat temu, co znamienne, stał się moim wyzwoleniem. Tak mówię do Boga, mam tupet. Kilka lat temu poznałem smak radości. Idę dalej, wchodzę w las, zdziwienie, jakiś ptak śpiewa, roznosi trel po koronach drzew, delikatnie szumiących. Jest dobrze, mam buty wygodne. Przejść życie w wygodnych butach, kto tak powiedział?
Po stu metrach kolejna stacja, Druga. Kapliczka wisi na drzewie, czyjeś spracowane ręce umieściły kiczowatą oznakę wiary na glorię Pana. Biorę swój krzyż i podążam dalej. Pukam do mojego Boga, aby był ze mną. Cicho szepczę – nie idę po coś i za coś, chcę wędrować, a ty Boże towarzysz mi.
Odbijam z ustalonej przez organizatorów marszruty. Skręcam w szlak zielony. Chce iść sam. Rozmawiać z Bogiem. Modlitwa jest dialogiem. Może monologiem? Przede mną 10 kilometrów przez las. Następna stacja Drogi Krzyżowej dopiero w Radkowicach. Rytm kroków, bicie serca, pierwszy pot. Gwiazdy nade mną (powtarzam się). Myśli o ludziach, przebiegają przez rozważania. Cicho szepczę Zdrowaś Mario, modlitwę mojego dzieciństwa. Zapada zmrok. Przez stary nasyp kolejki wąskotorowej przebiega dzik. Niespodzianka, zmiana oznakowania na szlaku. Skręcam na zachód, kursuję do nowej drogi leśnej. Szeroko. Widzę więcej gwiazd, cisza. Ja, modlitwa i nadzieje, iż jest i On. Wracam do lasu. Bęc, cały w błocie. Nawet nie próbuję się otrzepywać. Sprawdzam, czy rozważania nie zamokły.
Wychodzę na asfalt w Bronkowicach. Kolejna stacja. Upadek Jezusa. Upadanie to domena ludzka. Och, moje upadanie takie spektakularne, a wstawanie, jakie było głośne. Lubię robić szum wokół siebie. Zagryzam język, aby nie powiedzieć – zobacz, Boże upadłem, ale wstałem. Nagle dostrzegam wszystkich tych, których swoim upadkiem skrzywdziłem. Mimo że wstałem, wielu leży dalej, przygnieceni złem wyrządzonym przeze mnie. Ty upadłeś, bo cię ludzie poszkodowali, ja upadłem ze swojej nieprzymuszonej winy i skrzywdziłem. Będę szedł tą drogą, Panie. Kursem wybranym kilka lat temu. Nie zadośćuczynię do końca. Ran nie zasklepię w świadomości bliskich. Warto jednak iść linią wybraną.
Matka, temat rzeka, nich płynie spokojnie w blasku słońca, księżyca. Matka to życie. Ojciec to życie tyle i aż tyle.
Jezu pomagam, lubię pomagać, czuję się z tym dobrze, serce się raduje – wiem, muszę mieć twardą dupę. Jerozolima, tłum gapiów, stoję wśród nich, żołnierz wskazuje na mnie. Mam pomóc skazańcowi, uciekam. Za dużo na mnie.
Kolejne wsie mijam, staję przy kapliczkach, krzyżach, oznakach wiary okolicznych mieszkańców. Dłuższy postój robię pod kościołem w Tarczku. Oto tu w Wielki Piątek spowiadał się zbój Madej. Z pobliskiego Bodzentyna przyjeżdżał biskup Bodzenta i rozgrzeszał zbójnika. Madej wracał w knieje, zbójował dalej. Czy zawsze wybaczasz? Wychodzą ludzie z kościoła. Starszy pan pyta – czy w czymś pomóc. Zdaję relację z mojej drogi krzyżowej. Słuchają, kiwają głowami, wracają do domu, kobieta odchyla głowę w moją stronę – niech pan odmówi zdrowaśkę za mnie. Obiecuję. Na EDK jestem szósty raz, podczas wędrówki to drugie zdarzenie, kiedy z ciekawości lub troski ktoś zagaduje do mnie. EDK to zadawanie pytań Jezusowi.
Kobiety płaczą. Płaczę i ja. Oczywiście, nie nad Twoją śmiercią, ale nad swoją małością.
Pozostawiam wsie za sobą, wchodzę na ścieżkę między polami. Zmęczenie się nasila. Idę z kijkami, po raz pierwszy konstatuję, iż to dobre rozwiązanie.
Upadasz po raz trzeci, zmuszają Cię do wstania. Myślę, iż jako człowiek masz już dość. O czym ja rozważam? Ty jesteś poza czasem, prawami fizyki, poza myśleniem.
Nagość. Nic w niej nie jest złego. Odarcie z szat, pozbawianie intymności jest złem. Cholerna myśli przychodzi. Polityka zło tego świata. Klękam, proszę, nie teraz. Jutro wrócę do rzeczywistości. W Bodzentynie modlę się przy krzyżu z intencją trzeźwości narodu. Mój krzyż, moja droga.
Wejście do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Odpoczynek, posiłek. Podali Ci tylko w konwulsjach konania ocet z wodą. Spożywam spokojnie. Panorama Bodzentyna, ładnie musi być tu w dzień pogodny, słoneczny.
Od Miejskiej Górki do końca idę puszczą. Cichą pogrążoną w śnie. Dbającą o mnie i mój spokój.
Nasyp kolejki wąskotorowej, niewielki deszcz. Zmęczenie. Potworność bólu niewyobrażalna, Twojego bólu. EDK to tylko zabawa, choć szlachetna.
Sanktuarium Krzyża Świętego. Msza św., tłum. Było nas 350 osób.
Siadam cicho, skupiam się. Dziękuję Jezusowi za wspólną wędrówkę po meandrach mojego myślenia. Pomimo iż jestem grzesznikiem i będę grzesznikiem. Ktoś zapyta, skąd wiem o wędrówce, iż Bóg przemierzył ze mną szlak EDK? Ja nic nie wiem. Bo tu nie o wiedzę chodzi.